Эротические рассказы

Gra luster. Andrea CamilleriЧитать онлайн книгу.

Gra luster - Andrea  Camilleri


Скачать книгу
nie… ja…

      Drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły.

      – Wróciłam, Arturo – odezwał się kobiecy głos.

      – Przepraszam na chwilę – powiedział chłopak.

      Komisarz usłyszał, jak szepczą coś z ożywieniem w przedpokoju. Potem weszła tylko pani Francesca.

      Wyglądała na starszą, niż była, gruba i z zadyszką. Usiadła ciężko w fotelu i głęboko westchnęła ze zmęczenia.

      – Źle się pani czuje?

      – Choruję na serce.

      – Zajmę pani tylko parę minut.

      – Całe szczęście, że Arturo nie pojechał dzisiaj do Montelusy do pracy, bo sklep jest zamknięty. W przeciwnym razie nikogo by pan nie zastał. Córki Stelli nie ma, jest w Palermo. Słucham pana.

      – Pani mąż znajduje się obecnie w więzieniu w Montelusie, odsiadując wyrok za handel narkotykami?

      – Tak, to nie jest pierwszy raz.

      – I pani mieszka tu z dwojgiem dzieci?

      – Tak jest. Ale tak naprawdę to tylko z Arturem, bo Stella od dwóch lat krąży między domem a Palermo, gdzie studiuje na uniwersytecie.

      – No właśnie, chciałbym się dowiedzieć, czy pani lub któreś z pani dzieci nie otrzymało w ostatnim czasie żadnych gróźb?

      Pani Francesca zdziwiła się.

      – Co takiego?

      Montalbano cierpliwie powtórzył pytanie.

      – Chciałbym się dowiedzieć, czy…

      Ale pani Francesca doskonale go zrozumiała.

      – My? Pogróżki? Niby jakie?

      – No nie wiem, jakieś telefony, anonimy…

      – Co mam powiedzieć? Mogę przysiąc, na co pan chce, tu w domu nic takiego się nie zdarzyło.

      Pomyślała chwilę i nagle wydarła się tak głośno, że Montalbano aż podskoczył.

      – Arturo!

      Chłopak natychmiast się pojawił, może podsłuchiwał pod drzwiami.

      – O co chodzi, mamo?

      – Czy ty w sklepie w Montelusie dostałeś jakieś pogróżki, typu listy czy telefony?

      Arturo też bardzo się zdziwił.

      – Ja? Nigdy! A niby dlaczego?

      Matka i syn spojrzeli pytająco na komisarza. Ten zaś miał już gotową odpowiedź.

      – Otrzymaliśmy informację, że ojciec chłopca, który umarł z przedawkowania, chce się zemścić.

      Oboje zaniemówili, Arturo pobladł.

      – Oczywiście uprzedzę kolegów z Narkotyków, ale w międzyczasie chciałbym otoczyć was dyskretną ochroną. Potrzebuję w związku z tym adres Stelli w Palermo oraz nazwę i adres sklepu, w którym pan pracuje.

      Zapisał informacje, których mu udzielili, i poszedł sobie.

      Czegoś jednak udało mu się dowiedzieć.

      Na przykład tego, że pani Francesce ani Arturowi nawet się nie śniło, że bomba mogła być podłożona z ich powodu. A ci z Narkotyków nie kontaktowali się z rodziną Tallarity.

      Przede wszystkim zaś, dlaczego młody Arturo tak się zdenerwował? Należało się nad tym zastanowić.

      – Miałem szczęście – powiedział Fazio. – Pięć minut po pana wyjściu przyszedł do mnie Aloisi z Narkotyków, przechodził tędy.

      – Zapytałeś o Tallaritę?

      – Oczywiście. Udawał zaskoczonego.

      – Nic o tym nie wiedział, tak?

      – Nic a nic. Według niego nie ma żadnych rozmów z Tallaritą.

      – A może to jedna z tych supertajnych operacji antynarkotykowych…

      – Dałby mi to jakoś do zrozumienia.

      – Czyli Pasquale naopowiadał mi głupot?

      – Nie sądzę, żeby zrobił to celowo – rzekł Fazio. – Może ktoś, wiedząc, że się znacie z Pasqualem, powiedział mu, licząc na to, że prędzej czy później dowie się pan o wszystkim. Taka próba zmyłki.

      – Pewnie tak było. Tallaritowie nie mają zresztą ochrony i nawet im przez myśl nie przeszło, że bomba mogła zostać podłożona z ich powodu.

      – Czyli wszystko się zgadza?

      – Niby tak, ale ten synalek, Arturo… coś z nim nie tak.

      – W jakim sensie?

      – Według mnie coś ukrywa.

      – Mam się dowiedzieć?

      – Tak.

      Wyjął kartkę, na której zapisał adres, i przeczytał.

      – Sklep w Montelusie, w którym pracuje, nazywa się „All’ultima moda”, ulica Atenea sto cztery.

      – Znam go – powiedział Fazio.

      On by nie znał!

      5

      – Kiedy mówiłeś mi o Aloisim, coraz bardziej upewniałem się co do jednej rzeczy – ciągnął komisarz.

      Fazio zmrużył oczy.

      – Proszę powiedzieć.

      – Kiedyś widziałem taki film Orsona Wellesa. Akcja jednej ze scen toczyła się w pokoju pełnym luster. Ten, który był w środku, nie wiedział, gdzie się znajduje, stracił zmysł orientacji i myślał, że rozmawia z kimś, kto stoi przed nim, a ten ktoś był jednak za nim. Wydaje mi się, że z nami chcą zabawić się w ten sam sposób, wpuścić nas do takiego pokoju z lustrami.

      – Może pan mi to lepiej wytłumaczyć?

      – Chcą, żebyśmy stracili zmysł orientacji. Robią wszystko, co tylko możliwe i nawet niemożliwe, abyśmy się nie połapali, kto był prawdziwym adresatem tego ostrzeżenia. Tak to objaśnię: już nie uważam, że bombę celowo przesunięto w stronę magazynu Arnonego, jestem przekonany, że tam właśnie ją zostawiono.

      – Zaczynam rozumieć.

      – Wysyłają anonim do Arnonego i jednocześnie puszczają plotkę o współpracy Tallarity z ludźmi z Narkotyków, co powoduje, że my znajdujemy się ciągle w punkcie wyjścia. Tańczymy tak, jak nam zagrają, jesteśmy jak psy na smyczach, które oni trzymają. Musimy od zaraz przejąć inicjatywę.

      – Ale jak?

      – Już ci tłumaczę. Kiedy powiedziałem ci, żebyś rzucił okiem na lokatorów budynku numer dwadzieścia sześć, przekazałeś, że mieszka tam tylko Carlo Nicotra i dwóch karanych. Dla ciebie, jako policjanta, tylko te trzy osoby wydawały się interesujące, mam rację?

      – No tak.

      – I tu chyba popełniliśmy poważny błąd.

      – Jaki?

      – Że poprzestaliśmy na tej trójce. A gdyby ta bomba była przeznaczona dla innego, niekaranego lokatora? Kogoś poza wszelkim podejrzeniem? O kim nic jeszcze nie wiemy? I robią wszystko, co możliwe, żeby utrudnić nam dostęp do niego?

      Fazio przyjął cios.

      – Ma pan rację.

      – Ile rodzin tam mieszka?

      – Dziewięć.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика