Pragnienie. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.
że o wampiryzmie pisano już tutaj… – Smith wyciągnął stary tom w zmurszałej brązowej oprawie. – Richard von Krafft-Ebing, Psychopathia Sexualis z tysiąc osiemset osiemdziesiątego szóstego, a więc zanim te legendy stały się powszechnie znane. – Ostrożnie odstawił książkę i wyjął inną. – Moje własne badania przyjmują za punkt wyjścia powiązanie wampiryzmu na przykład z nekrofagią, nekrofilią i sadyzmem, jak uważał również autor tej pozycji z roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego, Bourguignon. – Smith przerzucił kilka stron. – „Wampiryzm to występujące rzadko kompulsyjne zaburzenie osobowości, charakteryzujące się nieodpartą chęcią spożywania krwi. Wampirysta odprawia rytuał, który jest bezwzględnie konieczny w celu uzyskania psychicznego ukojenia, chociaż podobnie jak w wypadku innych zachowań przymusowych, sam wampirysta nie rozumie znaczenia tego rytuału”.
– Więc wampirysta po prostu robi to, co robią wampiryści? Zwyczajnie nie potrafi inaczej?
– To duże uproszczenie, ale owszem, właśnie tak.
– Czy któraś z tych książek może nam pomóc w stworzeniu profilu zabójcy zabierającego krew swoich ofiar?
– Nie – odparł Smith i odstawił Bourguignona na miejsce. – Taka książka została wprawdzie napisana, ale nie stoi tu, na tej półce.
– Dlaczego?
– Ponieważ nigdy nie została wydana.
Katrine popatrzyła na Smitha.
– Pańska?
– Owszem, moja – potwierdził ze smutkiem w oczach Smith.
– A co się wydarzyło?
Wzruszył ramionami.
– Środowisko nie było gotowe na tak radykalną psychologię. Przecież ja się rzuciłem do gardła temu. – Wskazał na jeden z grzbietów. – Herschelowi Prinsowi i jego artykułowi w „British Journal of Psychiatry” z roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego. A takich rzeczy nie robi się bezkarnie. Zbywano mnie, twierdząc, że moje wnioski opierały się na studiach przypadku, że zabrakło uogólnień. Ale to przecież niemożliwe, skoro jest tak niewiele przypadków prawdziwego wampiryzmu, a te nieliczne, które istnieją, są diagnozowane jako schizofrenia, ponieważ brakuje odpowiedniej wiedzy. Nie dało się też wzbudzić większego zainteresowania badaniami nad wampiryzmem. Próbowałem, ale nawet gazety, które tak chętnie publikują artykuły o drugorzędnych amerykańskich gwiazdkach, uznały, że wampiryzm to temat niepoważny i wygląda na poszukiwanie sensacji. A kiedy wreszcie zgromadziłem odpowiednią ilość badań, żeby ukręcić łeb tym błędnym ocenom, doszło do tego włamania. To, że ukradli komputer, to jedno, ale oni zabrali wszystko. – Smith pokazał ręką na puste półki. – Wszystkie karty moich pacjentów, całe archiwum, co do joty. A teraz niektórzy moi złośliwi koledzy twierdzą, że to mnie uratowało, jak gong oznajmiający koniec rundy. Że gdyby ten materiał został opublikowany, ośmieszyłbym się jeszcze bardziej, ponieważ jeszcze wyraźniejsze by się stało, że wampiryści nie istnieją.
Katrine przeciągnęła palcem wzdłuż ramy okalającej człowieka wampira.
– Kto się włamuje, żeby ukraść informacje o pacjentach?
– Bogowie jedni wiedzą. Sądzę, że jakiś kolega po fachu. Czekałem, aż pojawi się ktoś, kto opublikuje moje teorie i wyniki, ale nic takiego się nie stało.
– Może chciał przejąć pańskich pacjentów?
