Millennium. David LagercrantzЧитать онлайн книгу.
Cały czas się uśmiechał, tyle że jego spojrzenie było zagubione, smutne. Na komodzie Haupt stała opróżniona butelka burgunda z dwoma pustymi kieliszkami. Najwyraźniej miał gościa. Przytuliliśmy się, mówiliśmy sobie miłe rzeczy, wypiliśmy pół butelki szampana i obiecaliśmy sobie, że będziemy w kontakcie. Jednak było widać, że cały czas myśli o czymś innym. W końcu powiedziałam: „Nie wyglądasz na szczęśliwego”. „Jestem szczęśliwy”, odpowiedział. „Tylko że…”. Nie dokończył. Długo milczał. Popijał szampana. Wydawał się kompletnie przybity. Mówił, że chce wpłacić dużą sumę pieniędzy…
– Komu?
– Nie mam pojęcia. Zastanawiałam się, czy nie palnął tego ot tak, pod wpływem chwili. Wydawał się wręcz zawstydzony własnymi słowami, a ja więcej nie pytałam. Odniosłam wrażenie, że to prywatna sprawa. Potem nic już nie było takie jak dawniej. W końcu wstałam, on też wstał, znów się przytuliliśmy i pocałowaliśmy, choć trochę bez przekonania. Wymamrotałam: „Dbaj o siebie, Leo”, wyszłam na korytarz, stanęłam i czekałam na windę. Po chwili zawróciłam, byłam zdenerwowana. Co to za jakieś śmieszne tajemnice?, pomyślałam. Co on kombinuje? Chciałam zrozumieć. Ale kiedy wróciłam, to znaczy jeszcze zanim go zobaczyłam, zdałam sobie sprawę, że przeszkadzam. Leo siedział i pisał coś na papierze w kolorze piasku. Było widać, że się wytęża. Ramiona miał napięte, w jego oczach były łzy, nie miałam serca mu przeszkadzać. Nie zauważył mnie.
– Nie masz pojęcia, o co mogło chodzić?
– Dopiero później przyszło mi do głowy, że mogło to mieć związek z jego matką. Zaledwie kilka dni później zmarła, a Leo, jak wiesz, wziął urlop i wyjechał w długą podróż. Z pewnością powinnam była się odezwać i złożyć kondolencje. Ale, jak wiesz, w moim własnym życiu zrobił się syf. Siedziałam w nowej pracy dzień i noc, kłóciłam się z byłym mężem. Poza tym cały czas sypiałam z tobą.
– To musiało być najgorsze ze wszystkiego.
– Chyba tak.
– Czyli od tamtej pory go nie widziałaś?
– Osobiście nie, niekiedy jakieś krótkie urywki w telewizji. Chyba trochę o nim zapomniałam, a raczej wyparłam go z pamięci. Ale dzisiaj, kiedy zadzwoniłeś… – Malin się zawahała, jakby szukała słów. – …przed oczami znów stanęła mi ta scena z gabinetu – kontynuowała – i coś mi tam nie pasowało. Nie potrafiłam tylko stwierdzić co dokładnie. W końcu się wkurzyłam, wzięłam telefon i do niego zadzwoniłam. Ale zmienił numer.
– Czy wspominał może, że kiedy był mały, pewien psycholog z drużyny łowieckiej firmy Alfreda Ögrena został przypadkowo zastrzelony? – zapytał Mikael.
– Nie. Jak to?
– Nazywał się Carl Seger.
– Nic mi to nie mówi. Co dokładnie się stało?
– Został zastrzelony w czasie polowania na łosie, dwadzieścia pięć lat temu, w lasach Östhammar. Prawdopodobnie przez przypadek. Niefortunnym strzelcem był dyrektor finansowy Rosvik, Per Fält.
– Masz jakieś podejrzenia?
– Nie bardzo, przynajmniej na razie. Ale pomyślałem, że może Carl Seger i Leo byli sobie bliscy. Rodzice przecież inwestowali w chłopaka, prawda? Robili mu testy na inteligencję i tak dalej, a wiem, że Seger pisał sporo na temat znaczenia wiary w siebie dla rozwoju młodych ludzi. Pomyślałem więc…
– Leo bardziej chyba w siebie wątpił, niż wierzył – przerwała Malin.
– Carl Seger pisał też o wątpliwościach. Czy Leo często wspominał o rodzicach?
– Czasem i mówił o nich niechętnie.
