Pokój motyli. Lucinda RileyЧитать онлайн книгу.
– Jak już udało mi się zasnąć, to nieźle. – Wzruszył ramionami. – Nie najlepiej znoszę tę zmianę czasu.
– Co powiesz na omlet? Właśnie miałam coś sobie zrobić na lunch.
– Ja usmażę. Z szynką i serem, pasuje?
– Jak najbardziej. Dzięki, Nick. Tam jest kawa. Częstuj się. Muszę skończyć szkic planów na sesję i wysłać do redakcji.
Nick krzątał się po kuchni, popijając mocną kawę i zbierając składniki na omlet. Wyjrzał do małego ogródka na tyłach domu i zobaczył płomienne kolory liści buku czerwonolistnego, połyskujące w jaskrawym wrześniowym słońcu. Od razu przypomniały mu się cudowne włosy Tammy.
– Gotowe – oznajmiła Jane, zatrzaskując laptop.
– Omlet też – powiedział Nick, dzieląc go szpatułką i nakładając na talerze.
– Ale uczta. – Jane popatrzyła z przyjemnością na miskę zielonej sałaty, którą Nick stawiał pośrodku stołu. – Może w wolnej chwili nauczysz mojego męża, jak się rozbija jajko?
– On zawsze miał tu ciebie i nie potrzebował tego robić. Ja musiałem radzić sobie sam.
– Racja. To jest pyszne. I jak, dobrze się wczoraj bawiłeś?
– Tak, choć szczerze mówiąc, nie zdążyłem porozmawiać z wszystkimi gośćmi.
– Nie da się ukryć. – Jane zerknęła na niego z ukosa i nabrała widelcem trochę sałaty z miski. – Tammy zwykle trzyma facetów na dystans, wiadomo czemu. A ciebie wyraźnie polubiła.
– Dzięki. Jest uderzająco piękna. Na pewno trudno jej uniknąć zaczepek.
– Rzeczywiście, jako młoda modelka miała z tym kłopot. Wiesz, to szemrany światek, kręci się tam wielu nachalnych uwodzicieli. Żeby się chronić, stała się zimna jak Królowa Śniegu, ale w głębi duszy jest przeurocza, bardzo wrażliwa i krucha.
– Czy ona… no… miała wielu chłopaków?
– Raczej nie. Kiedy pracowała jako modelka, kręcił się przy niej stale jeden facet, jej młodzieńcza miłość, ale wyjechał na zachód jakieś trzy lata temu. O ile mi wiadomo, od tamtej pory nie spotykała się z nikim na poważnie.
– Aha.
– I co? Zadzwonisz do niej?
– No… może. Jeśli dasz mi jej numer.
– Dam, pod warunkiem że nie złamiesz jej serca.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – Zmarszczył brwi.
– Jeszcze wczoraj wieczorem mówiłeś mi, że jesteś wiecznym kawalerem. Nie chcę, żeby Tammy była kolejną odfajkowaną zdobyczą do łóżka. Zasługuje na znacznie więcej. Ma serce na dłoni i jest zadziwiająco naiwna, jeśli chodzi o mężczyzn.
– Jasne, Jane. Obiecuję, że nie będę jej bałamucił. Mam teraz i tak za dużo na głowie. Ale naprawdę chciałbym się z nią jeszcze spotkać. Coś między nami zaiskrzyło.
– Wiem. Wszyscy to zauważyli. – Jane uśmiechnęła się. – Muszę biec na spotkanie, ale wyślę ci esemes z numerem.
– Dzięki.
Kiedy Nick pozmywał po lunchu, usłyszał piknięcie komórki i wyciągnął ją z kieszeni dżinsów.