– No to powodzenia. – Smith się roześmiał. – Są tak głęboko zaburzeni, że nikt się nie chce nimi zajmować, proszę mi wierzyć. Nadają się jedynie do badań, a nie do tego, żeby zarabiać na nich na chleb. Gdyby moja żona nie miała takich dobrych dochodów z tych swoich szkół jogi, nie moglibyśmy zatrzymać ani gospodarstwa, ani szopy na łodzie. À propos, mam przyjęcie urodzinowe, goście cały czas czekają na wilka.
Wyszli, a kiedy Smith zamykał drzwi do gabinetu, Katrine zauważyła niedużą kamerę zamontowaną na ścianie nad boksami.
– Wie pan, że policja już się nie zajmuje drobnymi włamaniami, nawet jeśli przedstawi pan zdjęcia z kamery?
– Wiem, wiem – westchnął Smith. – Trzymam to dla siebie. Gdyby złodziej wrócił, wiedziałbym, z którym kolegą mam do czynienia. Zainstalowałem też kamerę na zewnątrz i przy bramie.
Katrine się uśmiechnęła.
– A ja myślałam, że akademicy to przemili superinteligentni ludzie, którzy nie wychylają nosów z książek, a nie zwykli złodzieje.
– Och, obawiam się, że popełniamy takie same głupstwa, jak ci uznawani za mniej inteligentnych od nas – powiedział Smith, ze smutkiem kręcąc głową. – Łącznie ze mną, żeby była jasność.
– Ach tak?
– To nic ciekawego. Pewien głupi błąd, który moi koledzy po fachu wynagrodzili przezwiskiem. Ale to było już dawno.
Może i było dawno, lecz Katrine i tak dostrzegła grymas bólu, który przemknął po jego twarzy.
Na schodach przed domem wręczyła psychologowi swoją wizytówkę.
– Jeśli zwróci się do pana ktoś z mediów, byłabym wdzięczna, gdyby nie wspominał pan o naszej rozmowie. Ludzie zaczną się bać, jeśli się dowiedzą, że zdaniem policji grasuje wampir.
– Media na pewno nie zadzwonią – odparł Smith, wpatrując się w jej wizytówkę.
– Tak? Dlaczego? Przecież „VG” wydrukowała pański wpis na Twitterze.
– Ale wywiadu ze mną nie przeprowadzili. Pewnie ktoś ciągle pamięta, że już wcześniej wołałem: „Uwaga, wilk!”.
– Wilk?
– Chodziło o zabójstwo jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, byłem pewien, że to dzieło wampirysty. Plus ta sprawa sprzed trzech lat, nie wiem, czy pani pamięta.
– Nie.
– No tak, wtedy też nikt nie mówił o tym głośno. Na szczęście, chyba tak można podsumować.
– Więc teraz woła pan: „Uwaga, wilk!” już po raz trzeci?
Smith powoli skinął głową.
– Tak, to już trzeci raz. Rozumie pani zatem, że mam dość długi rejestr grzechów.
– Hallstein? – Z domu dobiegło wołanie kobiety. – Idziesz?
– Za moment, moja droga! Włącz alarm antywilkowy! Auuuu!
Katrine w drodze do bramy usłyszała narastający krzyk kilku gardeł. Rozhisteryzowane gęsi przed masakrą.
9 PIĄTEK, POPOŁUDNIE
O godzinie piętnastej Katrine miała spotkanie w Wydziale Techniki Kryminalistycznej, o szesnastej w Instytucie Medycyny Sądowej, oba równie przygnębiające, a o siedemnastej rozmowę z Bellmanem w gabinecie komendanta.
– Cieszę się, że pozytywnie przyjęłaś decyzję o sprowadzeniu Holego, Bratt.
– Dlaczego miałabym nie zareagować pozytywnie? Harry jest naszym najbardziej zasłużonym śledczym.
– Niektórzy dowódcy uznaliby takie proszenie starego bohatera o zajrzenie w karty za… prowokację.
– Dla mnie to żaden problem, bo zawsze gram w otwarte karty, panie komendancie. – Katrine uśmiechnęła się przelotnie.
– To dobrze. Harry i tak pokieruje własną niezależną grupą, więc