Pokuta. Anna KańtochЧитать онлайн книгу.
/emphasis> (wyd. 2)
Lars Kepler Piaskun
Johan Theorin Nocna zamieć (wyd. 2)
Wojciech Chmielarz Wampir
Anna Kańtoch Łaska
Lars Kepler Stalker
Wojciech Chmielarz Osiedle marzeń
Wojciech Chmielarz Farma lalek (wyd. 2)
Wojciech Chmielarz Przejęcie (wyd. 2)
Wojciech Chmielarz Zombie
Anna Kańtoch Wiara
Jędrzej Pasierski Dom bez klamek
Jędrzej Pasierski Roztopy
Jędrzej Pasierski W Imię Natury
Więcej informacji: czarne.com.pl
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Magdalena Palej
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografie na okładce © by Eva Creel / Arcangel; Hayden Verry / Arcangel
Fotografia Autorki © by Sławomir Okrzesik
Copyright © by Anna Kańtoch, 2019
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Sandra Trela
Korekta d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Małgorzata Poździk / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-897-6
Część I
26 września 1986, 18.40
Wygląda, jakby był winny, pomyślał starszy sierżant Krzysztof Igielski. Wstydził się tej myśli, ale to było pierwsze, co przyszło mu do głowy, kiedy Andrzej Biały usiadł za stołem. Po drugiej stronie zajął miejsce prokurator Włodarczyk, niski, szczupły mężczyzna z wąsikiem, zarost upodabniał go do aktora przedwojennego kina. Igielski stał pod ścianą, przyglądając się uważnie Andrzejowi. Biały siedział z rękami splecionymi na blacie stołu i spuszczoną głową. Jego prawa noga podskakiwała rytmicznie, włosy, ciemne i zdecydowanie zbyt długie jak na gust Igielskiego, zasłaniały twarz. Od czasu do czasu jednak chłopak unosił głowę, ostrożnie, niczym wyglądające z nory zwierzę, a wtedy sierżant widział rozlewający się wokół prawego oka siniak i górną wargę napuchniętą do rozmiarów małej kiełbaski.
Włodarczyk włączył magnetofon i po wstępnych formalnościach przeszli wreszcie do rzeczy:
– Synu. – Prokurator pochylił się i przybrał swój najbardziej przyjacielski ton. – Masz kłopoty, wiesz o tym?
Biały milczał przez dłuższą chwilę, aż wreszcie, kiedy Igielski był już pewien, że chłopak się nie odezwie, przytaknął:
– Wiem.
– Głośniej, proszę.
– Wiem, że mam kłopoty. – Biały uniósł głowę i w jego oczach błysnęło wyzwanie. A przynajmniej Igielskiemu tak się zdawało, choć z każdą chwilą był mniej tego pewien. Włosy Białego znów zasłaniały mu twarz, noga wróciła do rytmicznego podrygiwania, w górę i w dół, w górę i w dół.
Prokurator sięgnął po zdjęcia, które do tej pory leżały na skraju biurka odwrócone. Chłopak nie spojrzał w ich kierunku, ale starszy sierżant wyczuł, jak ciało Białego napina się w oczekiwaniu.
– Poznajesz to? – Włodarczyk rozłożył fotografie na blacie, tworząc szachownicę czarno-białych obrazów.
– Tak.
– Głośniej.
– Poznaję.
– Ty zrobiłeś te zdjęcia?
– Ja, ale…
– Tak?
– Nie. Zabiłem. Jej. – Spod opadających na twarz włosów wydostały się pojedyncze słowa. Brzmiały, jakby chłopak każde wypluwał z wysiłkiem.
– Ale to właśnie powiedziałeś Markowi Pietrzakowi i jego kolegom, zgadza się?
Wahanie.
– Zgadza się?
– Tak.
– Dlaczego miałbyś mówić, że ją zabiłeś, jeśli tego nie zrobiłeś?
Biały wymamrotał coś, a Włodarczyk pochylił się jeszcze bardziej w nieco przesadnej pozie nasłuchiwania.
– Synu, naprawdę musisz mówić głośniej.
Chłopak poruszył ustami i starszy sierżant wreszcie usłyszał słowa.
– Kochałem ją.
– Dlatego poszedłeś za nią na plażę?
Biały pokręcił głową.
– To nie tak. My… byliśmy tam umówieni.
– Umówieni? Daj spokój. Taka dziewczyna jak Regina nie zadawałaby się z chłopakiem z Głębców.
– Pan… nie rozumie…
– Czego nie rozumiem?
– Rodzice Reni mnie nie lubili i dlatego… dlatego…
– Dlatego co?
Biały przełknął nerwowo ślinę.
– Dlatego musieliśmy spotykać się w ukryciu. Ale kochaliśmy się i chcieliśmy się pobrać, i mieć dużo dzieci, i… – Niespodziewanie uniósł głowę, a na jego pokaleczonej twarzy rozlał się upiorny uśmiech. – Kochaliśmy się – powtórzył.
Włodarczyk westchnął. Igielski pomyślał, że powinien przynieść sobie dodatkowe krzesło i usiąść. Zapowiadał się długi wieczór, ale ani starszy sierżant, ani prokurator nie wątpili, że jeszcze tego dnia chłopak zmieni zdanie i przyzna się do zabójstwa Reginy Wieczorek.
3 listopada 1986
Po pięciu latach spędzonych w Przeradowie starszy sierżant Krzysztof Igielski znał już wszystkie rodzaje jesiennego deszczu. Wiszącą w powietrzu mżawkę, która kleiła się do skóry jak namoczona zimna chusta, siąpiący z nieba kapuśniaczek i ulewę niosącą w gwałtownych porywach wiatru słoną woń morza. Deszcz zacinający niemal poziomo, przed którym nie chroniła żadna parasolka, i deszcz podstępnie wciskający się za kołnierz, chlupoczący w butach, szary i pachnący gnijącymi w wodzie liśćmi.
Myślał o nich jeśli nie z sympatią, to przynajmniej z pewną dozą zrozumienia. Miał czterdzieści jeden lat i zdążył się nauczyć, że w życiu bywają niedogodności, na które nic nie można poradzić. Jak paskudna kawa zbożowa, którą kupował, kiedy w sklepach nie było prawdziwej, jak pani Krawiec (nie Krawcowa, co często podkreślała), która sprzątała komendę i zawsze przekładała papiery, zostawiając przy okazji na biurkach smugi niestartego kurzu. Jak tanie skarpetki, które przecierały