Problem trzech ciał. Cixin LiuЧитать онлайн книгу.
mam pracować w nadziei, że się zrehabilituję dobrą służbą? – zapytał Shi tym samym co poprzednio szorstkim tonem. – Wydawało mi się, że określił pan wszystkie stosowane przeze mnie metody jako nieuczciwe i nieczyste.
– Ale skuteczne. – Chang kiwnął głową do Shi. – Zależy nam tylko na tym, by były skuteczne. Podczas wojny nie możemy pozwolić sobie na skrupuły.
– Nie możemy być zbyt uczciwi – powiedział jeden z oficerów CIA doskonałym standardowym językiem mandaryńskim. – Nie możemy już polegać na konwencjonalnym myśleniu.
Brytyjski pułkownik najwyraźniej też znał chiński. Pokiwał głową.
– To be, or not to be – dodał po angielsku.
– Co on mówi? – zapytał Shi Wanga.
– Nic – odparł machinalnie Wang.
Ludzie siedzący przed nim zdawali się przemawiać jak we śnie. „Podczas wojny? Gdzie się toczy ta wojna?” – pomyślał. Okręcił się na krześle i spojrzał przez jedno z sięgających od sufitu do podłogi okien. W oddali widział Pekin skąpany w blasku wiosennego słońca – samochody wypełniały ulice jak rzeka, na trawniku ktoś spacerował z psem, bawiły się dzieci…
„Co jest bardziej realne? Świat w tych murach czy za nimi?”
– Ostatnio nieprzyjaciel nasilił ataki – powiedział generał Chang. – Celami pozostaje elita naukowców. Proszę zacząć od przyjrzenia się liście nazwisk w dokumencie.
Wang podniósł pierwszą kartkę dokumentu, zadrukowaną dużą czcionką. Wydawała się zrobiona w pośpiechu, zawierała nazwiska chińskie i angielskie.
– Profesorze Wang, czy coś zwraca pańską uwagę, kiedy czyta pan tę listę? – zapytał generał Chang.
– Znam trzy z tych nazwisk. To słynni uczeni należący do awangardy fizyki.
Wang był trochę zdekoncentrowany. Jego spojrzenie padło na ostatnie nazwisko na liście. W jego oczach te dwa znaki nabrały innego zabarwienia niż nazwiska, które były nad nimi.
„Jak mogło się tu pojawić jej nazwisko? Co się z nią stało?”
– Zna ją pan? – Shi wskazał je grubym, żółtym od tytoniu palcem. Wang nie odpowiedział. – Ha. A więc nie. Ale chce pan ją poznać?
Teraz Wang Miao zrozumiał, dlaczego generał Chang poprosił o tego człowieka, który kiedyś służył pod jego dowództwem. Shi, który wydawał się taki wulgarny i niedbały, miał oczy ostre jak noże. Może nie był dobrym gliną, ale na pewno takim, którego trzeba się bać.
Przed rokiem Wang Miao kierował zespołem wytwarzającym części w skali nano do budowy Sinotrona II, akceleratora wysokiej częstotliwości w Liangxiangu. Pewnego popołudnia, podczas krótkiej przerwy, jego uwagę przykuła rozgrywająca się przed nim scena. Jako entuzjasta fotografowania krajobrazów Wang często patrzył na otaczające go widoki jak na kompozycje artystyczne.
Głównym elementem tej kompozycji był solenoid nadprzewodzącego magnesu. Wysoki na trzy i pół piętra, dopiero w połowie gotowy, wyglądał jak potwór składający się z ogromnych bloków metalu i splątanej sieci kriogenicznych rur chłodzących. Konstrukcja ta, niczym kupa złomu z okresu rewolucji przemysłowej, emanowała nieludzką technologiczną surowością i zakutym w stal barbarzyństwem.
Przed tym metalowym monstrum stała szczupła młoda kobieta. Również oświetlenie tej kompozycji było fantastyczne – metalowy potwór pogrążony był w cieniu rusztowań, który podkreślał jego toporny, surowy kształt, ale przez otwór w środku rusztowania wpadał pojedynczy promień zachodzącego słońca i skupiał się na postaci tej kobiety. Rozjaśniał jej miękkie włosy i podkreślał biel szyi nad kołnierzem kombinezonu. Wyglądała jak kwiat, który zakwitł na metalowych ruinach po przejściu gwałtownej burzy…
– Na co się gapisz? Wracaj do pracy!