– Nie brzmi to za dobrze.
– Herman i Viveka z pewnością miewali przebłyski, ale wydaje mi się, że jednym z nieszczęść Leo było to, że nigdy nie udało mu się im przeciwstawić. Nie poszedł własną drogą.
– Chodzi ci o to, że wbrew własnej woli został finansistą.
– Tak prosto chyba nigdy nie jest. Jakaś jego cząstka też musiała tego chcieć. Ale i tak jestem pewna, że marzył o tym, żeby się uwolnić, i może właśnie dlatego tak mnie oburza ta scena w jego gabinecie. To było jak pożegnanie, i to nie tylko z matką, ale również z czymś innym, większym.
– Nazwałaś go Hamletem…
– Chyba głównie dla podkreślenia kontrastu z tobą. Ale myślę, że rzeczywiście bez przerwy analizował wszystkie za i przeciw.
– Hamlet na końcu stał się brutalny.
– Tak, wiem, ale Leo nigdy by nie… – zamilkła.
Po jej twarzy przemknął cień.
– Co takiego? – Mikael położył jej dłoń na ramieniu. – O co chodzi? – zapytał.
– W zasadzie o nic.
– No mów!
– Raz rzeczywiście widziałam, jak Leo kompletnie zwariował.
O SIÓDMEJ DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ Faria Kazi poczuła pierwsze wibracje wywołane przez nadjeżdżający pociąg. Były jak nagłe dreszcze. Do zamknięcia drzwi cel zostało tylko szesnaście minut. Jednak do tego czasu wiele mogło się wydarzyć. Nikt nie wiedział o tym lepiej niż ona. Na korytarzu strażnicy pobrzękiwali kluczami, słychać było głosy i nawet jeśli nie rozróżniała słów, zdawało jej się, że znów wyczuwa znajome podekscytowanie.
Nie miała pojęcia, o co chodzi, wiedziała tylko, że w powietrzu czuć pośpiech, słychać szepty, że idzie Benito. Nic jednak nie było pewne, nawet to, czy na tory za oknem kapał deszcz. Przed godziną w powietrzu wyczuwało się burzę. Teraz ze świata zewnętrznego do środka wciskały się tylko wstrząsy i huk pociągu.
Ściany zdawały się trząść, ludzie chodzili tam i z powrotem, ale nic poważnego się nie działo. Może mimo wszystko czekał ją spokojny wieczór. Klawisze mieli się na baczności. Alvar Olsen nie spuszczał jej z oka i wydawało się, że pracuje bez przerwy. Może w końcu ją obroni. Może będzie dobrze, bez względu na to, co szeptano. Myślała o braciach, o matce i przypominała sobie opromienione słońcem trawniki z dawnych lat w Vallholmen. Jednak nie dane jej było odpłynąć w marzenia na długo. Kawałek dalej rozległo się człapanie, niepokojąco znajome. Nie było już żadnych wątpliwości. Poczuła też zapach słodkich perfum. Trudno jej się oddychało, miała ochotę wybić dziurę w ścianie i pobiec wzdłuż torów albo w magiczny sposób zniknąć. Była jednak skazana na swoją celę i swoje łóżko. Czuła się tak jak kiedyś w Sickli i próbowała znów myśleć o Dżamalu. Oczywiście to nie pomagało. Nie było już żadnego pocieszenia. Pociąg towarowy huczał, kroki były coraz głośniejsze, a perfumy już szczypały ją w nos. Wiedziała, że za kilka sekund pochłonie ją ta sama bezdenna otchłań co zawsze. Nie miało znaczenia, ile razy sobie wmawiała, że jej życie już jest zrujnowane i że nie ma nic do stracenia. Czuła jednakowe przerażenie za każdym razem, kiedy Benito pojawiała się w drzwiach i z przyjaznym uśmiechem przekazywała pozdrowienia od jej braci.
Nie było jasne, czy Benito się spotykała z Baszirem i Razanem, czy choćby miała z nimi kontakt. Tak czy inaczej, pozdrowienia brzmiały jak groźba i zawsze kończył je rytuał, w czasie którego Benito ją policzkowała, głaskała, macała po piersiach i między nogami, nazywała dziwką i kurwą. Ale to nie sam dotyk czy słowa były najgorsze. Najgorsze było uczucie, że od samego początku stanowi to jedynie przygotowanie do czegoś znacznie gorszego. Czasami się spodziewała, że w dłoni Benito dostrzeże stalowy