Эротические рассказы

Kroniki Nicci. Terry GoodkindЧитать онлайн книгу.

Kroniki Nicci - Terry  Goodkind


Скачать книгу
align="center">

      ROZDZIAŁ 2

      Nathan patrzył ze szczytu muru obronnego na ogromną armię.

      – Drogie duchy, nie to spodziewałem się zobaczyć.

      Bannon zbladł i starał się zapanować nad oddechem. Lila stała przy nim, twarda i wyzywająca.

      Kiedy pierwszy raz natrafili na kamienne posągi, Nathan oglądał je z zapałem wielkiego historyka – badał ich zbroje, oręż, twarze dawno temu zastygłe w chwili oczekiwanego zwycięstwa nad potężnym Ildakarem. Przez wieki czytał i się uczył, toteż znał historię generała Utrosa i prób podbicia przez ogromną armię całego Starego Świata, w imieniu imperatora generała Kurgana. Lecz kiedy wraz z Nicci i Bannonem wkroczyli do legendarnego miasta i wplątali się w zamieszki, czarodziej już nie myślał o skamieniałej armii.

      Poczerwieniały kapitan Stuart wpatrywał się w zbliżające się do murów wojska oblężnicze.

      – Nasze miasto ma dość problemów po rebelii. Moi strażnicy nadal gaszą pożary, łapią zwierzęta i przepędzają szabrowników. Ale to…

      Nicci zapytała przytomnie:

      – Co przywróciło do życia pradawnych żołnierzy i dlaczego akurat teraz? To nie przypadek.

      Bannon wychylił się poza mur, żeby lepiej widzieć.

      – Pamiętacie, że ten Ulrich się ocknął, kiedy byłem tam z Amosem, Jedem i Brockiem. Zaklęcie straciło moc, a był tylko jednym oszołomionym wojownikiem spośród wielu tysięcy. – Młodzian posmutniał. – Ulrich prosił nas o pomoc, ale oni rzucili go na arenę. Zabił go naczelny treser Ivan.

      – Trudno go było zgładzić, bo ciało nadal miał po części z kamienia i twardszą skórę – przypomniała im Nicci, skupiając się raczej na zagrożeniu niż na smutnej opowieści. – I Ulrich był tylko zwykłym piechurem. Ta armia liczy wiele tysięcy.

      Nathanowi zaschło w gardle, kiedy to do niego dotarło. Popatrzył na Stuarta.

      – Proponowałbym, kapitanie, żebyś zamknął i zabarykadował bramy i nakazał mającym dar rzucić czary wzmacniające. Sięgnij po zewnętrzne środki obronne Ildakaru.

      Stuart ruszył biegiem, zwołując czarodziejów i strażników.

      Elsa, urocza członkini dumy Ildakaru, tłumaczyła Nathanowi, że miasto jest właściwie nie do zdobycia – a przynajmniej powinno takie być. Jednak on nie był przekonany, że po piętnastu wiekach pod całunem nieśmiertelności miasto zachowało środki obronne. Członkowie dumy byli zbyt pewni siebie, zadowoleni ze swojego odosobnienia. Całun wyłączył Ildakar z normalnego upływu czasu, przeniósł tam, gdzie nie mogła go dosięgnąć żadna magia ani armia.

      Lecz teraz całun został zniszczony i Ildakar nie mógł się już ukrywać. Miasto znalazło się w realnym świecie i przestał działać czar petryfikacji ujarzmiający wrogie wojska. Nathan wiedział, że wódz-czarodziej odgrywał najważniejszą rolę w rzucaniu tego czaru, a teraz skompromitowany Maxim uciekł z miasta. Czyżby zdołał jakoś odczynić własny czar i uwolnić armię w akcie ostatecznej zdrady?

      Nathan potrząsnął długimi siwymi włosami, po czym postarał się, żeby jego głos zabrzmiał pewnie dla otuchy innych, stłoczonych na szczycie muru.

      – Będziemy musieli polegać na własnych środkach.

      Po wydarzeniach minionej nocy i zniszczeniu ofiarnej piramidy żadna moc krwawej magii nie przywróci całunu nieśmiertelności.

      Bannon wpatrywał się w chmary poruszających się w oddali postaci.

      – Tylu ich! Słodka Matko Morza, to jak setki mrowisk gotowych wyruszyć na wojnę.

      – Gdyby byli mrówkami, moglibyśmy ich rozdeptać – stwierdziła Lila; najwyraźniej spodobał się jej ten pomysł.

      Zrezygnowany Nathan popatrzył na Nicci.

