Prom. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
zabrała ze sobą w rejs służbowego hecklera & kocha. Nic nie stało na przeszkodzie, ale uznała, że skoro opuszcza szeregi policji, nie powinna w ostatnich dniach nosić broni. Zostawiła ją w komendzie przy Halmtorvet, jakieś tysiąc trzysta kilometrów stąd.
Tor-Ingar właściwie miał rację. Złożyła już wypowiedzenie, Kjeld Moslund nawet je podpisał, ale stanie się skuteczne dopiero od przyszłego tygodnia. Do tego momentu formalnie nadal była funkcjonariuszką duńskiej policji w stopniu vicepolitikommissær. I poczuwała się do swojej roli.
– Pójdę przodem – zaproponował Jóhan.
Zignorowała go i przedostała się na drugą stronę. Rozejrzała się niepewnie, jakby gdzieś w czerwonym blasku miało czyhać niebezpieczeństwo. Potem ruszyła schodami w dół. Pomyślała, że według wszelkiego prawdopodobieństwa przed wejściem na korytarz natkną się na kolejne zamknięte drzwi – i gdziekolwiek dalej się skierują, sytuacja będzie taka sama.
Nie pomyliła się. Kiedy dotarli pod pokład, udało im się sforsować przejście na korytarz, ale wszystkie drzwi prowadzące do kajut, mesy i klatek schodowych były zablokowane.
Jóhan otarł pot z czoła.
– Będziemy tak chodzić i demolować cały statek? – zapytał Østerø.
– Jak dla mnie to czysta przyjemność – oświadczył Bærentsen.
Ellegaard w to nie wątpiła. Niejeden Farer oddałby wiele, żeby zniszczyć trochę duńskiego mienia. Zachowała jednak to spostrzeżenie dla siebie.
– W porządku – rzucił Tor-Ingar. – Ale mamy jakiś konkretny cel?
Katrine skinęła głową.
– Powinniśmy dostać się na mostek.
– Którędy?
– Tego akurat nie wiem.
– Więc może zanim zaczniemy rozwalać kolejne drzwi, rozeznamy się w sytuacji?
Oddała mu toporek i zaczęła wypatrywać planu pokładu. Szkoda, że nie zwróciła większej uwagi na to, co mówili przedstawiciele linii Horisont Færger podczas krótkiego poczęstunku w jednej z restauracji. Z okazji dziewiczego rejsu przygotowano krótką prezentację promu Morgenrøde, ale większość pasażerów nie słuchała, czekając na kolejny punkt programu – występ jednej z najbardziej uzdolnionych farerskich piosenkarek.
W dodatku częstowano lampką wina na koszt firmy. Ostatnią rzeczą, o jakiej myślała wtedy Katrine, było to, że kilkanaście godzin później przyjdzie jej przebijać się przez korytarz, niszcząc przy tym drzwi.
W końcu udało jej się znaleźć plan statku. Niestety, obejmował jedynie pokład, na którym się znajdowali, i nie okazał się zbyt pomocny. Strzepnęła wodę ze sztormówki, a potem sięgnęła po kostkę białej czekolady.
Przez moment nasłuchiwała. Jeśli pasażerowie na tym pokładzie zostali zamknięci w kajutach, najwyraźniej przyjęli to ze spokojem. Nie słyszała żadnych zaniepokojonych nawoływań ani nerwowych krzyków.
Dziwne.
Gdyby poczuła, że statek gwałtownie hamuje, a potem nie mogła otworzyć drzwi, raczej nie byłaby dobrej myśli. Nikt nie powinien być, może poza wyjątkowymi optymistami.
A może to ona była wyjątkową pesymistką?
Odsunęła od siebie to pytanie i przyjrzała się zawieszonemu na ścianie schematowi. Po chwili zrozumiała, dlaczego nie dobiegają głosy żadnych zdenerwowanych pasażerów.
Ruszyła z powrotem do towarzyszy, słysząc, że Bærentsen zabrał się do rozbijania kolejnych drzwi. O ile dobrze zapamiętała plan, prowadziły do niewielkiej salki konferencyjnej.
