Zapiski z królestwa. Przemysław RudzkiЧитать онлайн книгу.
wielką sympatią do młodego skrzydłowego. Na pytanie dziennikarza, dlaczego nie wpuścił go na boisko przy prowadzeniu Anglików z Irlandią Północną 4:0, tłumaczył dość pokrętnie, że nie stanowiłoby to dla Cunninghama wielkiej okazji i „byłoby umniejszeniem zasług schodzącego zawodnika”. Trzeba przyznać, że to dość oryginalna teoria.
Choć Cunningham wrócił potem do reprezentacji, jego licznik nie wskazywał zbyt wielu występów. Kontuzja odniesiona w Madrycie podczas jednego z treningów, kiedy kolega z zespołu zaatakował jego kolano, sprawiła, że mógł zakończyć karierę. Pozbierał się jednak i zdołał nawet z „Szalonym Gangiem” z Wimbledonu zdobyć Puchar Anglii po zwycięstwie nad Liverpoolem. John Fashanu, brat Justina, który zmarł tragicznie (powiesił się w garażu w dzielnicy Shoreditch w Londynie), żartował, że Cunningham ze swoimi nienagannymi manierami i galowym wyglądem nie pasował do tej ekipy, ale ta i tak przyjęła go jak swojego.
Przygody w Marsylii, potem Leicester City, Rayo Vallecano (pierwszy epizod z dwóch), Charleroi (jeden mecz ligowy) i wspomnianym Wimbledonie pokazywały, że Laurie z pewnością nie był tam, gdzie przewidywano i próbował rozpaczliwie ratować zmierzającą powoli do zakończenia karierę.
W Madrycie sprawy nie poszły tak dobrze, jak mogły. Przed rokiem Oliver Brown w znakomitym tekście na łamach „The Telegraph” przypomniał historię Lauriego, szczególnie jej hiszpański rozdział. Nikki, tancerka ze wstępu mojej opowieści, dziewczyna, którą Cunningham pokochał i z którą wyjechał po transferze do Realu, nie wytrzymała ciśnienia. Czuła się tam ciągle obserwowana.
Hiszpania była konserwatywna. Czarnoskóry chłopak i biała dziewczyna – miejscowi nie umieli tego zaakceptować. Nazywano ich „szatanami”. Madrycka prasa miała używanie. „W Realu chciano, żebyśmy się pobrali tak szybko, jak to tylko możliwe” – wspominała Nikki na łamach „Daily Telegraph”. Opowiedziała też brytyjskiemu dziennikarzowi, jak Laurie podczas prezentacji na Santiago Bernabéu, w obecności 20 tysięcy widzów, założył siatkę kapitanowi zespołu, Antoniowi Camacho. Ten nie miał do siebie dystansu. Według Nikki Brown był „chłopakiem ze wsi, który został gwiazdą, wpadł więc we wściekłość”.
Miłość Nikki i Lauriego nie przetrwała próby sławy. Nikki Brown nie potrafiła sobie poradzić z nagłówkami gazet, takimi jak tytuł Harem Lauriego, opatrzony zdjęciem jej z… siostrą i matką nad basenem. Tancerka wróciła do Anglii, licząc na to, że kiedyś jeszcze będą razem. Nigdy to jednak nie nastąpiło, Cunningham poślubił inną kobietę.
Miał 33 lata i właśnie skończył sezon w Hiszpanii. To był jego kolejny, tym razem triumfalny powrót na Półwysep Iberyjski po trudnej przygodzie z Realem, paskudnych kontuzjach, które pokiereszowały jego nogi i sprawiły, że już nie miał takiej gracji jak w czasach „The Three Degrees”. Jak w czasach, gdy piłkarze reprezentacji Anglii dostali od związku garnitury, ale tylko na Lauriem komplet leżał idealnie, o czym w dokumencie Marka Brighta dla stacji ITV wspomina Peter Reid. Cunningham podniósł się jednak i to było najważniejsze. Jego bramka dała Rayo awans do hiszpańskiej elity, pierwszy w historii. Końcówka kariery zapowiadała się więc ekscytująco, a wszyscy ci, którzy już zapomnieli o chłopaku kupionym przed laty do Realu, mogli w kolejnych rozgrywkach przypomnieć sobie jego nazwisko. Nic takiego się jednak nie stało.
W dniu 15 lipca 1989 roku prowadzony przez Cunninghama samochód próbował ominąć inny pojazd, który złapał gumę i stał na poboczu. Laurie uderzył w latarnię, nie miał zapiętych pasów, co – według opowieści jego żony – było dość dziwne, ponieważ „wszyscy Anglicy zapinają pasy”. Osierocił syna, który nie zdążył go nawet poznać.
Kilka lat wcześniej miał wypadek samochodowy. Zabalowali z Cyrille’em Regisem podczas nocnego wypadu i Cunningham zasnął za kierownicą renault 5. Auto koziołkowało, ale obaj przeżyli. Regis wspomniał o tym w swojej biografii. W Hiszpanii nie było jednak kolejnej szansy od losu i happy endu. Mark Latty, pasażer feralnego pojazdu rozbitego 20 kilometrów na północ od Madrytu, ocalał. Miał więcej szczęścia niż Laurie.
