Эротические рассказы

Grzechy młodości. Edyta ŚwiętekЧитать онлайн книгу.

Grzechy młodości - Edyta Świętek


Скачать книгу
się pani szarpać, by zanieść go do domu – poparł żonę Zenon.

      – Nie ma mowy.

      – Dam dwa razy tyle, ile zapłaciła pani w Jedynaku – zaproponowała ciężarna, sięgając do torebki po portfel.

      – Powiedziałam już, że nic z tego.

      – Nie bądź pani taka nieużyta! Potrzebuję właśnie takiego dywanu do pokoju dziecka – nalegała uporczywie.

      – Ale ja już mam dla niego zastosowanie – odparła Agata. Niby dumna była z nabytku, który wzbudził zazdrość u obcej pary, ale dość już miała nagabywań, choć utwierdzały ją tylko w przekonaniu, że dobrze zrobiła, kupując pozornie zbędną rzecz.

      Tramwaj ruszył z przystanku. A ponieważ pasażerów było niewielu, rozmowa małżonków z Agatą wzbudzała zainteresowanie znudzonych ludzi.

      – Kupi sobie pani dwa inne – judził mężczyzna. – A moja Lusia nie ma kiedy gonić po sklepach. No… Odmówi pani kobiecie przed porodem?

      – Zrobiłaby pani dobry uczynek – naciskała zainteresowana zakupem.

      – Proszę państwa! – Agata zawrzała oburzeniem na tę nachalność. Drażniło ją, że stała się obiektem zainteresowania całego wagonu. Widziała, jak ciekawscy zerkają w ich stronę. – Ten dywan jest mi potrzebny. Nie ma mowy, abym go sprzedała. Nie i już!

      – A żeby go tak mole zeżarły! – burknęła poczerwieniała na twarzy Lucyna, odwracając twarz do okna.

      – No i co pani zrobiła najlepszego? – fuknął Zenek. – Żeby zdenerwować kobietę w takim stanie!

      Agata podchwyciła kilka spojrzeń pełnych nagany. Dla kogoś, kto nie wiedział, w czym rzecz, mogła wyjść na perfidne babsko.

      – A o co te nerwy? Przecież to mój dywan! Sama go sobie kupiłam! Zupełnie nie rozumiem, czemu państwo tak naciskają, żebym go odsprzedała! – powiedziała głośno i dobitnie, by dobrze ją usłyszeli wszyscy ci, którzy zaczęli coś między sobą szeptać. – Czy ja wam grzebię po siatce z zakupami i żądam odstąpienia czegokolwiek? – Spojrzała znacząco na torbę leżącą na kolanach ciężarnej.

      Na szczęście tramwaj dotarł na Kapuściska.

      – Wysiadamy, Beatko. Masz moją torebkę? – zwróciła się do córki.

      Z niemałym wysiłkiem wytargała na przystanek przedmiot sporu. Tym razem sama, bez niczyjej pomocy. Nerwy dodały jej sił, nawet nie poczuła ciężaru grubej wełny.

      – Mamusiu, chcesz, żebym go z tobą niosła? – zapytała Beatka, lecz Agata pokręciła głową.

      – Wystarczy, że grzecznie będziesz szła obok mnie.

      Kilkakrotnie musiała przystanąć, by odpocząć. Nieporęczny rulon obcierał jej dłonie i coraz dotkliwiej ciążył. Ostatecznie, gdy miała już na linii wzroku wejście do klatki schodowej, poprosiła córkę, by pobiegła do domu i przyprowadziła ze sobą tatę, wujka Gienka, a w ostateczności dziadka.

      – Uff… – odsapnęła, siadając na ławce, o którą oparła nabytek. Do tej pory szarpały ją nerwy na myśl o idiotycznej awanturze z tramwaju. – Co za tupet! Co za bezczelność! By tak nachalnie żądać czegoś, do czego nie ma się prawa!

      – A na co nam ten dywan? – Leon nie wyraził radości na widok zakupu, lecz skrzywił twarz z niezadowoleniem. – Przecież stary jest niczego sobie. Nie masz na co wydawać pieniędzy?

      – Żal mi go było puścić. Teraz tak trudno o coś równie porządnego. A wasz jest już mocno zadeptany.

      – Zadeptany, bo wszyscy u nas przesiadują. I goście, jak przyjdą, i dzieciaki podczas zabaw. Zniszczą również ten – utyskiwał ojciec.

      – Tato ma rację. – Franciszka poparła męża. – Szkoda go tutaj rozwijać, bo zaraz będzie powycierany.