– Jóhan… – odezwała się.
Uderzył z impetem, jakby drzwi były powodem, dla którego działo się to wszystko.
– Poczekaj.
– Nie ma na co. Chcę się dowiedzieć, o co tu chodzi.
– Tam się tego nie dowiesz.
Ostrze przebiło płytę, a Bærentsen obejrzał się przez ramię, posyłając jej pytające spojrzenie. Katrine wyjaśniła, co znajduje się za drzwiami. Wyrwał toporek, rozszerzył nieco otwór, a potem spojrzał przez niego na drugą stronę.
– Rzeczywiście – przyznał. – Stół konferencyjny i krzesła na niewiele nam się zdadzą. Mam serdecznie dosyć tego pieprzenia. Którędy do kolejnej klatki schodowej?
– Problem w tym, że nie ma tu żadnej.
– Co takiego?
– Jest tylko winda na końcu korytarza.
– Żartujesz? Jak to możliwe?
Katrine zawinęła ostatnie kostki czekolady i schowała je do kieszeni. Przemknęło jej przez głowę, że może to całe jej zapasy na najbliższą przyszłość. Nie, nie mogło być tak źle. Jeśli Jóhan znalazł apteczkę, z pewnością gdzieś tutaj znajdowały się zestawy ratunkowe. Otwieracze do puszek, konserwy, woda zdatna do picia.
– No? – ponaglił ją Bærentsen. – Przecież nie może tu być wyłącznie winda.
– A jednak…
– Na pewno są schody na wypadek jakiejś sytuacji kryzysowej. Takiej jak ta.
– Nie ma – odparła i westchnęła ciężko. – Są dopiero pokład niżej. Na tym nie było potrzeby ich montować, bo nie ma tutaj kajut. Ani szalup ratunkowych, z których można by w razie…
– To co tu jest, do cholery?
– Pomieszczenia gospodarcze, sale konferencyjne, mała biblioteka, salki kinowe i parę innych rzeczy.
Przez moment rozglądali się po pokładzie. Rzeczywiście wydawał się niewielki, stanowił tylko namiastkę tego, co znajdowało się niżej. Bærentsen trwał w milczeniu, aż w końcu odchrząknął i wskazał na przedziurawione drzwi.
– Może jest tam jakiś awaryjny sposób komunikacji z resztą statku – zauważył.
– Może.
Bez wcześniejszej pewności siebie powiększał otwór w drzwiach. Katrine przypatrywała mu się przez moment, a potem podała toporek Torowi-Ingarowi. Nie miała złudzeń, że po drugiej stronie znajdą cokolwiek pomocnego.
Wszystko wskazywało na to, że byli uwięzieni na dobre.
Ledwo Jóhanowi udało się przebić, zamarli. Z głośników pokładowych doszedł cichy szum. Katrine spodziewała się usłyszeć awaryjny komunikat z automatu, ale nic nie przerywało szmeru.
– Ktoś włączył nadawanie – stwierdził Østerø.
Bærentsen i Ellegaard nie odpowiedzieli. Czekali.
Po chwili do szumu dołączył wyraźny, jednostajny odgłos – ciężki, nieco przyspieszony, chrapliwy oddech.
Potem porywacz w końcu się odezwał.
4
Sobota, 14 stycznia, godz. 14.10
Ograniczenie na drodze krajowej numer dwadzieścia jeden wynosiło osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, ale nawet najbardziej buntowniczy kierowcy mieliby problem ze złamaniem tego przepisu w zimie.
Hallbjørn jednak nie zamierzał tracić ani chwili. Znacznie przekroczywszy dozwoloną prędkość, pędził w kierunku stolicy. Zwalniał jedynie przed nieco ostrzejszymi zakrętami, a potem starał się wchodzić w nie ze stałą szybkością. Wiedział, że aby nie wpaść w poślizg, lepiej utrzymywać obrót kół mniej więcej na tym samym poziomie, co przy wejściu w zakręt. Zbyt późne hamowanie było równie niebezpieczne jak dodawanie gazu pośrodku zakrętu.
Tuż przed niedużą