Nóż. Jo NesboЧитать онлайн книгу.
od piwnicy po strych i wszystkie drzwi były pozamykane od środka, wszystkie okna też. Co o tym myślisz?
– Że musi być więcej śladów.
– Owszem. – Katrine pokiwała głową. – Były ślady osoby zacierającej ślady. Kogoś, kto wie, co należy usunąć.
– No właśnie. Sądzisz, że Finne nie wie, jak się to robi?
– Na pewno. I oczywiście Finne jest podejrzany. Zawsze będzie podejrzewany w takich wypadkach. Ale nie możemy powiedzieć tego oficjalnie. Nie możemy wskazać palcem jednego konkretnego obywatela, opierając się wyłącznie na intuicji.
– Intuicji? Przecież ci mówiłem, że Finne groził mnie i mojej rodzinie.
Katrine nie odpowiedziała.
Harry popatrzył na nią. W końcu powoli skinął głową.
– Poprawka. Tak twierdzi porzucony mąż ofiary zabójstwa.
Katrine pochyliła się nad stolikiem.
– Posłuchaj. Im szybciej zostaniesz wyeliminowany ze sprawy, tym mniej się narobi hałasu. Wprawdzie to na KRIPOS spoczywa główna odpowiedzialność za wykrycie sprawcy, ale z nimi współpracujemy, więc mogę nacisnąć, żeby potraktowali priorytetowo ustalenie, czy jesteś poza podejrzeniami, czy nie. I wtedy będziemy mogli wydać komunikat prasowy.
– Komunikat?
– Wiesz, że gazety nie napiszą tego wprost, ale czytelnicy nie są głupi. No i rzeczywiście prawdopodobieństwo winy męża w tego rodzaju zabójstwach kształtuje się na poziomie około…
– …osiemdziesięciu procent – dokończył Harry głośno i powoli.
– Przepraszam. – Katrine się zaczerwieniła. – Po prostu chcemy jak najszybciej ukręcić łeb temu wątkowi.
– Rozumiem – mruknął Harry, zastanawiając się, czy zawołać Ninę. – Jestem dziś trochę przewrażliwiony.
Katrine wyciągnęła rękę nad stołem i nakryła nią jego dłoń.
– Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakie to musi być uczucie, Harry. Stracić w taki sposób miłość swojego życia.
Harry wbił oczy w jej rękę.
– Ja też. I dlatego zamierzam być jak najmniej obecny, kiedy to będzie do mnie docierało. Nina!
– Jeśli jesteś pijany, nie mogą cię przesłuchać, więc nie wyeliminują cię ze sprawy, dopóki nie wytrzeźwiejesz.
– To tylko piwo, jeśli zadzwonią, będę trzeźwy w ciągu paru godzin. A tak w ogóle pasujesz do roli matki, mówiłem ci to już?
Katrine uśmiechnęła się przelotnie i wstała.
– Muszę wracać. Ci z KRIPOS prosili o możliwość skorzystania z naszych lokali do przesłuchiwania. Uważaj na siebie, Harry.
– Będę się starał. Idź i go łap.
– Harry…
– Bo jeśli nie, ja to zrobię. Nina!
