Księgi Jakubowe. Olga TokarczukЧитать онлайн книгу.
to zbawienie, którego nie widać. Dzieje się nie tu, nie w kręgu tego, co widzialne, ale gdzieś – to Herszełe nie bardzo rozumie – w jakimś innym wymiarze, tuż obok czy pod spodem widzialnego świata. Mesjasz już przyszedł i niezauważalnie przestawił wajchę świata, taką jak przy studni. Teraz wszystko jest na odwrót, woda w rzece wraca do źródła, deszcz do chmur, krew do rany. Okazuje się, że prawa Mojżeszowe były tymczasowe, że zostały stworzone tylko dla świata przed zbawieniem i teraz już nie obowiązują. Albo inaczej: trzeba się do nich stosować na odwrót. Kiedy Żydzi poszczą, trzeba jeść i pić, kiedy się smucą, trzeba się weselić.
Nikt się nim specjalnie nie zajmuje, mają go za głupka. Jakub czasem patrzy na niego w taki sposób, że Herszełe robi się cały czerwony. Jest pomocnikiem Jakuba, czyści mu odzież, zamiata kantor, parzy kaffę. Wieczorem, gdy zliczają utarg, zapisuje cyfry w rubrykach.
Nie jest niczego pewien, a wstydzi się pytać, istnieje jakaś tajemnica wokół tego wszystkiego. Ponieważ nie miał jeszcze bar micwy, nie wpuszczają go, gdy zbierają się na swoje modły, zamykają drzwi. Ma pościć czy nie?
Więc Herszełe w dzień postu Tisza be-aw sprząta piwnice, wymiata bawełniany kurz i mysie bobki. Nie jadł od rana, pamiętając, że to post. Tak było w domu. Nie chciał patrzeć, jak Jakub i wszyscy jedli na górze. Ale teraz głód złapał go mocną ręką za brzuch i trzyma, kiszki lamentują. W piwnicy trzyma się wino i marchew. Stoją tu w chłodzie garnki z kompotem. Mógłby go skosztować. Lecz Herszełe nie może się zdecydować, nie może się przemóc, żeby jeść, skoro przecież przez całe jego dotychczasowe życie w post się nie jadło, więc wyciąga z kompotu małą wisienkę i zjada jej połowę. Jeżeli Szabtaj Cwi jest Mesjaszem, to wypełnia nakaz i łamie prawo zgodnie z nowym prawem, lecz jeżeli on nie jest żadnym Mesjaszem, to przecież pości – cóż to jest ta jedna mała wisienka na cały dzień?
Pytał o to rano Jakuba. Przyniósł Traktat Joma, gdzie w rozdziale ósmym napisano:
„Jeśli kto zjadł pokarm wielkości suszonego daktyla z pestką, jeśli się napił i nalał pełne usta płynu – jest winien. Wszystkie pokarmy razem nie mogą przekraczać wielkości suszonego daktyla, a wszystkie napoje pojemności ust. Jeśli kto je i popija, to ilości nie łączą się”.
Jakub patrzy na tekst i na przejętego Herszełe z udawaną powagą. Potem nagle wybucha śmiechem. Śmieje się, jak to on, głęboko, dźwięcznie, z samego brzucha, zaraźliwie, słychać go chyba w całej Krajowie, aż zaczyna mu jakby mimo woli towarzyszyć i Herszełe; najpierw się tylko uśmiecha, potem zaczyna chichotać. Wtedy Jakub przyciąga go do siebie za rękę i całuje go, zaskoczonego, w usta.
Herszełe zastanawia się, czy młody mąż nie tęskni do żony, którą zostawił u ojca; ona śle do niego miłosne listy, prosi, żeby wracał, albo nieustannie pyta, kiedy ją zabierze do siebie. Herszełe wie to, bo podczytuje te listy, kiedy Jakub nie widzi. Czasem wyobraża sobie białą rękę, która owe listy pisała. Sprawia mu to przyjemność. Jakub listów nie chowa, w dokumentach ma bałagan, spisy zamówień leżą rozrzucone na stole, a Herszełe usiłuje je jakoś zbierać i porządkować. Towarzyszy Jakubowi, gdy ten udaje się do klientów, a raczej klientek, bogatych mieszczanek, których mężowie wyjechali, kapitanowych i wdów, które posyłają po Jakuba, właśnie po niego, żeby pokazał, co ma do sprzedania. Umawiają się, że gdy Jakub upuszcza sakiewkę, niby w nieuwadze i niechcąco, Herszełe ma się wymówić i wyjść. Potem czeka na Jakuba na jednej z ulic, nie spuszczając oczu z drzwi domu.
Jakub wychodzi zamaszystym krokiem, on zawsze tak chodzi, rozstawiając nogi, stopy lekko na bok i poprawiając szarawary, nosi się bowiem po turecku. Patrzy na Herszełe z tryumfem. Zadowolony, klepie się w krocze gestem Turka. Ciekawe, co tak pociąga kobiety w tym człowieku? Kobiety zawsze coś czują i rozpoznają mężczyzn po czymś, co i Herszełe rozumie. Jakub jest piękny, a tam gdzie się pojawia, wszystko nabiera sensu, układa się, jakby ktoś wcześniej posprzątał.