Cześć, to nr Tammy, do zoba wiecz, całusy, Jane
Dodał numer do listy kontaktów i poszedł na górę do swojego pokoju. Oczywiście nie powiedział tego Jane, ale zeszłej nocy, kiedy wreszcie zasnął, śniła mu się Tammy. Chodząc w tę i z powrotem po pokoju, myślał, że powinien odczekać parę dni, nim zadzwoni, bo inaczej może wydać się zbyt „nachalny”, jak to określiła Jane.
Czy wytrzyma dwa dni…?
Nie. Chciał ją zobaczyć teraz, popatrzeć w te przepiękne zielone oczy, dotknąć tych cudownych włosów… tęsknił za nią.
„Chryste, Nick, co ona z tobą zrobiła?”
Cokolwiek to było, kilka minut później Nick wyciągnął komórkę i wybrał numer, który przesłała mu Jane.
Rozdział 6
W biurze na zapleczu galerii odezwał się dzwoneczek, co oznaczało, że wszedł klient. Posy wstała od komputera i wyszła do części ekspozycyjnej.
– Mogę w czymś pomóc? – odezwała się szybko.
Lepiej od razu zaznaczyć, że ktoś tu jest i nie da się ot tak porwać jakiegoś obrazu i się z nim ulotnić.
– Owszem. Cześć, Posy.
Stanęła jak wryta, serce zaczęło jej walić. Zobaczyła go pośrodku galerii. Patrzył wprost na nią.
– Ale… – Podniosła dłoń do szyi, by zasłonić rumieniec, który na pewno wędrował już na policzki. – Jak mnie tu znalazłeś?
– Nie musiałem wynajmować w tym celu prywatnego detektywa – powiedział, robiąc kilka kroków w jej kierunku. – Pierwsza osoba, którą zagadnąłem, wiedziała dokładnie, gdzie pracujesz. Jesteś w Southwold dość sławna, na pewno wiesz o tym.
– Nie sądzę – odparła.
– W każdym razie trafiłem do ciebie.
– Tak. I czego chcesz?
– Po prostu… myślałem, że powinienem przywitać się jak należy po naszym dość dziwacznym spotkaniu na łodzi.
– Rozumiem. – Odwróciła wzrok.
Wolała patrzeć gdziekolwiek, byle nie na niego. Po dwudziestce był naprawdę piękny, ale teraz, parę lat starszy od niej, wydał się jej najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała od tamtej pory. Nie chciała, żeby zmysłowa reakcja znów odebrała jej rozum.
– Ile to już lat? Prawie pięćdziesiąt, Posy?
– Pewnie coś koło tego.
– No tak – powiedział i przez dłuższą chwilę oboje milczeli. – Wyglądasz wciąż tak samo jak dawniej, nic się nie zmieniłaś.
– To nieprawda, Freddie! Jestem staruszką.
– A ja staruszkiem. – Wzruszył ramionami.
Znów zapadła niezręczna cisza. Posy nie miała zamiaru jej przerywać.
– Wiesz, zastanawiałem się, czy dałabyś się zaprosić któregoś dnia na lunch? Chciałbym ci wytłumaczyć…
– Niby co?
– Dlaczego wtedy… cię zostawiłem.
– Naprawdę, nie ma potrzeby. To prehistoria – ucięła stanowczo.
– I na pewno całkiem o mnie zapomniałaś, póki nie pojawiłem się nagle na tej łodzi, ale przynajmniej daj się zaprosić na lunch, żebyśmy opowiedzieli sobie, jak nam minęły te lata. Proszę, Posy, zgódź się. W zeszłym roku przeszedłem na emeryturę, jestem w Southwold dopiero od kilku miesięcy i niewiele osób tu znam.
– No dobrze, niech będzie – powiedziała, zanim zdążyła się pohamować.
A może po prostu chciała się go jak najszybciej pozbyć. Wiedziała, że na pewno nie wygląda najlepiej. Przygnała do galerii prosto po grabieniu liści w ogrodzie.
– Dziękuję. Masz jakiś ulubiony lokal?
– Twój wybór.
– No to w hotelu