Czarna Kompania. Glen CookЧитать онлайн книгу.
Na widok jeźdźca przeszył mnie dreszcz. Coś prymitywnego, skrytego we mnie głęboko, zapragnęło rzucić się do ucieczki. Jednakże ciekawość dokuczała mi bardziej. Kto to jest? Czy zszedł z tego niezwykłego statku, który widziałem w porcie? W jakim celu tu przybył?
Jeździec omiótł nas obojętnym spojrzeniem niewidocznych oczu, jak gdyby mijał stado owiec. Nagle szarpnął głową i wbił wzrok w Milczka.
Ten odwzajemnił jego spojrzenie, nie okazując strachu. Mimo to wydał się w jakiś sposób umniejszony.
Kolumna ruszyła naprzód, silna i zdyscyplinowana. Łaska rozkazał nam wznowić marsz. Wkroczyliśmy do Bastionu zaledwie o kilka metrów za przybyszami.
Aresztowaliśmy większość bardziej konserwatywnych przywódców Niebieskich. Gdy wieści o akcji się rozeszły, bardziej niewyżyte typki postanowiły trochę się rozruszać. Wywołały coś potwornego.
Dręcząca nieustannie ludzi pogoda źle wpływa na ich rozum. Motłoch w Berylu jest skłonny do gwałtu. Zamieszki wybuchają właściwie bez przyczyny. W skrajnych przypadkach liczba zabitych sięga tysięcy. Ten był jednym z najgorszych.
Połowę problemu stanowi armia. Cały szereg słabych, krótko piastujących urząd Syndyków doprowadził do załamania dyscypliny. Teraz nikt już nie panuje nad wojskiem. Z reguły jednak bierze ono udział w tłumieniu rozruchów, widząc w tym okazję do grabieży.
Doszło do najgorszego. Kilka kohort z Koszar Wideł zażądało specjalnej darowizny, zanim zareagują na polecenie przywrócenia porządku. Syndyk odmówił zapłaty.
Kohorty zbuntowały się.
Pluton Łaski pospiesznie ustanowił przyczółek w pobliżu Bramy Rupieci i wytrzymał ataki trzech pełnych kohort. Większość naszych ludzi zginęła, lecz żaden nie uciekł. Sam Łaska stracił oko i palec oraz odniósł rany w ramię i biodro. Ponadto, w chwili gdy nadeszła pomoc, był na granicy między życiem a śmiercią.
W efekcie buntownicy woleli się rozpierzchnąć, niż stanąć do walki z resztą Czarnej Kompanii.
To były najgorsze rozruchy za naszej pamięci. Podczas prób ich stłumienia straciliśmy prawie stu braci, a nie bardzo mogliśmy sobie pozwolić na utratę choćby jednego. Ulice Jęku zasłane były trupami. Szczury stały się tłuste. Chmary sępów i kruków zleciały się do miasta z okolicy.
Kapitan rozkazał wycofać Kompanię do Bastionu.
– Niech się samo uspokoi – powiedział. – My zrobiliśmy już dosyć.
Typowa dla niego cierpkość przerodziła się w niesmak.
– Nasz kontrakt nie wymaga od nas popełnienia samobójstwa.
Ktoś palnął coś o tym, że powinniśmy upaść na własne miecze.
– Tego najwyraźniej oczekuje od nas Syndyk.
Beryl zniszczył naszego ducha, nikogo jednak nie pozbawił złudzeń w większym stopniu niż Kapitana. Chciał nawet podać się do dymisji.
Motłoch uparcie, złośliwie usiłował podtrzymywać chaos. Stawiał opór przy każdej próbie gaszenia pożarów lub zapobiegania grabieży, lecz poza tym wałęsał się po prostu po ulicach. Zbuntowane kohorty, wzmocnione dezerterami z innych jednostek, wprowadzały do mordów i grabieży pewną systematyczność.
Trzeciej nocy pełniłem wartę na Murze Trejana pod drwiącymi gwiazdami. Jak ostatni dureń zgłosiłem się na ochotnika. W mieście panował niezwykły spokój. Gdybym nie był tak zmęczony, poczułbym się może bardziej tym zaniepokojony. Jedyne jednak, czego mogłem dokonać, to nie zasnąć.
