Nóż. Jo NesboЧитать онлайн книгу.
chcesz, to powiem, Harry.
Spojrzenie Harry’ego zbliżyło się do słońca. Padło na brzeg kałuży krwi rozlanej na drewnianej podłodze. Jej kształt ujawniał, że jest duża. Powiedział do Olega: „Poinformowano mnie, że nie żyje”. Jakby nie uwierzył w to do końca, dopóki nie przekona się na własne oczy. Chrząknął.
– Powiedz mi najpierw, co macie.
– To był nóż – oznajmił Bjørn. – Ci z medycyny sądowej już jadą, ale wygląda mi to na trzy ciosy, nie więcej. Jeden w kark, tuż pod czaszką. To oznacza, że umarła…
– Szybko i bezboleśnie – dokończył Harry. – Dzięki za troskę, Bjørn.
Bjørn lekko skinął głową, a Harry uświadomił sobie, że technik kryminalistyczny powiedział to w równym stopniu ze względu na siebie, co na niego.
Spojrzenie znów powędrowało do drewnianego bloku na kuchennym blacie. Przywiezione przez niego z Hongkongu hiperostre noże marki Tojiro w tradycyjnym stylu santoku miały drewnianą rękojeść, ale te dodatkowo ozdobiono inkrustacją z białego rogu bawołu indyjskiego. Rakel je uwielbiała. Wyglądało na to, że w stojaku brakuje najmniejszego, uniwersalnego noża z ostrzem o długości dziesięciu–piętnastu centymetrów.
– Nie ma żadnych oznak wykorzystania seksualnego – powiedział Bjørn. – Jest kompletnie ubrana, a odzież jest cała.
Spojrzenie Harry’ego dotarło do słońca. Oby się nigdy nie obudził. Rakel leżała w pozycji płodu, zwrócona do niego plecami, a twarzą w kierunku kuchni. Bardziej skulona niż podczas snu. Na plecach nie miała żadnych widocznych śladów od uderzenia nożem, a długie czarne włosy zasłaniały kark. Głosy ryczące w głowie Harry’ego usiłowały się nawzajem zagłuszać. Jeden krzyczał, że Rakel jest w tradycyjnym islandzkim swetrze, który kupił jej podczas wyjazdu do Rejkiawiku. Drugi mówił, że to nie ona. Że to nie może być ona. Trzeci, że jeśli jest tak, jak wyglądało na pierwszy rzut oka, a mianowicie że najpierw została zaatakowana od przodu, a zabójca stał między nią a drzwiami wejściowymi, to nie podjęła żadnej próby ucieczki. Czwarty, że Rakel w każdej chwili może wstać, ze śmiechem podejść do niego i wskazać na ukrytą kamerę.
Ukryta kamera.
Odwrócił się, słysząc czyjeś chrząknięcie.
Mężczyzna, który stał w drzwiach, był wielki i prostokątny, a jego głowa wyglądała jak wyrzeźbiona w granicie, w dodatku od linijki. Bezwłosa czaszka z kwadratowym podbródkiem, proste usta, prosty nos i proste wąskie oczy pod parą prostych brwi. Dżinsy, marynarka i koszula bez krawata. Szare oczy niczego nie wyrażały, ale głos i sposób przeciągania słów – jakby ten człowiek się tym napawał, jakby tylko czekał, aby móc je wypowiedzieć – wyrażały wszystko to, co ukrywały oczy.
– Sorry, przykro mi z powodu twojej straty, Hole, ale muszę cię prosić o opuszczenie miejsca zdarzenia.
Harry wytrzymał spojrzenie Olego Wintera, notując sobie w pamięci, że nadkomisarz z KRIPOS uciekł się do anglicyzmu, jakby nawet współczucie nie miało adekwatnego norweskiego wyrażenia. Oraz że po anglicyzmie nie poświęcił czasu na kropkę, tylko wyrzucił Harry’ego już po szybkim przecinku. Harry nie odpowiedział. Odwrócił się i znów popatrzył na Rakel.
– Już, Hole.
– Mhm. Z tego, co wiem, zadaniem KRIPOS jest wspomaganie Komendy Okręgowej Policji w Oslo, a nie odkomende…
– Akurat w tej chwili KRIPOS pomaga utrzymać męża ofiary z dala od miejsca zdarzenia. Możesz pokazać, że jesteś profesjonalistą, i się ze mną zgodzić albo poproszę mundurowych, żeby pomogli ci wyjść.
