Millennium. David LagercrantzЧитать онлайн книгу.
było szukać, nie miała końca. To fantastyczne, ile starych ksiąg kościelnych, spisów ludności i danych na temat emigrantów i imigrantów zostało zeskanowanych do postaci cyfrowej. To była prawdziwa kopalnia złota dla kogoś, kto chciałby się cofnąć w czasie daleko poza naszą historię, dzięki bazom danych genetycznych nawet do praprzodków z Afryki. Ten, kto miał pieniądze i cierpliwość, mógł się cofać właściwie bez ograniczeń, śledzić sięgające wielu tysięcy lat wstecz wędrówki ludów po stepach i kontynentach.
Gorzej jednak było z niedawnymi adopcjami. Obowiązywał siedemdziesięcioletni okres tajności. Można się było od niego odwołać do sądu administracyjnego, ale tylko w szczególnych przypadkach, a do takich nie należeli ciekawscy dziennikarze, którzy nawet nie wiedzą, czego szukają. Oficjalnie drzwi były przed nim zamknięte, a jednak wiedział lepiej niż inni, że zawsze jest sposób. Chodziło tylko o to, żeby go znaleźć.
Było wpół do ósmej. W podwójnym łóżku spała Malin, a wody zatoki kazały przypuszczać, że to będzie ładny dzień. Za kilka godzin pojadą słuchać Leo Mannheimera w muzeum Fotografiska przy Stadsgårdskajen. Najpierw jednak zamierzał zbadać jego przeszłość. Nie szło mu najlepiej. Dzień tygodnia również nie sprzyjał – w niedzielę wszystko było nieczynne. Musiał przyznać, że po długiej rozmowie z Malin poprzedniego dnia zaczął nabierać sympatii do tego chłopaka. Nie miało to jednak większego znaczenia, nie zamierzał się poddać. O ile dobrze rozumiał, powinien najpierw spróbować uzyskać akt urodzenia Leo z Archiwum Miejskiego w Sztokholmie. Jeśli nie pozwolą mu go przeczytać, będzie to jasny sygnał, że jego podejrzenia są słuszne. Ale to za mało. Akt urodzenia może być utajniony nie tylko z powodu adopcji. Będzie musiał pogrzebać głębiej, zdobyć akta osobowe Leo i jego rodziców i je ze sobą porównać. W tych aktach – utajnianych tylko w wyjątkowych przypadkach – będzie informacja o ich miejscach pobytu. Jeśli rodzice i Leo nie byli zapisani do tej samej parafii – zwłaszcza parafii Västerleds w Nockeby w czasie narodzin Leo – powinien to być wyraźny znak. W takim wypadku Herman i Viveka nie byli jego biologicznymi rodzicami.
Napisał do Archiwum Miejskiego prośbę o udostępnienie aktu urodzenia Leo Mannheimera oraz akt osobowych jego i jego rodziców. Mimo to nie wysłał maila, a powodem było jego nazwisko… Działało na ludzi niczym dzwonek ostrzegawczy. Od razu się zastanawiali, dlaczego to właśnie chce wiedzieć. Myśleli tak: Mikael Blomkvist przyszedł tu węszyć. Jego pytanie na pewno się rozniesie, a to niedobrze – o ile w tej sprawie naprawdę są jakieś delikatne kwestie. Postanowił więc zadzwonić do archiwum następnego ranka i skorzystać z prawa do anonimowości gwarantowanego przez zasadę jawności informacji publicznych.
Może zresztą Holger Palmgren już znał odpowiedź. Wbrew wszelkim przeciwnościom, a także zapewne zaleceniom lekarzy, odwiedził Lisbeth we Flodberdze. Tak czy inaczej, byłoby miło z nim porozmawiać i zapytać, jak się czuje. Mikael wziął do ręki telefon i znów spojrzał na zegarek. Czy było za wcześnie? Nie, Holger zawsze wstawał skoro świt i nie robiło mu różnicy, czy jest weekend, czy dzień powszedni. Zadzwonił. Nic. Najwyraźniej telefon staruszka miał jakąś usterkę. Głos w słuchawce oznajmił, że nie ma takiego numeru. Mikael spróbował zadzwonić na stacjonarny. Również bezskutecznie. Już miał spróbować znowu, kiedy usłyszał za sobą odgłos nagich kobiecych stóp i odwrócił się z uśmiechem.
HOLGER PALMGREN też odkrył, że jego telefon nie działa, i uznał to za typowe. Nic nie działało, a najmniej on sam. Był w tragicznym stanie. Już od wczesnych godzin porannych leżał rozbudzony i cierpiał z bólu. Zachodził w głowę, co w niego wstąpiło.
