Grzech. Nina Majewska-BrownЧитать онлайн книгу.
nowe terytoria, wrastając w podstawkę doniczki z uschniętym miniaturowym fikusem.
Śmierdzi tak, że żołądek usiłuje wepchnąć mi się do gardła. Ciągnę za niegdyś białą taśmę rolety i pokój zalewa rażące światło słoneczne, które obnaża poziom zdewastowania niegdyś cukierkowego pokoju mojego dziecka. Wygląda to tak, jakby szafki i szuflady zachorowały na rotawirusa i zwymiotowały na podłogę całą zawartość, mieszając kosmetyki z odzieżą, lakiery do paznokci z książkami i buty ze sztywnymi paprociami noszonych rajstop, na których wyraźnie odznaczają się kształty pięt i palców.
Jeszcze kilka tygodni temu myślałam o sobie, że jestem dobrą matką, która przez lata podszyte cierpliwością i czasem poświęconym latorośli wypracowała sobie pełen empatii, akceptacji i obustronnego zrozumienia kontakt z dzieckiem.
Tymczasem okazało się, że mieszkam z młodą kobietą będącą zbuntowanym zaprzeczeniem wszelkich wpajanych jej z taką pieczołowitością wartości, której zupełnie nie rozumiem i która z pewnością nie chce zrozumieć mnie. To tak jakbym zamieszkała z kosmitą nadającym zaszyfrowanym kodem i mającym zupełnie inne życiowe potrzeby.
Jestem zdegustowana, zła i siłą woli powstrzymuję się od chwycenia za odkurzacz. Zamiast czarnej rury zakończonej szczotką w mojej ręce ląduje telefon. Wciskam guzik, sprawdzam ostatnie połączenia i po raz szósty wybieram pierwszy numer z listy. Po chwili ciszy i miarowego pikania o dziwo słyszę głos córki. Sprawia wrażenie, jakby właśnie się obudziła.
– Halo?
Brzmi to raczej agresywnie niż miło i załącza mi w głowie opcję wkurzonego rodzica.
– Monika, do cholery ciężkiej, gdzie jesteś?
– Jezu, nie lataj.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły na ty. Gdzie jesteś?
– A bo co?
– Bo miałaś być w domu.
– Znowu się czepiasz?
– Umówiłyśmy się, że zjemy obiad i pojedziemy do centrum handlowego. Pamiętasz?
– No.
– Co: no? Masz natychmiast wracać.
– Bo co?
– Bo cię o to proszę. Gdzie jesteś?
– Z Julką w galerii. Nie wiem, po co chcesz tu przyjeżdżać, obeszłyśmy sklepy i nie ma nic ciekawego, no, może poza kilkoma rzeczami.
– Wracaj, proszę. Za godzinę masz być w domu.
– Spoko, co się tak wkurzasz?
Klik. Jestem osłabiona. Odechciało mi się jedzenia, zakupów, wypoczynku na kanapie i oglądania telewizji. Odechciało mi się być w domu, mieć dzieci i chodzić do pracy. Czuję się bezradna, pozbawiona jakiejkolwiek motywacji i chęci do działania. Nie wiem, co zrobiłam nie tak, ale gdzieś z pewnością popełniłam błąd – i to wielki.
Wracam do pobojowiska w kuchni i spod sterty naczyń wygrzebuję ulubioną filiżankę w drobne kwiatki. Włączam czajnik elektryczny i staram się głęboko oddychać, licząc do dziesięciu. Nigdzie nie mogę znaleźć koszyczka, do którego mogłabym wsypać listki ulubionej czarnej earl grey. Wystarczyło, że wyjechałam na trzydniową wycieczkę, a dom zmienił się w spelunę. Otwieram kolejne szafki i przerzucam łyżki, sitka, tarki w poszukiwaniu niewielkiego okrągłego przedmiotu, który wydaje się zbyt mały, by można go dostrzec w stosach, jak się okazuje, nie do końca potrzebnych i używanych akcesoriów kuchennych. Już dawno powinnam części z nich się pozbyć, zawsze jednak coś okazywało się pilniejsze i ważniejsze niż drewniane chochle i metalowe łyżki.
