Buntowniczka. Lisa KleypasЧитать онлайн книгу.
Co to znaczy?
− Jest taka ślubna tradycja w Walii. Kobieta i mężczyzna składają małżeńską przysięgę, trzymając w złączonych dłoniach kamyk. Po ceremonii udają się na brzeg jeziora i wrzucają kamyk przysięgi do wody. W ten sposób sama Ziemia staje się częścią ich przysięgi. Odtąd będą ze sobą związani tak długo, jak długo będzie istniał świat. – Uwięził wzrokiem jej spojrzenie. – Daj mi, o co proszę, a nie będziesz musiała już niczego więcej pragnąć.
Znów zyskiwał nad nią władzę. Helen poczuła lekkie uderzenie potu, rozprzestrzeniające się od nasady włosów po całym jej ciele.
− Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć – odparła.
Determinacja Winterborne’a wzrastała, jakby napędzały ją rozterki Helen.
− Dam ci pieniądze i własny dom. Stajnię z rasowymi końmi. Albo pałac i kwitnące miasteczko obok niego oraz armię sług, gotowych na każde twoje skinienie. Nie ma ceny, której nie byłbym gotów zapłacić. Musisz tylko pójść ze mną do łóżka.
Helen drżącymi palcami potarła bolące skronie. Miała nadzieję, że nie zbliża się kolejna migrena.
− O ile pamiętam, powiedziałeś, że mam być bankrutem – rzekła. − Devon musiałby to widzieć.
Zanim skończyła zdanie, Rhys już kręcił głową.
− Muszę dostać przedpłatę. Tak się robi w interesach.
− Ale my nie ubijamy interesu! – zaprotestowała gwałtownie.
Winterborne był nieugięty.
− Chcę rękojmi na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie przed ślubem.
− Na pewno tak nie zrobię. Nie ufasz mi?
− Ufam, ale ufałbym bardziej, gdybyś mi się oddała.
Ten człowiek był niemożliwy! Helen przez moment szukała innego wyjścia, sposobów stawienia mu oporu, ale zrezygnowała, bo czuła, że jego postawa umacnia się z każdą sekundą.
− Przemawia przez ciebie urażona duma – stwierdziła z pretensją. – Jesteś urażony i zły, bo myślisz, że cię odrzucam, i pragniesz mnie ukarać, choć w niczym nie zawiniłam.
− Ukarać? – Rhys ironicznie uniósł czarne brwi. – Jeszcze pięć minut temu byłaś zachwycona moimi pocałunkami.
− Twoja oferta zawiera o wiele więcej niż tylko pocałunki.
− To nie jest oferta – sprostował beznamiętnym tonem. – To ultimatum.
Helen wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
Nie miała innego wyboru – mogła tylko się zgodzić albo odmówić. Któregoś dnia może poznać odpowiedniego mężczyznę, którego zaaprobuje jej rodzina. Należącego do któregoś z rodów właścicieli ziemskich, sztywnego i nieciekawego, o wysokim czole, którego poglądy i oczekiwania będzie musiała przyjąć jako własne. Jej życie zostanie zaplanowane, nudny dzień po nudnym dniu, rok po roku.
Albo poślubi Winterborne’a…
Ciągle za mało rozumiała tego człowieka. Jakie miałoby być życie kobiety, której mąż jest właścicielem największego domu towarowego świata? Z jakich ludzi składałoby się jej towarzystwo i jak spędzałaby swoje dni? A sam Winterborne, wyglądający na człowieka, który ma więcej niż parę zatargów ze światem i nigdy nie wybacza? Jaki byłby z niego mąż? Jego świat był tak rozległy, że mogłaby się w nim zagubić, trafić na margines.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że Rhys wpatruje się w nią uważnie, śledząc każde drgnienie jej rysów, więc odwróciła się do niego plecami. Teraz miała przed oczami rzędy książek, katalogów, podręczników i ksiąg rachunkowych. Zamrugała i zaczęła odczytywać tytuły.
Ananasowate: wyczerpujący instruktaż prowadzenia oranżerii.