Dagny Jensen szła wiosennie mokrą ścieżką między nagrobkami na Cmentarzu Zbawiciela. Pachniało spalonym metalem od robót drogowych na Ullevålsveien, zgniłymi kwiatami i mokrą ziemią. I psimi kupami. Taka była wiosna w Oslo tuż po stopnieniu śniegu, a Dagny zastanawiała się, kim właściwie są ci właściciele psów wykorzystujący pusty zazwyczaj cmentarz jako miejsce, gdzie mogą bez świadków zostawić psie kupy. Wracała z grobu matki, jak w każdy poniedziałek po ostatniej lekcji w Szkole Katedralnej, oddalonej od cmentarza zaledwie o trzy–cztery minuty marszu, w której Dagny pracowała jako nauczycielka angielskiego. Brakowało jej matki. Brakowało jej ich codziennych rozmów o wszystkim i o niczym. Matka była tak mocno obecna w jej życiu, że kiedy Dagny otrzymała z domu opieki wiadomość o jej śmierci, nie mogła w to uwierzyć. Nawet gdy zobaczyła jej zwłoki przypominające woskową lalkę, fałszywą kopię. To znaczy owszem, jej mózg to zrozumiał, ale nie ciało. Ciało domagało się bycia świadkiem śmierci matki, dopiero wtedy była gotowa to zaakceptować. Dlatego Dagny ciągle zdarzało się śnić, że rozlega się pukanie do drzwi jej mieszkania przy Thorvald Meyers gate, a za nimi stoi matka, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Zresztą dlaczego nie? Niedługo zaczną wysyłać ludzi na Marsa, więc kto śmie twierdzić, że nie stanie się możliwe przywrócenie życia martwemu ciału? Podczas ceremonii pogrzebowej pani pastor, młoda kobieta, stwierdziła, że nikt nie zna pewnej odpowiedzi na pytanie o to, co jest po drugiej stronie progu śmierci; wiemy jedynie, iż ci, którzy go przekroczą, nigdy nie wracają. Poruszyło to Dagny. Nie fakt, że tak zwany Kościół państwowy stał się uległy do tego stopnia, iż zrezygnował ze swojej właściwie jedynej funkcji: udzielania pewnych i pocieszających wyjaśnień na temat tego, co nas czeka po śmierci. Uderzyło ją to „nigdy”, które pani pastor wygłosiła z taką pewnością. Jeśli ludzie potrzebują nadziei, jeśli mają taką idée fixe, że ukochana osoba kiedyś wstanie z martwych, to po cóż im ją odbierać? Skoro prawdą było, jak mówiła religia pani pastor, że już wcześniej doszło do zmartwychwstania, to dlaczego nie miałoby się to powtórzyć? Dagny za dwa lata kończyła czterdzieści lat. Na razie nie była jeszcze mężatką ani z nikim się nie zaręczyła, na razie nie urodziła dziecka, na razie nie pojechała do Mikronezji, nie zrealizowała planu założenia domu dziecka w Erytrei ani nie dokończyła tworzenia tomiku wierszy. I miała nadzieję, że już nigdy nie usłyszy słowa „nigdy”.
Szła ścieżką przez część cmentarza przylegającą do Ullevålsveien, gdy nagle jej uwagę zwrócił jakiś mężczyzna, stojący do niej tyłem. A raczej przykuł ją gruby czarny warkocz zwieszający mu się na plecy oraz to, że mężczyzna był w samej kraciastej flanelowej koszuli, bez kurtki. Tkwił przy nagrobku, który Dagny zauważyła już wcześniej, bo zimą był przysypany śniegiem, sądziła więc, że zmarły nie pozostawił nikogo bliskiego, a przynajmniej nikogo, kto by ją albo jego kochał.
Urodę Dagny Jensen łatwo się zapominało. Dagny była drobną, kruchą kobietą, która do tej pory przemykała przez życie na palcach. Poza tym popołudniowe godziny szczytu na Ullevålsveien – choć nie było jeszcze trzeciej – już się zaczęły, ponieważ czas pracy w Norwegii w ciągu ostatnich czterdziestu lat skurczył się do poziomu na zmianę wywołującego u cudzoziemców irytację i budzącego podziw. Dlatego zaskoczyło ją, że mężczyzna najwyraźniej usłyszał jej kroki. Kiedy się do niej odwrócił, zobaczyła, że to starzec. Na twarzy jak z wygarbowanej skóry widniały bruzdy tak ostre i głębokie, że wydawały się wycięte do kości. Tors okryty koszulą wyglądał na szczupły, umięśniony i młodzieńczy, ale twarz i pożółkłe białka oczu świadczyły o tym, że mężczyzna musiał mieć co najmniej siedemdziesiąt lat. Na czole nosił czerwoną przepaskę jak Indianin, nad grubymi wargami wyrastały rzadkie wąsy.
– Dzień dobry – powiedział głośno, aby przekrzyczeć uliczny szum.
– Jak miło zobaczyć kogoś przy tym grobie – odparła, uśmiechając się, Dagny. Zwykle nie była tak rozmowna w kontaktach z obcymi, ale dziś miała dobry humor, czuła wręcz pewne podekscytowanie, bo Gunnar, nowo zatrudniony nauczyciel, również uczący angielskiego, zaprosił ją na kieliszek wina.
Mężczyzna odpowiedział uśmiechem.
– To mój syn – oświadczył głębokim, szorstkim głosem.
– Przykro mi to słyszeć. – Dostrzegła, że w ziemię przed nagrobkiem nie jest wbity kwiat, lecz piórko.
– Indianie z plemienia Czirokezów zwykle kładli orle pióro przy zwłokach swoich zmarłych. – Mężczyzna jakby czytał w jej myślach. – Ale to nie pióro orła, tylko myszołowa.
– Tak?