Trzeci klucz. Ю НесбёЧитать онлайн книгу.
– spytała Beate.
– Najbliższy posterunek leży na Sørkedalsveien, tuż za punktem pobierania opłat za przejazd, w odległości zaledwie ośmiuset metrów od banku. A mimo to upłynęły ponad trzy minuty od momentu uruchomienia alarmu do chwili przyjazdu policji. Bandyta miał więc prawie dwie minuty na ucieczkę.
Beate uważnie obserwowała ekran, na którym samochody i ludzie przesuwali się, jak gdyby nic się nie stało.
– Ucieczka była równie dobrze zaplanowana jak sam napad. Samochód pewnie stał tuż za rogiem, tak żeby nie mogła go zobaczyć kamera przed bankiem. Miał szczęście.
– Być może – powiedział Harry. – Ale z drugiej strony nie wygląda na osobę, która liczy wyłącznie na szczęście, prawda?
Beate wzruszyła ramionami.
– Większość udanych napadów na banki sprawia wrażenie przemyślanych.
– Zgoda. Ale w tym wypadku szanse na to, że policja zjawi się dość późno, były stosunkowo duże. A to dlatego, że w piątek o tej porze wszystkie patrole z okolicy zebrały się w innym miejscu, a mianowicie…
– …przy rezydencji ambasadora amerykańskiego! – zawołała Beate, stukając się w czoło. – Ten anonimowy telefon o bombie podłożonej w samochodzie. Miałam w piątek wolne, ale przecież oglądałam to w wiadomościach. I to właśnie teraz, kiedy wszyscy są bliscy histerii. To jasne, że była tam cała policja.
– Żadnej bomby nie znaleziono.
– Oczywiście, że nie. Klasyczna sztuczka, wymyślenie czegoś, co zwabi policję w inne miejsce tuż przed samym napadem.
Ostatnią część filmu obejrzeli w milczeniu. August Schulz stanął przed przejściem dla pieszych. Zielone światło zmieniło się na czerwone, a potem znów na zielone, a on nawet nie drgnął. Na co czeka, pomyślał Harry. Na jakąś nieregularność, wyjątkowo długą sekwencję z zielonym światłem? Na coś w rodzaju najdłuższej w tym stuleciu zielonej fali? No cóż, wkrótce miała nadejść. W oddali rozległy się syreny policyjne.
– Coś tu się nie zgadza – stwierdził nagle.
Beate odpowiedziała zmęczonym westchnieniem staruszki:
– Zawsze coś się nie zgadza.
Film się skończył i na ekranie rozpętała się śnieżyca.
4. ECHO
– Śnieg?
Harry krzyczał do telefonu komórkowego, maszerując ulicą.
– Oczywiście – odparła Rakel. Połączenie z Moskwą było marne i jej słowom towarzyszyło trzeszczące echo: -…iście.
– Halo?
– Lodowato tutaj…taj, i na zewnątrz, i w środku…ku.
– A na sali sądowej?
– Też dobrze poniżej zera. Kiedy tu mieszkaliśmy, nawet jego matka powtarzała, że powinnam zabrać Olega i wynieść się stąd. Teraz siedzi razem z innymi i śle mi nienawistne spojrzenia…enia.
– Jak idzie sprawa?
– Skąd mam wiedzieć?
– No cóż. Po pierwsze jesteś prawniczką, a po drugie mówisz po rosyjsku.
– Harry! Podobnie jak sto pięćdziesiąt milionów Rosjan nie rozumiem kompletnie nic z tutejszego systemu sądowniczego, okej…kej?
– Okej. A jak Oleg to przyjmuje?
Harry powtórzył pytanie jeszcze raz i nie mogąc doczekać się odpowiedzi, przesunął ekran przed oczy, żeby sprawdzić, czy połączenie nie zostało przerwane, ale sekundy pokazujące czas trwania rozmowy mijały. Znów przyłożył telefon do ucha.
– Halo?
– Halo, Harry, słyszę cię…eee. Bardzo za tobą tęsknię…eee. Dlaczego się śmiejesz…esz?
– Bo sama sobie przeczysz. To przez to echo.
Harry dotarł już do drzwi, wyjął klucz i wszedł na klatkę.
– Uważasz, że marudzę, Harry?
– Oczywiście, że tak nie uważam.
Harry kiwnął głową Alemu, który usiłował przecisnąć saneczki przez drzwi do piwnicy.
– Kocham cię. Jesteś tam? Kocham cię! Halo?
Oszołomiony Harry oderwał się od martwego telefonu i dopiero wtedy zauważył promienny uśmiech swego pakistańskiego sąsiada.
– Tak, tak, ciebie też kocham, Ali – mruknął, z mozołem ponownie wstukując numer Rakel.
– Wciśnij Repeat – poradził Ali.
– Co?
– Nic. Posłuchaj, daj znać, jeśli będziesz miał ochotę wynająć swoją piwnicę. Rzadko z niej korzystasz, prawda?
– To ja mam piwnicę?
Ali przewrócił oczami.
– Od jak dawna tu mieszkasz, Harry?
– Mówiłem ci już, że cię kocham.
Ali popatrzył na niego pytająco, ale Harry ostrzegawczo machnął ręką, sygnalizując, że znów ma połączenie. Wbiegł na górę po schodach, trzymając klucz przed sobą jak różdżkę.
– No dobrze, teraz możemy rozmawiać – powiedział, gdy znalazł się za drzwiami swego urządzonego po spartańsku, lecz porządnego dwupokojowego mieszkania, kupionego za nieduże pieniądze pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy rynek handlu nieruchomościami przeżywał najgorsze chwile. Czasami sobie myślał, że przy zakupie tego mieszkania wykorzystał już całą swoją życiową porcję szczęścia.
– Chciałabym, żebyś mógł być tu z nami, Harry. Oleg też za tobą tęskni.
– Powiedział tak?
– Nie musi mówić. Pod tym względem jesteście identyczni.
– Posłuchaj, właśnie przed chwilą wykrzyczałem, że cię kocham. Trzy razy. Słuchał tego sąsiad. Wiesz, ile coś takiego kosztuje?
Rakel się roześmiała.
Harry kochał ten śmiech. Pokochał go, gdy tylko usłyszał go pierwszy raz. Instynkt podpowiedział mu wtedy, że jest gotów na wszystko, byle tylko móc go słyszeć częściej. Najchętniej codziennie.
Zrzucił buty i uśmiechnął się, widząc, że automatyczna sekretarka w przedpokoju mruga, dając znak, że jest dla niego jakaś wiadomość. Nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć, że to Rakel wcześniej dzwoniła. Nikt inny nie telefonował do Harry’ego Hole prywatnie.
– Skąd wiesz, że mnie kochasz? – zagruchała Rakel. Echo zniknęło.
– Czuję, że robi mi się ciepło w… Jak to się mówi?
– W sercu?
– Nie, raczej tak bardziej z tyłu i pod sercem. W nerkach? W wątrobie? W śledzionie? Tak, chyba tak, robi mi się ciepło w śledzionie.
Harry nie był pewien, czy z drugiego końca linii słyszy płacz czy śmiech. Wcisnął guzik Play automatycznej sekretarki.
– Mam nadzieję, że za dwa tygodnie będziemy w domu – powiedziała Rakel w komórce, nim zagłuszył ją głos z sekretarki.
– Cześć, to znowu ja…
Poczuł,