Sobotwór. Tess GerritsenЧитать онлайн книгу.
pani jakieś dziwne listy – wyjaśniła Rizzoli. – Myślałam o niej. O Lori Hwang.
– Jej zabójcę aresztowano – wtrącił ojciec Brophy.
– Tak.
– Więc nie sugeruje pani, że to ten sam człowiek.
– Nie, wskazuję tylko na podobieństwa. Pojedynczy strzał w głowę. Kobiety na publicznych stanowiskach. To daje do myślenia. – Rizzoli próbowała wstać. Podźwignięcie się z fotela kosztowało ją sporo wysiłku. Frost wyciągnął do niej rękę, ale go zignorowała. Mimo zaawansowanej ciąży nie oczekiwała pomocy. Zarzuciła na ramię torebkę i spojrzała badawczo na Maurę.
– Chce pani przenieść się gdzieś na tę noc?
– To mój dom. Po co miałabym się przenosić?
– Tylko pytam. Chyba nie muszę pani przypominać o zamykaniu drzwi.
– Zawsze to robię.
Rizzoli spojrzała na Eckerta.
– Czy policja z Brookline może obserwować dom?
Skinął głową.
– Dopilnuję, żeby przejeżdżał tędy regularnie wóz patrolowy.
– Będę wdzięczna – odparła Maura. – Dziękuję.
Maura odprowadziła troje detektywów do drzwi frontowych i patrzyła, jak wracają do swoich samochodów. Było już po północy. Na ulicy panował znów spokój, jak zawsze. Zniknęły policyjne radiowozy z Brookline. Taurusa odholowano już na posterunek. Usunięto nawet żółtą taśmę policyjną. Pomyślała, że gdy obudzi się rano, uzna to wszystko za wytwór swojej wyobraźni.
Odwróciwszy się, zobaczyła ojca Brophy’ego, który nadal stał w holu. Nigdy nie czuła się bardziej niezręcznie w jego towarzystwie niż w tym momencie, gdy byli oboje sami w jej domu. W ich głowach z pewnością krążyły różne myśli. A może tylko w mojej? Czy leżąc samotnie w łóżku późną nocą, myślisz o mnie czasem, Danielu? Tak jak ja o tobie?
– Czy na pewno czujesz się bezpieczna, zostając tu sama? – spytał.
– Nic mi się nie stanie. – A jaki mam wybór? Spędzisz tę noc ze mną? Czy to mi proponujesz?
Brophy skierował się do drzwi.
– Kto cię tu wezwał, Danielu? – zdziwiła się. – Skąd wiedziałeś?
Odwrócił się do niej.
– Detektyw Rizzoli. Powiedziała mi… – Przerwał. – Ciągle mam takie telefony z policji. Śmierć w rodzinie, ktoś potrzebuje księdza. Zawsze chętnie pomagam. Ale tym razem… – Zamilkł. – Zamknij dobrze drzwi, Mauro – poprosił. – Nie chcę już nigdy przeżywać takiej nocy jak ta.
Patrzyła, jak wychodzi z jej domu i wsiada do samochodu. Nie od razu włączył silnik. Czekał, aby się upewnić, że wróciła bezpiecznie do siebie.
Zamknęła drzwi i zaryglowała.
Obserwowała przez okno w salonie, jak Daniel odjeżdża. Przez chwilę spoglądała na pusty krawężnik, czując się nagle samotna. Zapragnęła w tym momencie wezwać go z powrotem. I co by się wtedy stało? Co mogłoby zajść między nimi? Pomyślała, że niektóre pokusy najlepiej odsunąć jak najdalej. Jeszcze raz powiodła wzrokiem po ciemnej ulicy, po czym odeszła od okna, świadoma, że widać ją doskonale na tle oświetlonego salonu. Zaciągnąwszy zasłony, przeszła przez wszystkie pokoje, sprawdzając zamki i okna. W taką ciepłą czerwcową noc spałaby normalnie przy otwartym oknie w sypialni, ale tego wieczoru zamknęła okna i włączyła klimatyzację.
Obudziła się wczesnym rankiem, drżąc z powodu zimnego powietrza. Śnił jej się Paryż. Przechadzała się pod błękitnym niebem, obok straganów z różami i liliami i ocknąwszy się, nie wiedziała przez chwilę, gdzie jest. Nagle zdała sobie sprawę, że bynajmniej już nie w Paryżu, lecz w swoim łóżku. I że stało się coś strasznego.
