Nóż. Jo NesboЧитать онлайн книгу.
śpiewa… – Urwała. Gniew z jej oczu zniknął.
– Przyznał, że spotkał się z tobą kilka razy i właśnie w ten sposób poznał twoją matkę. – Harry zerknął w notatnik. Nie dlatego, że nie wiedział, co w nim jest, bo nie było tam nic, ale po to, by nieco zniwelować intensywność tego przesłuchania, dać dziewczynie chwilę na złapanie oddechu.
– Andreas i ja byliśmy parą. – Głos Sary lekko drżał.
– On ma odmienne zdanie. Stwierdził, że owszem, parę razy… – Harry nieco odchylił głowę, jakby po to, by lepiej odczytać to, czego nie było w zapiskach. – …przespał się z tobą, trochę jak z groupie.
Sara aż drgnęła.
– Ale ty nie chciałaś zostawić go w spokoju. W każdym razie z jego doświadczenia wynikało, że droga od bycia groupie do stalkingu jest krótka. Łatwiej było z dojrzałą, zamężną kobietą, która niczego sobie nie wyobrażała. Potrzebowała odrobiny emocji w codzienności, pikantnej przyprawy do klopsików rybnych. Tak właśnie się wyraził. Do klopsików rybnych. – Harry podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. – To ty pożyczyłaś sobie telefon od matki, a nie twój ojciec. I zorientowałaś się, że matka ma romans z Andreasem.
Harry sprawdził, jak reaguje na to jego sumienie. Na taką jazdę bez adwokata po dziewiętnastolatce, chorej z miłości dziewczynie, zdradzonej przez matkę i faceta, który – jak sobie wmówiła – należał do niej.
– Twój ojciec jest nie tylko ofiarny, Saro, ale i bystry. Wie, że najlepsze kłamstwo powinno być najbliższe prawdy. A kłamstwem jest to, że twój ojciec poszedł do pobliskiego sklepu, kupił kilka drobiazgów na obiad, po czym wrócił, pożyczył sobie telefon twojej matki, znalazł SMS-y i ją zabił. Prawda wygląda tak, że podczas kiedy on był w sklepie, ty znalazłaś te SMS-y i od tej chwili mam wrażenie, że jeśli w protokole zamienimy ojca na ciebie, to otrzymamy bardzo dokładny opis przebiegu zdarzeń w kuchni. Pokłóciłyście się, ona odwróciła się tyłem, bo chciała wyjść, ty wiedziałaś, gdzie leży nóż, a reszta wydarzyła się już sama. Kiedy ojciec wrócił do domu i zobaczył, do czego doszło, wspólnie ułożyliście plan.
Harry nie dostrzegł w jej oczach żadnej reakcji. Jedynie wzbierającą czarną nienawiść. I poczuł, że jego sumienie wytrzymuje to całkiem nieźle. Władze wręczają dziewiętnastolatkom karabiny i każą im zabijać. A ta dziewczyna zabiła matkę i pozwoliła, aby niewinny ojciec rzucił się dla niej pod autobus. Sara nie dołączy do tych, którzy nawiedzali Harry’ego w koszmarach.
– Andreas mnie kocha – szepnęła. Zabrzmiało to tak, jakby usta miała pełne piasku. – Ale mama wybiła mu tę miłość z głowy. Uwiodła go tylko po to, żeby mi go odebrać. Nienawidzę jej. – Była bliska płaczu. Harry wstrzymał oddech. Prawie już to osiągnęli. Lawina ruszyła. Potrzebował jeszcze zaledwie paru słów na taśmie, ale płacz by je opóźnił, a w trakcie tego opóźnienia lawina mogła się zatrzymać. Sara jednak podniosła głos. Wściekłość zwyciężyła. – Nienawidzę tej pieprzonej dziwki! Powinnam była dźgać mocniej! Powinnam była jej pociąć tę kurewską twarz, którą się tak cholernie szczyciła!
– Mhm. – Harry odchylił się na krześle. – Żałujesz, że nie zabijałaś jej wolniej? To chcesz powiedzieć?
– Tak!
Potwierdzenie zabójstwa. Touchdown. Harry zerknął przez okienko domku dla lalek, zobaczył, że Truls Berntsen się ocknął i podniósł kciuk. Ale Harry nie czuł radości, przeciwnie – podniecenie, które go ogarnęło na kilka sekund, zniknęło, zastąpiło je smutne zmęczenie i rozczarowanie. Nie było to uczucie mu obce; często pojawiało się po dłuższym pościgu, kiedy zdążyła zrodzić się nadzieja na wyjaśnienie sprawy, na aresztowanie będące punktem kulminacyjnym, po którym poczuje ulgę, przekonanie, że to coś zmieni, że dzięki temu świat stanie się lepszym miejscem. Zamiast tego następowała powyjaśnieniowa depresja. Pęknięcie alkoholowe. I dni albo tygodnie pijaństwa. Harry wmawiał sobie, że to przypomina frustrację seryjnego zabójcy, kiedy zbrodnia nie przynosi głębokiej satysfakcji, a jedynie spadek napięcia, którego wzrost nakazuje znów wypuścić się na łowy. Może właśnie dlatego – ponownie w przebłysku – poczuł gorzką rozpacz, jakby przez moment znalazł się po drugiej stronie stołu. Na jej krześle.
