Głód. Graham MastertonЧитать онлайн книгу.
najbardziej przeszkadzających barier biurokracji.
– Mówi pan, Shearson Jones, hm? – Benson wykrzywił twarz w niechętnym grymasie. – Nie jest to mój ulubiony reprezentant ludu.
– Ani mój. Ale zdaje się, że nie ma żadnego innego wyjścia; trzeba chwytać się każdej możliwości, aby zaalarmować władze i uświadomić im, jak poważna jest sytuacja.
– Kiedyś strasznie się pokłóciłem z Shearsonem Jonesem – powiedział Benson refleksyjnym tonem. – Czy był pan kiedykolwiek w jego domu w Fall River? To niesłychane miejsce. Z większości pokojów rozchodzi się piękny widok na jezioro. Pewien mój znajomy z Departamentu Rolnictwa powiedział mi, że ten dom kosztował Jonesa półtora miliona dolarów. – Przypominając to sobie, doktor Benson powoli pokręcił głową. – Wydał tam przyjęcie dla wszystkich, którzy pomagali mu i popierali go w związku z jego programem ustanowienia specjalnych cen na pszenicę. I mnie tam zaproszono, ponieważ przeprowadziłem kilka ważnych, ale nieoficjalnych badań. Cóż, w owych dniach bardzo dużo piłem i kiedy ujrzałem Shearsona Jonesa, nie mogłem się powstrzymać, żeby nie powiedzieć mu, co myślę o ludziach, którzy zarządzają rolnictwem zza biurka i tyją przy tym jak świnie. O mały włos, a straciłbym przez to pracę. Ale na zawsze straciłem szansę na jakikolwiek awans. Nie można zmieszać z błotem po pijanemu senatora Jonesa i liczyć, że to ujdzie płazem. Nic z tego.
Ed powstał z krzesła.
– Myślę, że powinienem znów do niego zadzwonić. Jeśli ma pan rację, że to jest wirus…
– Och, z całą pewnością mam rację. Chociaż naprawdę chciałbym jej nie mieć. Niech pan idzie zadzwonić do senatora. I niech pan nie wspomina o mnie. Chociaż po pięciu latach zapewne już nie pamięta jakiegoś pijaczka z Kansas.
– Zastanę pana tu jeszcze?
Doktor Benson spojrzał na zegarek.
– Oczywiście. Dopiero późno po południu będę musiał wyjechać do Garden City. Będę tutaj do czwartej.
– Zatelefonuję do pana.
Ed opuścił budynek i natychmiast znalazł się na zalanej gorącym słońcem ulicy. Zatrzymał się na chwilę przy brązowym pomniku, by włożyć ciemne okulary. Jeszcze raz popatrzył na uśmiechniętą rodzinę, wynurzającą się z wielkiego kłosa. Następnie ruszył w kierunku parkingu. Za nim sunął jego cień, jak wątpliwość, której nie da się odrzucić jednym machnięciem ręki.
ROZDZIAŁ VII
W chłodnych, klimatyzowanych pomieszczeniach biura na Independence Avenue, które piętnastoosobowy sztab senatora Jonesa znał prawdopodobnie lepiej niż swoje własne mieszkania, Peter Kaiser kończył skomplikowaną pracę polegającą na opracowywaniu podwalin finansowych pod apel o pomoc dla dotkniętych zarazą zbożową farmerów. Pracował bardzo szybko. Wokół dzwoniły telefony, terkotały maszyny do pisania, we wszystkie strony biegły młode dziewczyny z informacjami, wycinkami, karteczkami, przesyłkami.
Peter Kaiser był wysoki, miał czarne włosy i w ogóle bardzo przystojnie wyglądał, jeśli w ogóle mężczyźni, którzy nie noszą przez całe życie niczego innego niż starannie odprasowany garnitur i równie starannie zawiązany krawat, mogą przystojnie wyglądać. Ciągle się uśmiechał, jednak był to uśmiech sztuczny, obowiązkowy w jego zawodzie, przylepiony do ust bez względu na okoliczności. Znajomi mówili o nim, że przypomina George’a Hamiltona. W pierwszych latach prezydentury Nixona był bardzo obiecującym młodym urzędnikiem i… tak już pozostało. Wciąż wierzył w come back Nixona. Pierre Trudeau mógł powrócić, Indira Gandhi powróciła, dlaczego więc nie ma powrócić na swoje stanowisko najbardziej kompetentny i najmniej rozumiany prezydent Stanów Zjednoczonych?
Na Independence Avenue Peter znany był pod ksywą „Maszyna”. Bardzo rzadko zdarzało się mu wymyślić coś oryginalnego, ale kiedy Shearson Jones zlecił mu zadanie, wykonywał je dokładnie, uparcie i z taką zaciętością, że było w tym coś nieludzkiego. Nikt nigdy nie widział, żeby Peter Kaiser jadł w biurze. Bardzo niechętnie zgadzał się, żeby ktoś skoczył na drugą stronę ulicy po big maca, jeśli wypadało pracować w porze lunchu. Karen Fortunoff, jedna z najładniejszych i najbardziej inteligentnych sekretarek, powiedziała kiedyś, że widziała go, jak ukradkiem pociągnął łyka z puszki zawierającej olej do maszyny do pisania.