Wytrąciło to Wanga z zadumy, ale wtedy zdał sobie sprawę, że dyrektor Centrum Badawczego Nanotechnologii krzyczy nie do niego, lecz do młodego inżyniera, który też przyglądał się tej kobiecie. Powróciwszy ze sfery artystycznego rozmarzenia do rzeczywistości, Wang stwierdził, że nie była ona zwykłą pracownicą, bo obok niej stał główny inżynier i z szacunkiem coś jej wyjaśniał.
– Kto to jest? – zapytał dyrektora.
– Powinien pan ją znać – odparł tamten, zataczając ręką szeroki łuk. – Prawdopodobnie pierwszy eksperyment, który przeprowadzimy w tym wartym dwadzieścia miliardów juanów akceleratorze, będzie testem jej teorii superstrun. W fizyce teoretycznej normalnie liczy się starszeństwo, a ona nie ma tyle lat, żeby dać jej pierwszeństwo, ale starsi naukowcy, w obawie, że może się im nie udać i stracą twarz, nie odważyli się zrobić pierwszego kroku. Dlatego dostała szansę.
– Co? Yang Dong jest… kobietą?
– W rzeczy samej – odparł dyrektor. – Dowiedzieliśmy się o tym dopiero dwa dni temu, kiedy w końcu się z nią spotkaliśmy.
– Ma jakieś problemy psychiczne? – zapytał młodszy inżynier. – No bo jeśli nie, to dlaczego nigdy nie zgodziła się udzielić wywiadu? Może jest jak Qian Zhongshu9, którego nikt do końca jego życia nie widział w telewizji.
– Ale przynajmniej wiedzieliśmy, jakiej Qian jest płci. Założę się, że ona w dzieciństwie musiała doznać jakichś traumatycznych przeżyć. Może dlatego jest nieco autystyczna.
Słowa Wanga były zabarwione lekką autoironią.
Yang podeszła bliżej z głównym inżynierem. Kiedy ich mijali, uśmiechnęła się do Wanga i do pozostałych, kiwnąwszy głową, ale nic nie powiedziała. Wang zapamiętał jej przejrzyste oczy.
Wieczorem usiadł w gabinecie i podziwiał kilka wiszących na ścianach zdjęć krajobrazu, z których był najbardziej dumny. Jego wzrok padł na scenę przedstawiającą odludną dolinę, a za nią górę ze szczytem pokrytym śniegiem. Na pierwszym planie znajdował się zajmujący jedną trzecią zdjęcia pień martwego drzewa zniszczonego kaprysami pogody. W wyobraźni umieścił na odległym końcu doliny postać, która trwała w jego pamięci. Nagle cała scena ożyła, jakby świat na fotografii rozpoznał tę drobną postać i zareagował wyłącznie na nią.
Potem wyobraził ją sobie na każdym z pozostałych zdjęć, czasami nakładając jej oczy na puste niebo nad krajobrazem. Również i te obrazy ożyły, zyskując piękno, jakiego wcześniej nie widział.
Zawsze myślał, że jego zdjęciom brak jest duszy. Teraz zrozumiał, że brakowało im jej.
– Wszyscy fizycy z tej listy popełnili w ostatnich dwóch miesiącach samobójstwo – oznajmił generał Chang.
Wang siedział jak rażony piorunem. Stopniowo jego czarno-białe krajobrazy zatarły się i w jego umyśle pojawiła się pustka. Na zdjęciach nie było już jej postaci, jej oczy zniknęły z nieba. Wszystkie te światy były martwe.
– Kiedy… to się stało? – zapytał machinalnie.
– W ostatnich dwóch miesiącach – powtórzył Chang.
– Chodzi panu o to ostatnie nazwisko, prawda? – rzekł z satysfakcją Shi. – Ona zabiła się dwa dni temu. Wzięła za dużo tabletek nasennych. Umarła bardzo spokojnie. Nie czuła żadnego bólu.
Przez chwilę Wang był mu wdzięczny.
– Dlaczego? – zapytał. Przez umysł nadal przebiegały mu martwe krajobrazy z jego zdjęć.
– Możemy być pewni tylko jednego
9
Qian Zhongshu (1910–1998) był jednym z najsławniejszych chińskich literaturoznawców XX wieku. Dowcipny, ale trzymający się na uboczu erudyta konsekwentnie unikał mediów. Można powiedzieć, że był chińskim Thomasem Pynchonem.