Była dopiero piąta rano, a czuła się całkiem rozbudzona. W Paryżu jest teraz jedenasta, pomyślała. Świeci słońce i gdybym stamtąd nie wyjechała, byłabym już po drugiej filiżance kawy. Wiedziała, że w ciągu dnia odczuje zmęczenie podróżą, że ten przypływ porannej energii opadnie do popołudnia, ale nie mogła się zmusić, by dłużej spać.
Wstała i ubrała się.
Ulica przed jej domem wyglądała tak samo jak zawsze. Niebo rozjaśniały pierwsze promienie brzasku. Zobaczyła światła zapalające się w domu jej sąsiada, pana Telushkina. Wcześnie wstawał i zwykle wyruszał do pracy co najmniej godzinę przed nią, ale tego ranka zbudziła się pierwsza i patrzyła na swoją okolicę zupełnie inaczej. Zobaczyła, jak po drugiej stronie ulicy włączają się automatyczne zraszacze, znacząc wilgotne kręgi na trawniku. Zobaczyła przejeżdżającego na rowerze gazeciarza, we włożonej tył na przód czapce baseballowej i usłyszała, jak ląduje na jej ganku egzemplarz „Boston Globe”. Wszystko wydaje się jak dawniej, pomyślała, ale tak nie jest. Śmierć zawitała do mojej dzielnicy i wszyscy, którzy tu mieszkają, będą o tym pamiętali. Będą patrzyli przez okna na krawężnik, przy którym stał zaparkowany taurus, i drżeli na myśl, że to mogło spotkać każdego z nas.
Zza rogu wyłoniły się światła reflektorów i ulicą przejechał samochód, zwalniając na wysokości jej domu. Radiowóz policyjny z Brookline.
Nie, nic już nie jest jak dawniej, pomyślała, patrząc w ślad za nim.
Wszystko się zmienia.
* * *
Maura dotarła do pracy przed swoją sekretarką. O szóstej siedziała już przy biurku, walcząc z ogromną stertą zapisów nagrań z dyktafonu i raportów laboratoryjnych, które nagromadziły się w jej skrzynce, kiedy była przez tydzień na konferencji w Paryżu. Zdążyła przejrzeć jedną trzecią papierów, gdy usłyszała kroki i podniósłszy wzrok, zobaczyła stojącą w drzwiach Louise.
– Jest pani – bąknęła Louise.
Maura powitała ją uśmiechem.
– Bonjour! Pomyślałam, że powinnam zabrać się jak najszybciej do tej papierkowej roboty.
Louise wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym weszła do pokoju i usiadła w fotelu naprzeciwko biurka Maury, jakby poczuła się nagle zbyt zmęczona, by stać. Mimo swej pięćdziesiątki Louise zdawała się mieć zawsze dwa razy więcej energii niż dziesięć lat od niej młodsza Maura. Ale tego ranka wyglądała na wycieńczoną, a jej wychudła twarz miała w świetle jarzeniówki ziemistą barwę.
– Dobrze się pani czuje, doktor Isles? – spytała cicho.
– Nie najgorzej. Jestem trochę zmęczona lotem.
– Chodzi mi o to… co zdarzyło się minionej nocy. Detektyw Frost był prawie pewien, że to pani siedzi w tym samochodzie…
Maura skinęła głową, przestając się uśmiechać.
– To przypominało podróż do Strefy Mroku, Louise. Kiedy wróciłam i zobaczyłam przed swoim domem wszystkie te policyjne radiowozy.
– To był koszmar. Wszyscy sądziliśmy… – Louise przełknęła z trudem ślinę, opuszczając wzrok. – Poczułam taką ulgę, gdy doktor Bristol zadzwonił do mnie zeszłej nocy. Żeby powiedzieć, że zaszła pomyłka.
Zaległa pełna wyrzutu cisza. Maura uzmysłowiła sobie nagle, że to ona powinna była zadzwonić do swojej sekretarki. Powinna zdawać sobie sprawę, że Louise jest wstrząśnięta i chciałaby usłyszeć jej głos. Od tak dawna żyję sama i z nikim niezwiązana, pomyślała, że nie przychodzi mi nawet do głowy, iż są na tym świecie ludzie, którzy interesują