Peter miał tylko jeden odruch świadczący, że z całą pewnością nie jest jednak maszyną. Lubił dotykać damskie pośladki; zawsze czynił to delikatnie, niby przypadkowo, tak że dziewczyny nie były w stanie zgadnąć, czy gest ten coś znaczy, czy nie. Od czasu do czasu umawiał się z którąś na wieczór, ale jego romanse zawsze były krótkotrwałe.
Obecnie Peter mieszkał razem z sześćdziesięciodwuletnią matką w zagraconym apartamencie w Wellington Hotel. A właściwie to tylko tam sypiał. Jak większość sztabu Shearsona Jonesa, gdy nie spał, to pracował w jego biurze. Szczególnie ciężko w chwilach, gdy trzeba było stanąć w obliczu sytuacji takiej, jak groźna zaraza zbożowa.
Wcześnie rano Peter zatelefonował do Joego Dasgupty, Indianina, błyskotliwego, lecz bardzo drogiego specjalisty od prawa konstytucyjnego. Bezpośrednio po rozmowie Joe przystąpił do pracy nad opracowaniem prawnych struktur funduszu i znalezieniem najlepszej drogi jego zarejestrowania. Peter rozmawiał także przez telefon z Fredem Newmanem, przewodniczącym Stowarzyszenia Farmerów z Kansas. Zastał go w jego własnym domu. Jak dotąd zaraza wyrządziła Newmanowi tylko znikome szkody i zgodził się z Peterem Kaiserem, że w interesie wszystkich farmerów leży, aby nie wywoływać w społeczeństwie zbyt dużego zdenerwowania. Przyjął także propozycję Petera Kaisera, aby w działaniach, które zostaną podjęte, wystąpić jako ekspert, w zamian za pokrycie kosztów, które „poniesie z tego tytułu”. Shearson Jones bez wahania zaakceptował ten pomysł Kaisera, wiedząc, że większość właścicieli ziemi w Kansas to zwolennicy Newmana.
Fred Newman głosił wszem i wobec pogląd, że „fakt, iż człowiek nie grzebie osobiście gołymi rękami w ziemi, wcale nie oznacza, iż człowiek ów nie jest z głębi serca rolnikiem”. Słowa te zjednały mu głosy niemal wszystkich ludzi żyjących z pszenicy, którzy jednak woleli pięćdziesiąt tygodni w roku spędzać w Nowym Jorku albo w Los Angeles – w gruncie rzeczy gdziekolwiek, byle nie w nudnym Kansas wśród tej meczącej pszenicy.
Podczas gdy Peter Kaiser telefonował, jedenaście dziewczyn, również telefonicznie, zapoznawało z projektem stworzenia funduszu przedstawicieli głównych gałęzi przemysłu w kraju – szczególnie tych, które są związane z rolnictwem, produkcją maszyn rolniczych, nawozów sztucznych, transportem. W porze lunchu mogły ogłosić, że mają już przyrzeczenia wpłat ponad pięciu milionów dolarów, a po południu, kiedy dzienniki CBS i ABC podały obszerne informacje o klęsce w Kansas, kwota ta podskoczyła do ośmiu milionów dolarów.
Shearson Jones spędził cały poranek w Senacie, paląc wielkie krajowe cygara i namawiając do poparcia swojej akcji ratunkowej zarówno republikanów, jak i demokratów. Zjadł późny lunch z Wallace’em Terrym z „Washington Post” i powiedział mu, że liczy na wszystkich dziennikarzy, tych, którym w przeszłości oddał jakieś przysługi, i tych, których nie miał jeszcze okazji poznać. Liczy, że wspólnie z nim podejmą działania, aby „skutecznie pomóc tym nieszczęsnym farmerom w Kansas”.
Shearson tak wiele uwagi i działań poświęcił swojemu stanowi, że mass media zupełnie przeoczyły raporty z Iowa, Oregonu, Waszyngtonu i Kalifornii donoszące, że również tam nieznana zaraza atakuje płody ziemi. W Departamencie Rolnictwa rzecznik prasowy mówił o kryzysie ciągle tylko jako o „problemach stanu Kansas” związanych z tegorocznymi żniwami. Wszelkie pytania na temat podobnych „problemów” w innych stanach zbywał lekceważącym stwierdzeniem, że jest to sprawa całkiem normalna o tej porze roku i ostrzegał dziennikarzy przed konsekwencjami nadmiernego straszenia społeczeństwa.
Dwóch najlepszych autorów przemówień Shearsona Jonesa pracowało