      – Oj tam! Szkoda! Ale to wstyd przyjmować kogokolwiek na tym waszym starym poszarpańcu. Trafiłam na okazję, to kupiłam. Wiecie, ile mnie kosztował zachodu? Nie dość, że skurczybyk ciężki jak nie wiem co, to jeszcze jacyś ludzie w tramwaju chcieli go ode mnie wydrzeć. Oferowali mi dwukrotność ceny – oznajmiła, pęczniejąc z dumy.

      – Trzeba było im sprzedać.

      – Ależ tatku! A co to: u nas nie może być choć trochę przyjemniej? Tylko spójrz, jak wygląda stary. – Wskazała palcem poplamione i faktycznie mocno zużyte straszydło.

      Ostatecznie rodzice przystali na zmianę. A że nowy nabytek był nieco większy od poprzedniego, trzeba było częściowo przystawić go wersalką, na której sypiali seniorzy.

      – Będziecie mieli cieplej w zimie – stwierdziła Agata. – Przestanie wam ciągnąć od podłogi.

      Jeszcze kilka minut po tym, jak Elżbieta opuściła pospiesznie mieszkanie, zatrzaskując za sobą drzwi, Tymoteusz Trzeciak stał bezradnie w przedpokoju, spoglądając z niedowierzaniem na wyjście. Pozostawał głuchy na krzyk Hani, którą obudziła wcześniejsza awantura. Nie był zresztą przyzwyczajony do reagowania na płacz małej – wszak od tego miał żonę.

      No i co? Tak po prostu sobie poszła? Zostawiła mnie samego z dziećmi? Dokąd ją poniosło? Ee… tam! Zaraz wróci – przemknęło mu przez myśl. Przecież nigdy nie wychodziła na dłużej, zostawiając bez dozoru Hanię i Janka. Czasami powierzała opiekę nad nimi komuś innemu: zwykle Marysi, znacznie rzadziej babci Franciszce, a od wielkiego dzwonu którejś sąsiadce. Zawsze w takich przypadkach jej nieobecność trwała w miarę krótko, gdyż związana była z pilnymi sprawami, przykładowo z wizytą u doktora.

      Pewnie przypomniała sobie, że musi coś kupić – stwierdził, choć wewnętrzny głos podpowiadał, że to tylko idiotyczne usprawiedliwienie dla jej nieobecności. Wszak żona wyszła tuż po tym, jak ją uderzył.

      Cholera! Źle się stało – uznał. Ale taka była zaciekła w jazgocie, że nie szło jej uciszyć.

      – Matko! Ależ mnie to wycie męczy – jęknął. Odruchowo sięgnął po buty. Już miał je wsunąć, by wyjść z mieszkania opanowanego przez wrzask młodszej córki, gdy dostrzegł stojącego w drzwiach pokoju Janka. Chłopiec miał zmoczone spodenki, zapuchniętą od płaczu twarz i wielkie, wystraszone oczy.

      – Mamusia? – zapytał, nie wyciągając z buzi smoczka. – Gdzie mamusia?

      – Idź się przebrać – polecił mu sucho Tymek. – Wstyd, by taki duży chłop lał w gacie! No… Co tak patrzysz? – fuknął, gdy syn nadal tkwił w miejscu.

      W tej samej chwili do Jaśka dołączyła zapłakana Hania, która od kilku tygodni stawiała pierwsze, wciąż jeszcze nieporadne kroki. Ona także miała przemoczone ubranko. Na bawełnianych śpiochach wyraźnie było widać mokre zacieki.

      Trzeciak złapał się za głowę. Miał przed sobą dwójkę malców, których należało przebrać. Nie bardzo wiedział, gdzie szukać ubranek. Nie był pewny, czy córka jeszcze nosi pieluchę. Świtało mu w głowie, że Elka wspominała coś o przyuczaniu małej do korzystania z nocnika, lecz on takie informacje jednym uchem wpuszczał, drugim wypuszczał. Z pociechami miewał do czynienia wyłącznie odświętnie, pod warunkiem, że były odpowiednio ubrane i nakarmione. A i wtedy jego uwaga skupiona była na dwójce starszych. Bo z Wieśkiem i Marysią można było normalnie porozmawiać i pobawić się jakoś sensownie. O takich brzdącach jak Hania niewiele wiedział.

      Poczłapał do sypialni i otworzył szafę, ale nie potrafił się rozeznać wśród poskładanych tam rzeczy. Pogmerał między zawartością. Nie natrafił na nic, co przypominałoby suche majtki dla córki.

      Gdzie tę babę nosi? – zżymał się na połowicę. – Nie ma z niej za grosz pożytku!

      Potem


Скачать книгу
Яндекс.Метрика