Czerwone Gardło. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.
wszystkich zadań, które zwykle należą do komisarzy – usłyszał Brandhaug słowa komendantki policji. Padły ostrożnie, jak gdyby nawlekała nitkę przez uszko igły.
– O tym też odrobinę myśleliśmy, Anne – powiedział z leciutkim naciskiem na jej imię. Użył go po raz pierwszy. Kobiecie lekko drgnęła brew, lecz poza tym nie dostrzegł żadnej oznaki świadczącej o tym, by miała coś przeciwko temu. – Problem polega na tym, że jeśli koledzy tego waszego rozmiłowanego w strzelaniu oficera łącznikowego uznają jego awans za dziwny i z czasem zrozumieją, że ten tytuł to tylko sztafaż, wrócimy do punktu wyjścia, a nawet cofniemy się jeszcze dalej. Jeśli zaczną podejrzewać jakieś nieczyste działania, natychmiast pojawią się plotki i będzie wyglądać na to, że świadomie staraliśmy się zatuszować to wygłupienie się nasze – wasze – tego policjanta. Innymi słowy, musimy dać mu stanowisko w miarę wiarygodne, w które nikt za bardzo nie będzie się wtrącał i sprawdzał, czym on tak naprawdę się zajmuje. Mówiąc inaczej, chodzi o awans połączony z przeniesieniem w bezpieczne miejsce.
– Bezpieczne miejsce. Bez wtrącania się… – Rakel uśmiechnęła się leciutko. – To brzmi tak, jakby zamierzał pan rzucić go w objęcia nam, panie Brandhaug.
– Co na to powiesz, Kurt? – spytał Brandhaug.
Kurt Meirik podrapał się za uchem, cicho śmiejąc się pod nosem.
– Owszem, przypuszczam, że zawsze znajdzie się jakaś podstawa, żeby awansować kogoś na komisarza.
Brandhaug pokiwał głową.
– Bardzo by nam to pomogło.
– Trzeba sobie pomagać, kiedy można.
– Świetnie. – Brandhaug uśmiechnął się szeroko, spojrzeniem na zegarek sygnalizując koniec spotkania. Zaszurały krzesła.
15. SANKTHANSHAUGEN, 4 LISTOPADA 1999
– Tonight we’re gonna party like it’s nineteen-ninety-nine!
Ellen zerknęła na Toma Waalera, który właśnie wepchnął kasetę do magnetofonu i nastawił tak głośno, że od dudnienia basów drżała cała deska rozdzielcza. Przenikliwy falset wokalisty kłuł Ellen w uszy.
– Niefajne? – Tom starał się przekrzyczeć muzykę.
Ellen nie chciała go urazić, dlatego tylko kiwnęła głową. Chociaż nie uważała, by Toma Waalera łatwo było urazić, to jednak zamierzała głaskać go z włosem tak długo, jak się dało. Miała nadzieję, że wytrwa do czasu, gdy ten podwójny zaprzęg „Tom Waaler–Ellen Gjelten” zostanie rozwiązany. Naczelnik wydziału, Bjarne Møller, twierdził przynajmniej, że ma to charakter przejściowy. Wszyscy wiedzieli, że Tom wiosną awansuje na komisarza.
– Czarnuch i pedał! – zawołał Tom. – Przesada!
Ellen nie odpowiedziała. Deszcz padał tak mocno, że pomimo wycieraczek pracujących na pełnych obrotach woda kładła się na przedniej szybie wozu patrolowego niczym miękki filtr, przez który budynki na Ullevålsveien wyglądały jak domy z bajki falujące raz w jedną, raz w drugą stronę. Møller wysłał ich z samego rana na poszukiwanie Harry’ego. Dzwonili już do drzwi jego mieszkania na Sofies gate i stwierdzili, że nie ma go w domu. Albo nie chce otworzyć. Albo nie jest w stanie otworzyć. Ellen obawiała się najgorszego. Przyglądała się ludziom, spieszącym w jedną i w drugą stronę po chodniku. Oni też przybierali dziwaczne kształty, jak w krzywym zwierciadle w wesołym miasteczku.
– Zjedź na lewo i zatrzymaj się – powiedziała. – Możesz zaczekać w samochodzie, sama tam pójdę.
– Chętnie – odparł Waaler. – Nie znoszę pijaków.