Miał coraz większą pewność, że rozmowa z poprzedniego dnia była ogromną pomyłką. Steinberg mógł być zwyczajnym bandytą, niezależnie od tego, w ilu eleganckich komisjach zasiadał i w ilu śledztwach uczestniczył. Wystarczyło spojrzeć na to, że profesor podpisał decyzję o umieszczeniu Lisbeth w rodzinie zastępczej wbrew woli jej i jej matki. Tylko na to!
Och, mój Panie, ależ byłem głupi, myślał. Co miał zrobić? Przede wszystkim musiał zadzwonić do Lisbeth i przedyskutować z nią sprawę. A telefon akurat nie działał. Ze stacjonarnego już nie korzystał, bo dzwonili tylko sprzedawcy i ludzie, z którymi nie chciał rozmawiać. Ciekawe, czy odłączył go od prądu.
Z wielkim wysiłkiem się odwrócił i spostrzegł, że wtyczka rzeczywiście nie tkwiła już w gniazdku. Czy da radę ją włożyć? Wysunął się daleko poza materac, przechylił klatkę piersiową nad poręczą łóżka i wetknął wtyczkę do gniazdka. Po wszystkim przez chwilę leżał i dyszał, aż w końcu podniósł słuchawkę starego telefonu stojącego na nocnym stoliku. Usłyszał sygnał. Zawsze to coś. Znów czuł się gotowy do działania. Zadzwonił do biura numerów i poprosił o połączenie z więzieniem Flodberga. Nie spodziewał się usłyszeć dyżurnego wesołka, ale i tak arogancja w głosie dyspozytora kompletnie go zdumiała.
– Nazywam się Holger Palmgren – oznajmił z całą mocą swojego autorytetu. – Jestem adwokatem. Bardzo proszę mnie połączyć z kierownictwem pawilonu bezpieczeństwa. To sprawa najwyższej wagi.
– Będzie pan musiał poczekać.
– Nie ma czasu – syknął.
Nic to nie dało. Dopiero po niekończącej się serii przekierowań i długim oczekiwaniu połączono go ze strażniczką z oddziału, Harriet Lindfors. Wydawała się oschła i surowa, ale Holger podkreślił powagę sytuacji. Powiedział, że chce natychmiast rozmawiać z Lisbeth Salander. Odpowiedź go zmroziła. Nie tylko nerwowy ton, ale i słowa:
– Nie ma mowy, zwłaszcza w obecnych okolicznościach.
– Czy coś się stało? – zapytał.
– Jest pan jej pełnomocnikiem?
– Nie. Tak.
– To nie była jednoznaczna odpowiedź.
– Nie jestem bezpośrednio zaangażowany.
– W takim razie proszę się odezwać później – odparła Harriet Lindfors i rzuciła słuchawką.
Ogarnął go szał, zaczął uderzać zdrową ręką o łóżko i wyobrażać sobie najstraszliwsze rzeczy. To wszystko przeze mnie, myślał. Po jakimś czasie spróbował się uspokoić i nie popadać w szalone spekulacje. Jednak niespecjalnie mu to wychodziło. Dlaczego, do diabła, był tak niedołężny?
Powinien po prostu wstać i zmierzyć się z sytuacją. Tymczasem miał powyginane i sztywne palce, a ciało poskręcane, zgarbione i sparaliżowane do połowy. Nie potrafił nawet samodzielnie usiąść na wózku. Doprowadzało go to do szału. Jeśli noc była jego wędrówką na Golgotę, to teraz czuł się jak przybity do krzyża, którym był nieszczęsny materac. Nawet stary Ekelöf i jego zaciśnięta wśród lilii wodnych pięść nie przynosiły już pocieszenia. Popatrzył na telefon. Kiedy czekał na połączenie w centrali Flodbergi, miał wrażenie, że ktoś dzwoni. Rzeczywiście. W skrzynce była wiadomość od Mikaela Blomkvista. To dobrze. Holger uznał, że Mikael będzie mógł pomóc i zrobi dalszy użytek z informacji. Wybrał jego numer. Nikt się nie zgłaszał, więc spróbował jeszcze raz. Wreszcie Mikael się odezwał. Był zdyszany. Holgerowi przemknęło przez myśl, że to lepszy rodzaj oddechu niż ten, który obecnie dręczy jego.
– Nie przeszkadzam? – zapytał.
– W żadnym wypadku – odparł Mikael.
– Jesteś w damskim towarzystwie?
– Nie, nie.
– Ależ tak – rozległ się kobiecy głos w tle.
– Nie rań damy.
Nawet w kryzysowej sytuacji takiej jak ta Holger czuł przymus kulturalnego