Harry wiedział, że Ole Winter nie miałby nic przeciwko temu, aby dwaj umundurowani funkcjonariusze wyprowadzili Harry’ego do radiowozu na oczach kolegów, sąsiadów i sępów z mediów, które już czaiły się na drodze i fotografowały wszystko, co tylko się dało. Ole Winter był o parę lat starszy od Harry’ego; obaj już od dwudziestu pięciu lat pracowali jako śledczy zajmujący się zabójstwami, tyle że w dwóch różnych, niezbyt lubiących się instytucjach: Harry w Komendzie Okręgowej Policji w Oslo, Winter w ogólnokrajowej wyspecjalizowanej jednostce KRIPOS, która wspomagała lokalne wydziały policji w poważnych sprawach kryminalnych, takich jak zabójstwa, a od czasu do czasu ze względu na nadmiar środków i kompetencji w pełni przejmowała śledztwa. Harry domyślał się, że to Gunnar Hagen, jego własny komendant, podjął decyzję i zatelefonował do KRIPOS. Decyzję całkiem słuszną, jako że mąż ofiary pracował w Wydziale Zabójstw stołecznej komendy. Ale jednocześnie było to dość przykre, ponieważ te dwa największe w kraju środowiska specjalistów od zabójstw konkurowały ze sobą, chociaż nie mówiło się o tym głośno. Mówiło się natomiast, że zdaniem Olego Wintera Harry Hole jest przeceniany, a jego status legendy wynika raczej ze spektakularności spraw, którymi się zajmował, niż z fachowości i trzymania się najwyższych standardów policyjnej roboty. Oraz że sam Ole Winter – chociaż niezaprzeczalnie gwiazda KRIPOS – jest niedoceniany, przynajmniej na zewnątrz. Z tego właśnie powodu jego triumfy nigdy nie doczekały się takich nagłówków jak sprawy Holego, ponieważ media rzadko interesują się poważną pracą policyjną, w przeciwieństwie do zapijaczonego śledczego, któremu raz na jakiś czas coś zaświta w głowie.
Harry wyjął z kieszeni paczkę cameli, włożył do ust papierosa i sięgnął po zapalniczkę.
– Już sobie idę, Winter.
Wyminął go, zszedł po schodach na żwir i dopiero tam się zatoczył. Stanął. Chciał zapalić, ale łzy tak go oślepiły, że nie widział ani papierosa, ani ognia.
– Masz.
Harry usłyszał głos Bjørna, parę razy mrugnął i zassał płomień zapalniczki, którą podsunął mu technik. Głęboko się zaciągnął. Zakasłał i zaciągnął się jeszcze raz.
– Dzięki. Ciebie też wywalili?
– Nie. Ja mogę pracować i dla KRIPOS, i dla komendy.
– A nie jesteś na urlopie tacierzyńskim?
– Katrine do mnie zadzwoniła. Mały pewnie siedzi teraz na kolanach mamy w fotelu naczelnika i dowodzi Wydziałem Zabójstw. – Krzywy uśmiech Bjørna Holma zniknął równie szybko, jak się pojawił. – Przepraszam, Harry, plotę, co mi ślina na język przyniesie.
– Mhm. – Wiatr porwał dym wydmuchany przez Harry’ego. – Na podwórzu już skończyliście?
Pozostać w trybie śledztwa, utrzymać się w narkozie.
– Tak – potwierdził Bjørn. – W nocy z soboty na niedzielę był mróz, więc żwir zbił się jeszcze bardziej. Ani po samochodach, ani po ludziach nie zostało za dużo śladów, nawet jeśli ktoś tu był.
– W nocy z soboty na niedzielę? Chcesz powiedzieć, że to się stało wtedy?
– Jest zimna. A kiedy zgiąłem jej rękę, wyglądało na to, że stężenie pośmiertne zaczyna ustępować.
– Czyli co najmniej dwadzieścia cztery godziny.
– Tak. Lekarz sądowy powinien już tu być. Dobrze się czujesz, Harry?
Harry’emu chciało się wymiotować, ale kiwnął głową i przełknął piekącą żółć. Da radę. Da radę. Wciąż śpi.
– Te rany od noża. Masz jakieś przypuszczenia, co to był za nóż?
– Obstawiam, że ostrze było małe, najwyżej średnie. Nie ma żadnych zasinień z boku rany, więc albo nie wbił go głęboko, albo też nóż nie ma gardy.
– Tyle krwi. Wbił głęboko.
– Tak.
Harry