      – Cóż, czarodziejko, nie wygląda na to, żebyśmy mieli natychmiast stąd odejść.

      Zaaferowana Elsa, w purpurowych szatach, wdrapała się na szczyt muru.

      – Ach, tu jesteś, Nathanie! Chciałam mieć pewność, że nie będziesz beze mnie ratował miasta, skoro już odzyskałeś dar. – W jej oczach lśnił podziw. – Widziałam, co zrobiłeś olbrzymiemu Ixaxowi i nie wątpię, że sam jeden zmiótłbyś tę ogromną armię.

      – Dzięki, że tak we mnie wierzysz, moja droga, ale to trochę trudniejsze. – Nathan poczuł w piersi żar, niemający nic wspólnego z bijącym w nim nowym sercem Ivana.

      Nie tylko grube mury chroniły Ildakar, odgradzając miasto od równiny. Czarodzieje przed tysiącleciami zmienili rzeźbę krajobrazu, unosząc wielką połać ziemi nad rzeką Killraven. Od tamtej strony miasto kończyło się nagle urwiskiem wznoszącym się wysoko ponad wodę. To magiczne wypiętrzenie poszerzyło również koryto rzeki, tworząc w jej dolnym biegu rozległe niziny z plątaniną rzecznych odnóg. Okoliczne moczary stanowiły solidną osłonę, ze swoimi potwornymi bagiennymi stworami stworzonymi przez ildakarskich czarodziejów.

      Do miasta najłatwiej byłoby się dostać przez równinę. Wieki temu generał Utros prowadził swoją armię właśnie od tej strony – zapełnił ziemię swoimi żołnierzami, oblegając miasto.

      Zatroskany Bannon zmrużył orzechowe oczy.

      – Wpadliśmy w pułapkę.

      – W Ildakarze jesteśmy bezpieczni, chłopcze – poprawiła go Lila.

      Potrząsnął głową.

      – A co z tymi zbiegłymi niewolnikami, którzy już uciekli na wzgórza? To byli myśliwi, pasterze yaxenów i inni robotnicy, teraz są pozbawieni jakiejkolwiek obrony.

      – Mogą się ukryć, jeśli wiedzą, co dla nich dobre – powiedział Nathan. – Martwię się o nas.

      Milcząc, patrzyli ze szczytu muru, jak pradawni żołnierze formują szeregi niczym pionki ustawiane na wielkiej planszy stratega. Awangarda armii maszerowała przy odległym szczęku oręża, tarcz i tupocie ciężkich butów.

      – Historia głosi, że generał Utros dobrze wyszkolił swoich ludzi – odezwał się Nathan. – Był znakomitym, kompetentnym dowódcą i to dzięki jego militarnemu geniuszowi imperator Kurgan podbił tyle Starego Świata. Chociaż sam nie był wielkim przywódcą, bano się go z powodu Utrosa.

      Pierwsze szeregi posuwały się naprzód – początkowo tylko parę setek, zdeterminowanych, żeby dotrzeć do murów, ale Nathan wątpił, żeby choć trochę je naruszyli. Uderzał palcem w podbródek, przyglądając się badawczo pradawnym wojownikom na otwartej równinie.

      – Spójrzcie na nich, wyglądają na zdezorientowanych.

      – Uważam, że to wstępny wypad i rekonesans – odparła Nicci. – Pewnie nie rozumieją, co się im przytrafiło, podobnie jak my. Możemy wykorzystać tę ich dezorientację.

      – Szkoda, że nie widzimy, co robią – odezwała się Elsa, osłaniając oczy; cienie świtu wciąż zalegały otwartą równinę, zamazując szczegóły.

      Nathan, nadal odczuwając ukłucia bólu w piersi, przyzwał swój dar. Serce czarodzieja Ivana biło, pompując jego krew, wzmacniając jego Han. Rozstawił palce, trzymając dłonie przed sobą, jakby napierał na niewidoczny mur.

      – Może dzięki temu będziemy lepiej widzieć. – Zagarnął powietrze i poruszył rękami, jakby rozwałkowywał ciasto. – Złożę je, zawinę i zrobię coś w rodzaju soczewek.

      Odkształcił powietrze i pojawiło się przed nim jakby lustro. Wyostrzył obraz, zogniskował. Ujrzeli nadciągających nieprzyjaciół, powiększonych przez przejrzyste soczewki.

      Pradawni żołnierze mieli twarze bez wyrazu; ich skóra była blada i jakby przyprószona


Скачать книгу
Яндекс.Метрика