Storczykowate: rodzaje i gatunki.
Spis znanych orchidei.
Uprawa orchidei.
Książki o orchideach nie mogły się znaleźć przypadkiem w tym gabinecie.
Uprawa orchidei stała się pasją Helen od czasu, kiedy pięć lat temu umarła jej mama, zostawiając w spadku prawie dwieście orchidei w doniczkach. Ponieważ nikt z rodziny nie kwapił się do opieki nad kwiatami, ona je przejęła. Okazały się bardzo wymagające i Helen miała wrażenie, że każda z tych roślin ma swoją osobowość. Początkowo zajmowała się nimi jedynie z poczucia obowiązku, ale z czasem stała się pasjonatką tych pięknych kwiatów. Tak jak kiedyś powiedziała Kathleen, czasem trzeba pokochać coś, jeszcze zanim stanie się kochane.
Z wahaniem musnęła palcami złocony grzbiet, przesuwając je po ręcznie malowanym storczyku.
− Skąd masz te książki? – spytała.
Głos Winterborne’a wypłynął zza jej pleców:
− Kiedy podarowałaś mi orchideę w doniczce, musiałem się nauczyć, jak o nią dbać.
Parę tygodni wcześniej był na obiedzie w Ravenel House i Helen w nagłym odruchu podarowała mu jedną ze swoich orchidei – rzadką odmianę Blue Vanda, najcenniejszą i najbardziej chimeryczną z jej roślin. Nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego tym prezentem, ale podziękował jej i ostrożnie przejął kwiat. Jednak w chwili, kiedy ich zaręczyny zostały zerwane, odesłał go z powrotem. Ku swojemu zdumieniu Helen zobaczyła, że delikatna roślina pięknie się rozwinęła pod jego opieką.
− A więc osobiście się nią zajmowałeś – stwierdziła. – Nie przypuszczałam.
− Oczywiście, że tak. Nie chciałem oblać twojego sprawdzianu.
− To nie był sprawdzian, tylko prezent.
− Skoro tak mówisz…
Helen z desperacją obróciła się ku niemu.
− Byłam przekonana, że kwiat u ciebie nie przeżyje, a jednak byłam gotowa cię poślubić – zaznaczyła.
Zacisnął usta.
− A ja nie.
Milczała, usiłując wyważyć swoje myśli i uczucia przed podjęciem najważniejszej decyzji w życiu. Ale czy naprawdę ten krok jest tak poważny? Każde małżeństwo jest ryzykiem.
Nigdy nie wiadomo, jakim mężem będzie mężczyzna, którego poślubisz.
Po raz ostatni Helen rozważyła opcję rezygnacji. Wyobraziła sobie, jak wychodzi z tego biura, wsiada do rodzinnego powozu i wraca do Ravenel House przy South Audley. Świadoma, że to absolutny koniec. Odtąd jej przyszłość nie będzie się różniła od przyszłości wielu innych młodych kobiet w podobnej sytuacji. Zaliczy towarzyski sezon w Londynie; będzie chodziła na tańce i kolacje z ugładzonymi kawalerami – wszystko po to, żeby upolować mężczyznę, który nigdy nie będzie jej rozumiał, podobnie jak ona jego. I pewnie robiłaby wszystko, żeby zepchnąć w niepamięć tę chwilę wielkiej decyzji i nie musieć się zastanawiać, co by było, gdyby powiedziała „tak” panu Winterborne’owi.
Przypomniała sobie, jak dziś rano, przed wyjazdem, rozmawiała z ochmistrzynią, panią Abbott. Była to pulchna kobieta o gładko zaczesanych siwych włosach, która służyła w domu Ravenelów od niepamiętnych czasów. Kiedy usłyszała, że Helen chce wyjść w biały dzień − sama, bez przyzwoitki − zaczęła gwałtownie protestować:
− Pan nam urwie głowy!
− Gdyby się wydało, powiem lordowi Trenearowi, że wymknęłam się potajemnie, bez niczyjej wiedzy – uspokajała ją Helen.