– Nieźle sobie z tym poradziliśmy – stwierdził Truls Berntsen w windzie wiozącej ich na szóste piętro do Wydziału Zabójstw.
– My? – rzucił cierpko Harry.
– Wcisnąłem guzik nagrywania, no nie?
– Mam przynajmniej taką nadzieję. A sprawdziłeś, czy się nagrywa?
– Czy sprawdziłem? – Truls na moment uniósł brwi. Ale zaraz zachichotał. – Daj spokój.
Harry przeniósł wzrok z wyświetlających się cyfr oznakowania pięter w dół, na Berntsena. Pozazdrościł temu koledze z przodozgryzem, wysuniętym czołem i przypominającym chrumkanie świni śmiechem, co skutkowało nadaniem mu przezwiska Beavis, którego jednak nikt nie miał odwagi wymawiać na głos – pasywno-agresywna aura Trulsa Berntsena przypuszczalnie sprawiała, że nikt nie chciał w krytycznej sytuacji mieć go w martwym polu. Truls był prawdopodobnie nielubiany w Wydziale Zabójstw jeszcze bardziej niż Harry Hole, ale nie tego zazdrościł mu Harry. Zazdrościł Trulsowi Berntsenowi zdolności kompletnego olewania wszystkiego. Nie tego, co myślą o nim koledzy, bo to olewał również Harry, ale całkowitego wyrzekania się wszelkiej odpowiedzialności, zarówno praktycznej, jak i moralnej, związanej z pracą policjanta. Wiele można było powiedzieć o Harrym – a on dobrze wiedział, że wiele się o nim mówiło – ale nikt nie mógł mu zarzucić, że nie jest prawdziwym policjantem. Stanowiło to jedno z jego nielicznych błogosławieństw, a jednocześnie największe przekleństwo. Odkąd Rakel go wyrzuciła, wypadł z torów jako osoba prywatna, ale nawet wtedy policjant w nim nie potrafił odpuścić, nie umiał wykonać tego cudownego skoku w anarchię i nihilizm, który zrobił Truls Berntsen. Nikt za to Harry’emu nie dziękował, ale to w porządku, nie chodziło mu o niczyją wdzięczność, nie szukał też zbawienia poprzez dobre uczynki. Jego nieustanny, graniczący z natręctwem pościg za najgorszymi zbrodniarzami był dla niego do czasu poznania Rakel jedynym powodem, aby wstawać rano. Czuł więc wdzięczność wobec tego genu zwierzęcia stadnego, czy co to było, za tę kotwicę. Ale jakaś jego część tęskniła za totalną niszczącą wolnością, za odcięciem łańcucha kotwicznego i rozbiciem się o skały lub po prostu zniknięciem w wielkim, ciemnym oceanie.
Wysiedli z windy i ruszyli korytarzem z pomalowanymi na czerwono ścianami, które potwierdzały, że znaleźli się na właściwym piętrze. Mijając kolejne pokoje, kierowali się ku otwartej przestrzeni biurowej.
– Hej, Hole! – zawołał Skarre przez otwarte drzwi. Wreszcie awansował na komisarza i przydzielono mu dawny pokój Harry’ego. – Smok cię szuka.
– Twoja żona? – spytał Harry, nie zwalniając, aby usłyszeć przypuszczalnie wściekłą i nieudaną próbę kontry Skarrego.
– Nice – zachrumkał Berntsen. – Skarre to idiota.
Harry nie wiedział, czy miało to być wyciągnięciem ręki, ale i tak nie odpowiedział. Nie zamierzał mieć kolejnych złych kumpli.
Na skrzyżowaniu korytarzy bez słowa pożegnania skręcił w lewo i wszedł w otwarte drzwi gabinetu szefowej wydziału. Nad biurkiem Katrine Bratt nachylał się mężczyzna, odwrócony do Harry’ego tyłem, lecz i tak łatwo było go rozpoznać po lśniącej gładkiej czaszce okolonej jak wieńcem laurowym wianuszkiem czarnych i zaskakująco mocnych włosów.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale podobno mnie szukałaś.
Katrine