Wreszcie dostrzegam znajomy kształt w czarnej zaschniętej plamie na zlewie, tuż za baterią, wypchany do granic możliwości starą, zaparzoną Bóg wie kiedy herbatą…
Wyrzucam zawartość zaparzarki do kosza i manewrując między przykrywką garnka a talerzem, usiłuję domyć ją pod bieżącą wodą. Jednocześnie czuję, jak krew gwałtowniej pokonuje kolejne tętnice i rozbija się w mózgu, wiodąc mnie prostą ścieżką ku eksplozji.
Zalewam herbatę wrzątkiem i ostrożnie zanoszę filiżankę ze spodeczkiem do naszego niewielkiego salonu. Szklana ława jest zawalona czasopismami pootwieranymi na różnych stronach, prezentujących modę nie wiadomo dla kogo, bo na ulicę w tych kreacjach nie da się wyjść, kosmetyki zdecydowanie nie na moją kieszeń i zakreślone testy psychologiczne.
Zrzucam je jednym ruchem na wykładzinę, stawiam na blacie parujący napój i gdy już mam wygodnie opaść na miękkie poduszki, mój wzrok pada na szczególnie mocno pozaginany egzemplarz jakiegoś babskiego pisemka, który grubą czcionką publikuje test psychologiczny pod tytułem Czy jesteś damą.
Z zaciekawieniem przyglądam się zakreślonym odpowiedziom córki i ocenie mojego dziecka wyrażającej się liczbą uzyskanych punktów.
Okazuje się, że Monika nie tylko ma zadatki na damę, ale już nią jest. Ze zdumieniem czytam pod zakreślonym podsumowaniem na poziomie 55–60 punktów o niewymuszonej subtelności i wrodzonej empatii, elegancji i umiejętności zachowania się w każdych okolicznościach, o tym, że czeka ją niezwykła przyszłość i życie pełne luksusów, niekoniecznie tych związanych z materialnym aspektem, a wynikających raczej z umiejętności doceniania chwili i cieszenia się nią. O byciu mistrzynią dialogu i zaufaniu, które budzi.
Nie powiem, żebym nie była zdziwiona. Nie wiem czym bardziej: tym, że nie dostrzegam tej elegancji we własnym dziecku, czy raczej tym, że Monika tak siebie ocenia.
Z zaciekawieniem wpatruję się w pytania i pięć odpowiedzi, z których powinnam wybrać tę najlepiej opisującą moją osobowość.
5. Na ważnym spotkaniu biznesowym nielubianej koleżance rozpiął się rozporek:
a) nie zwracasz na to uwagi …… 1
b) głośno zwracasz uwagę koleżance …… 2
c) w duchu cieszysz się, że to nie ciebie spotkało …… 3
d) na migi pokazujesz, w czym problem …… 4
e) dyskretnie podchodzisz i cicho zwracasz jej uwagę …… 5
Co za bezsens.
8. Sprzedawczyni w sklepie jest niemiła i ostentacyjnie nie ma ochoty cię obsłużyć:
a) głośno domagasz się swoich praw i robisz awanturę …… 1
b) głośno życzysz sobie rozmowy z przełożonym …… 2
c) głośno komentujesz zachowanie sprzedawczyni i wciągasz innych w dyskusję …… 3
d) zachowujesz się równie niemiło jak ona …… 4
e) wychodzisz, zakupy zrobisz w innym sklepie …… 5
Chryste, kto układa te psychotesty? I jak można wierzyć w uzyskany wynik? Podciągam nogi, siadam po turecku i właśnie gdy mam chwycić filiżankę, dostrzegam grube czasopismo otwarte na artykule, którego autor każe mi zastanowić się nad tym, czy jestem szczęśliwa. Sięgam po nie, ale nim zacznę czytać, przymykam oczy i zastanawiam się, czy jestem.
W tej chwili zdecydowanie szczęście mnie nie rozpiera, jestem zła, wkurzona i z pewnością nie mam dobrego nastroju.
Nim się orientuję, mój wzrok prześlizguje się po kolejnych zdaniach mówiących o tym, że szczęście mamy w głowie, że tylko od nas zależy, czy potrafimy je dostrzec, że każdy może być szczęśliwy, i takie tam. Teoretycznie to wszystko prawda, tylko nie bardzo wiem, jak mam odnaleźć ukojenie w miejscu, w którym się znalazłam. Brudnym, zapuszczonym mieszkaniu, córce, dla której przestałam