Podszedł do mnie Tam-Tam.
– Co tu robisz, Konował?
– Pełnię służbę.
– Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. Powinieneś odpocząć.
– Ty też nie wyglądasz za dobrze, Mikrus.
Wzruszył ramionami.
– Co z Łaską?
– Jeszcze się nie wylizał.
W gruncie rzeczy uważałem, że nie ma dla niego wielkiej nadziei. Wskazałem palcem na miasto.
– Czy wiesz, co tam się dzieje?
W oddali rozległ się odosobniony krzyk. Było w nim coś, co różniło go od innych, niedawno słyszanych. Tamte pełne były bólu, wściekłości i strachu. W tym można było wyczuć coś bardziej mrocznego.
Unikał jasnej odpowiedzi w sposób charakterystyczny i dla niego, i dla jego brata Jednookiego. Wydaje im się, że jeśli czegoś nie wiesz, to musi to być tajemnica warta zachowania. Ci czarodzieje!
– Krąży plotka, że podczas plądrowania Wzgórza Cmentarnego buntownicy zerwali pieczęcie na grobowcu forwalaków.
– Co? Te stwory się wyrwały?
– Syndyk tak uważa. Kapitan nie traktuje tego poważnie.
Ja też nie potraktowałem, choć Tam-Tam wyglądał na przejętego.
– Wyglądali groźnie. Ci, którzy niedawno tu przybyli.
– Trzeba ich było zwerbować – odparł ze smutkiem w głosie.
On i Jednooki spędzili z Kompanią długi czas i byli świadkami jej schyłku.
– Po co tu przyszli?
Wzruszył ramionami.
– Idź się połóż, Konował. Nie ma sensu się wykańczać. To i tak nic w ostatecznym rozrachunku nie da.
Oddalił się spokojnie, zagubiony w plątaninie swych myśli. Spojrzałem na niego zdziwiony. Był już daleko w dole. Ponownie zwróciłem uwagę na ognie, światła i niepokojący brak rwetesu. Dwoiło mi się w oczach. Widziałem mroczki. Tam-Tam miał rację. Powinienem się przespać.
Z ciemności dobiegł kolejny z tych dziwnych, rozpaczliwych krzyków. Tym razem był bliższy.
– Wstawaj, Konował. – Głos Porucznika brzmiał ostro. – Kapitan wzywa cię do kwatery oficerów.
Jęknąłem. Zakląłem. Zagroziłem ciężkim uszkodzeniem ciała. Uśmiechnął się, ścisnął mi nerw pod łokciem i zrzucił mnie na podłogę.
– Już wstałem – poskarżyłem się, macając wokół ręką w poszukiwaniu butów. – O co chodzi?
Porucznik zniknął.
– Czy Łaska z tego wyjdzie, Konował? – zapytał Kapitan.
– Nie sądzę, ale widziałem już większe cuda.
W kasynie zebrali się wszyscy oficerowie i sierżanci.
– Chcecie pewnie wiedzieć, co się dzieje – ciągnął Kapitan. – Nasz niedawny gość jest wysłannikiem zza morza. Przybył z ofertą sojuszu. Środki militarne Północy w zamian za wsparcie floty Berylu. Mam wrażenie, że to rozsądna propozycja, ale Syndyk się upiera. Nadal jest rozdrażniony upadkiem Opalu. Zaproponowałem mu, by wykazał większą elastyczność. Jeśli ci ludzie z północy są czarnymi charakterami, sojusz może się okazać najlepszym z kilku złych wyjść. Lepiej być sojusznikiem niż lennikiem. Rzecz w tym, co zrobimy, jeśli legat będzie naciskał?
– Czy powinniśmy odmówić, jeśli każą nam walczyć z tymi facetami z północy? – zapytał Cukierek.
– Być może. Walka z czarnoksiężnikiem mogłaby oznaczać naszą zagładę.
Trzask! Drzwi kasyna otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł mały, ciemnoskóry, żylasty mężczyzna z wielkim, haczykowatym