Gazeta „Sunday Tribune” z 16 lipca 1989 roku zamieściła na okładce niewielką informację o tragicznym wypadku, obok dużego tekstu o innej kolizji, w której zginęło sześć osób. Na stronie 19, w niewielkim tekście zatytułowanym Zginął Laurie Cunningham, wypowiadał się Ron Atkinson. A mówił tak: „W czasie, kiedy sprzedawałem go do Realu Madryt, był prawdopodobnie największym talentem, jaki wyrósł w Wielkiej Brytanii od ery George’a Besta. Tylko kontuzje nie pozwoliły mu zostać gwiazdą światowej piłki. To, co się stało, jest straszne”.
Na domu, w którym dorastał Laurie, przy Lancaster Road 73 w Londynie, przyczepiono niebieską tablicę. Jest na niej napisane: „Laurie Cunningham 1956/1989. Piłkarz reprezentacji Anglii. Mieszkał tutaj”. Z magicznego trio „The Three Degrees” został już tylko Brendon Batson. Cyrille Regis zmarł w 2018 roku na atak serca.
Dla całej rzeszy czarnoskórych piłkarzy wszyscy trzej stali się nadzieją i inspiracją. Laurie był wielkim idolem dla kolejnych pokoleń, choćby Iana Wrighta, późniejszej gwiazdy Arsenalu. To największy sukces, jaki piłkarz odniósł w swej tragicznie przerwanej karierze.
Ładne zdanie znalazłem w „The Times” i niech ono posłuży za puentę: „Zginął na pasie szybkiego ruchu, czyli tam, gdzie spędził większość życia”.
11
Chińczyk
Jak syn chińskiego żeglarza podbił angielską piłkę
Choć grał w piłkę z wielkimi, z sir Stanleyem Matthewsem na czele, jego nazwisko nie pojawia się często w piłkarskich opowieściach o Anglii. A przecież warto znać historię człowieka, który był w Wielkiej Brytanii pierwszym graczem spoza Europy i pierwszym Azjatą występującym tam na najwyższym poziomie. Frank Soo to wspaniała inspiracja dla kolejnych pokoleń chłopaków z Dalekiego Wschodu marzących o karierze zawodowego piłkarza w ojczyźnie futbolu.
Ah Kwong Soo nie wiedział, co go czeka. Miał jednak przeczucie, że to będzie lepsze życie. Nie było wielu tych, którzy zostali. Chińscy marynarze, jego kumple ze wzburzonych mórz i oceanów, mówili, że może kilku. Różnice kulturowe były tak olbrzymie, iż przybysze obawiali się reakcji miejscowych. Nie chcieli wzbudzać ich gniewu, bali się go bardziej niż sztormu. Tych paru Azjatów w pubach spuszczało wzrok, ale na ulicach zerkało nieśmiało na brytyjskie kobiety, jakże inne od chińskich, one zaś z ciekawością lustrowały obcych.
Zaczęły powstawać chińskie dzielnice, niepewnie wdzierając się do codziennego życia Anglików. Goście pragnęli wkupić się w łaski miejscowych dobrym jedzeniem, a przede wszystkim pracowitością. Brytyjczycy – co miało im towarzyszyć przez kolejne dekady w stosunku do wszelkich grup etnicznych – z jednej strony starali się być otwarci na nowe, z drugiej zaś obawiali się, że imigranci odbiorą im posady i kobiety.
Ah Kwong Soo chciał po prostu normalnie żyć. Było mu przykro, kiedy czytał w prasie, że Chińczyk to na pewno ten, który uprawia hazard i narkotyzuje się opium. Ale zacisnął zęby i nawet fakt, że pojawił się w Anglii w trudnych dla ludzi z Azji dniach, kiedy uniemożliwiono im wykonywanie jakichkolwiek innych prac poza prowadzeniem małych pralni, nie przeszkadzał mu tak bardzo. Po tym, co przeżył i widział na morzu, nie bał się niczego. Wierzył głęboko w to, że te egzotyczne nazwy, jak Manchester czy Liverpool, staną się domem jego i jego przyszłej rodziny.
Frank Soo dorastał w Liverpoolu. Jego nazwisko po raz pierwszy pojawia się w angielskiej prasie, głównie na łamach dziennika „Liverpool Echo”, na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego stulecia. Poza paroma relacjami z meczów juniorów Liverpoolu, gdzie błyszczał nieszablonową techniką i niezłą szybkością, najistotniejszy jest artykuł z 25 stycznia 1933 roku. Właśnie tego dnia Soo, podglądany często przez skautów z całej Anglii, podpisał umowę ze Stoke City. Z wrodzoną Azjatom uprzejmością młodziutki Frank dziękuje wszystkim. Tym, którzy