Popatrzyła na niego z boku, lecz wyraz twarzy Toma nie zdradzał, czy miał na myśli ogólnie przedpołudniową klientelę restauracji U Schrødera czy też Harry’ego w szczególności. Zatrzymał samochód na przystanku przed restauracją.
Ellen wysiadła i wtedy zobaczyła, że po drugiej stronie ulicy otwarli kolejną Palarnię Kawy. A może była tu już od dawna, tylko ona nie zwróciła na nią uwagi? Na stołkach barowych wzdłuż dużych witryn siedzieli młodzi ludzie w golfach i czytali zagraniczne gazety lub po prostu wpatrywali się w deszcz, trzymając w dłoniach duże białe filiżanki z kawą. Prawdopodobnie zastanawiali się, czy wybrali właściwy kierunek studiów, właściwą sofę modnego projektanta, właściwego narzeczonego, właściwy klub książki czy właściwe miasto w Europie.
W drzwiach Schrødera o mało nie zderzyła się z mężczyzną w islandzkim swetrze. Alkohol spłukał niemal cały błękit z jego tęczówek, dłonie miał wielkie jak patelnie i czarne od brudu. Przechodząc obok niego, Ellen poczuła słodkawy zapach potu i trwającego od dawna przepicia. W środku panował spokojny nastrój przedpołudnia. Zajęte były tylko cztery stoliki. Ellen odwiedziła już kiedyś to miejsce, dawno temu, i o ile mogła stwierdzić, nic się nie zmieniło. Na ścianach wisiały duże zdjęcia starego Oslo, które wraz z brązowymi ścianami i szklanym sufitem przydawały temu lokalowi odrobiny klimatu angielskiego pubu. Szczerze mówiąc, naprawdę odrobiny, bo stoły z tworzywa i wyściełane ławy przywodziły raczej na myśl palarnię na promie kursującym u wybrzeży Møre. Na końcu lokalu stała oparta o bar kelnerka w fartuszku i paliła papierosa, z niewielkim zainteresowaniem przyglądając się Ellen. Harry ze zwieszoną głową siedział w kącie przy oknie. Przed nim stała pusta szklanka po dużym piwie.
– Cześć. – Ellen usiadła na krześle naprzeciwko niego.
Harry podniósł głowę i kiwnął, jak gdyby siedział tu i czekał właśnie na nią. Potem głowa znów mu opadła.
– Szukaliśmy cię. Byliśmy u ciebie w domu.
– Zastaliście mnie? – powiedział to obojętnie, bez uśmiechu.
– Nie wiem. A jesteś w domu, Harry? – kiwnęła głową w stronę szklanki.
Wzruszył ramionami.
– On przeżyje – powiedziała Ellen.
– Już słyszałem. Møller zostawił mi wiadomość na sekretarce. Mówił z zaskakująco wyraźną dykcją. Ale nie powiedział, jak ciężko został ranny. Ma poszarpane mnóstwo nerwów w plecach, prawda?
Przekrzywił głowę, ale Ellen nie odpowiadała.
– Może będzie tylko sparaliżowany. – Harry pstryknął palcami w pustą szklankę. – Na zdrowie.
– Jutro kończy ci się zwolnienie – powiedziała Ellen. – Spodziewamy się, że zobaczymy cię w pracy.
Harry lekko uniósł głowę.
– To ja jestem na zwolnieniu?
Ellen przesunęła po blacie cienką plastikową teczkę. W środku było widać różową kartkę.
– Rozmawiałam z Møllerem. I z doktorem Aune. Weź sobie kopię tego zwolnienia. Møller powiedział, że człowiek, który postrzelił kogoś na służbie, zwykle dostaje kilka dni wolnego, żeby trochę ochłonął. Po prostu przyjdź jutro.
Harry przeniósł wzrok na barwioną nieprzezroczystą szybę okna. Prawdopodobnie o jej założeniu zdecydowały względy dyskrecji, aby ludzi w środku nie było widać z zewnątrz, odwrotnie niż w Palarni Kawy, pomyślała Ellen.
– I jak? Przyjdziesz? – spytała.
– No cóż. – Patrzył na nią zamglonym spojrzeniem, które pamiętała z tamtych poranków po jego powrocie z Bangkoku. – Na twoim miejscu bym się o to nie zakładał.
– Ale