Jakub obiecał Towie wiele studiować, ale Herszełe widzi, że czytanie go męczy, minął już ten okres uniesienia, którym zarazili go reb Mordke i Nachman. Książki leżą odłogiem. Czasami długich listów z Polski od Nachmana nie otwiera i przez kilka dni. Herszełe zbiera te listy, czyta i układa w kupkę. Jakuba w tej chwili o wiele bardziej interesują pieniądze. Zdeponował u kuzyna Abrahama wszystko, co zarobił przez ten rok. Chciałby mieć dom i winnice w Nikopolu albo w Giurgiu. Tak żeby z okna było widać Dunaj, a winne pędy żeby pięły się po drewnianych wspornikach, tworząc zielone ściany i zielony dach. Wtedy sprowadzi Chanę. Teraz dokazuje z klientami albo wychodzi w połowie dnia i znika gdzieś. Musi mieć własne interesy, co nie bardzo podoba się Abrahamowi. Ten wypytuje Herszełe i chłopak, chcąc nie chcąc, musi kryć Jakuba. A chce go kryć. Wymyśla więc niestworzone historie. Że chodzi modlić się nad rzekę, że pożycza księgi, że namawia klientów, że dogląda rozładunku. Gdy po raz pierwszy Jakub zaprasza Herszełe do siebie do łóżka, ten nie protestuje. Oddaje mu się cały, rozpalony jak żagiew, i gdyby to było możliwe, oddałby mu jeszcze więcej, życie nawet. Jakub nazywa to Maase Zar, Cudzym Uczynkiem – uczynkiem odwrotnym, na wspak zapisanemu prawu, które wobec oczyszczającego ognia Mesjasza zetliło się jak stary wilgotny gałgan.
Jakub postanawia podarować Chanie najcenniejszą perłę. Przez kilka dni obaj z Herszełe przemierzają składy jubilerskie. Jakub z namaszczeniem wyciąga perłę z pudełeczka, gdzie spoczywa na kawałku jedwabiu. Ktokolwiek bierze ją w palce, od razu mruga oczami z zachwytu, cmoka – to cudo, nie perła. Jest warta majątek. Jakub syci się tym zachwytem. Ale potem zwykle jest tak, że jubiler oddaje perłę, niczym szczyptę światła złapaną między palce – nie, nie odważy się w niej wiercić, cudo mogłoby pęknąć i strata byłaby ogromna. Proszę szukać gdzie indziej. Jakub jest zły. W domu kładzie perłę na stole i wpatruje się w nią w milczeniu. Herszełe podaje mu miskę z oliwkami, które Jakub tak lubi. Potem będzie zbierał pestki po całej podłodze.
– Nie ma już do kogo pójść. Ta perła ich, tchórzy, onieśmiela – mówi Jakub.
Kiedy jest zły, porusza się szybciej niż normalnie, bardziej sztywno. Marszczy czoło i ściąga brwi. Herszełe boi się go wtedy, choć Jakub nigdy nie zrobił mu krzywdy. Herszełe wie, że Jakub go kocha.
W końcu każe chłopcu zbierać się, wkładają najstarsze ubrania, te najbardziej znoszone, idą na przystań i promem przeprawiają się przez rzekę. Tam, po drugiej stronie, wchodzą do pierwszego lepszego kramu szlifierskiego. Jakub z pewnością w głosie i ruchach każe w tej sztucznej, niewiele wartej perełce, w tym świecidełku, jak mówi jubilerowi, zrobić dziurę.
– Chcę to dać dziewczynie. – Wyciąga klejnot wprost z kieszeni i rzuca na szalkę, prowadząc niewinną rozmowę. Szlifierz bierze perłę śmiało, bez zachwytów i westchnień, wkłada ją w imadełko i dalej rozmawiając z Jakubem, wierci w niej dziurkę; świderek przechodzi przez perłę jak przez masło. Dostaje niewielką zapłatę i wraca do przerwanych zajęć.
Na ulicy Jakub mówi do zdumionego tym wszystkim Herszełe:
– Tak właśnie należy postępować. Nie certować się. Zapamiętaj to sobie.
Te słowa robią na Herszełe ogromne wrażenie. Od tej chwili chciałby być taki jak Jakub. Na dodatek bliskość Jakuba wyzwala w nim niepojęte podekscytowanie, ciepło rozlewa się po jego drobnym ciele i chłopiec czuje się bezpieczny i mocny.
Na Chanukę jadą do Nikopola po Chanę. Młoda żona wybiega im naprzeciw, zanim jeszcze Jakub wygramoli się z fury z prezentami dla całej rodziny. Witają się oficjalnie, trochę sztywno. Wszyscy traktują tutaj Jakuba jak kogoś bardziej znacznego niż zwykły kupiec, a i Jakub przybiera jakiś nieznany wcześniej chłopcu ton powagi. Całuje Chanę w czoło, jak ojciec. Wita się