Wehrmacht 1939. Praca zbiorowaЧитать онлайн книгу.
Słyszymy wściekły ogień km-ów i widzimy jak nagle jednemu z naszych dzielnych sztukasów z silnika buchają płomienie, które szybko obejmują całą maszynę. Już ktoś odrywa się od niej do skoku ze spadochronem, dla innych jest już za późno. Słyszmy jeszcze tylko silny wybuch przy uderzeniu w las i widzimy ogromne słupy ognia wystrzeliwujące w niebo. – Śmierć lotnika! – Ale z powrotem na ziemię. Nadszedł czas: dalej na wroga. Nie ma wprawdzie rozkazu z batalionu, aby dokonać włamania w linię schronów, lecz to właśnie należy teraz uczynić! I to szybko, nim przeciwnik otrząśnie się z bombowego – tu w prawdziwym tego słowa znaczeniu – szoku. Bo jest jak sparaliżowany! Możemy się pokazać wyprostowani, iść zwykłym krokiem – ze strony nieprzyjaciela nie pada żaden strzał. A więc nic tylko naprzód! Pierwszy pluton dotarł już do lasu leżącego na prawym odcinku kompanii, w obniżeniu, ustawił na stanowiskach swoje karabiny maszynowe, już sam udałem się tam z sekcją dowódcy kompanii, by prowadzić stamtąd natarcie dalej, gdy dociera do mnie rozkaz z batalionu: natychmiast wycofać się z kompanią na pozycję wyjściową.
Czy dobrze słyszę? Wycofać się – teraz, gdy w najlepsze nacieramy, a ogień nieprzyjaciela niemalże całkiem ustał? – Jakież powody mogą leżeć u podstaw tego rozkazu?
Dobrze maskowani wspomnianym już laskiem wycofujemy się pojedynczo do pozycji wyjściowej. Ja sam biegnę do sztabu batalionu, aby odebrać dalsze rozkazy. Właśnie dyktowany jest nowy rozkaz natarcia. Określa w szczególności użycie ciężkiej broni piechoty, ciężkich karabinów maszynowych, dział piechoty i przeciwpancernych. Dowiadujemy się też, że wystartować ma jeszcze jeden atak bombowców nurkujących. Także artyleria ma wspierać nasze, ustalone na godzinę X, natarcie.
Krótką przerwę w walkach kompania wykorzystuje by coś zjeść. Kuchnia polowa zostaje podciągnięta aż do doliny Mławki, z każdej drużyny 1 do 2 ludzi przynosi w menażkach jedzenie aż na pierwszą linię. Pojedynczy, znajdujący się całkiem z przodu koledzy muszą jednak obyć się bez niego, bo Polacy znów intensywnie przeprowadzają uderzenia ogniowe.
Ja sam, po tym jak potwornie zmęczony docieram do stanowiska dowodzenia kompanii, zamykam na chwileczkę oczy i podrywam się dopiero, gdy telefonista przekazuje mi już odszyfrowaną wiadomość. Czytam: „Godzina X to 17.20”. Po niej artyleria ma jeszcze przez 15 minut pokrywać ogniem schrony, po czym zaraz nastąpić ma nasz szturm.
No, a więc dalej! Do 17.20 zostało jeszcze pół godziny. W największym spokoju dowódcy plutonów zostają wprowadzeni w swoje zadania, a z bronią ciężką, która w tym czasie dotarła w całości, jeszcze raz dokładnie omówiona zostaje kwestia osłony ogniowej. Trzy armaty przeciwpancerne mają prowadzić ogień do szczelin obserwacyjnych schronu, zaś dowódca plutonu ciężkich karabinów maszynowych otrzymuje polecenie uciszenia gniazd km-ów nieprzyjaciela. Taki sam rozkaz, z dokładnie określonymi celami punktowymi, ma przydzielony pluton lekkich dział piechoty.
Teraz nasza ciężka broń piechoty ma pierwszą podczas tej wojny okazję, by dowieść, że coś potrafi. Udowadnia to! Punkt 17.20 jej zionące zniszczeniem lufy rozpętują prawdziwy koncert piekielny. Pod osłoną tego uderzenia ogniowego 1. kompania rusza naprzód, po lewej, z tyłu towarzyszy jej druga. Przed osiągnięciem nieprzyjacielskich zasieków pokonać trzeba 600 do 800 m wolnej przestrzeni. Kompania przebywa tę odległość w niecałą godzinę, na zmianę przemieszczając się i prowadząc ogień.
Dzięki świetnemu wsparciu ogniowemu, zwłaszcza kompanii karabinów maszynowych, udaje się nam podejść z dość niewielkimi stratami. Nieprzyjemne są tylko flankujące gniazda karabinów maszynowych Polaków, trzymające się twardo i zacięcie mimo naszego wściekłego ognia. Pole łubinu, a dalej w stronę wroga pole ziemniaków, pomagają nam znaleźć w tym nieprzyjemnym ogniu względną osłonę. Każdy wtyka nos w ziemię tak głęboko jak tylko może, grzebiemy się w ziemi jak flądra w dnie Bałtyku. Mamy jedynie żal do naszej artylerii, która strzela za krótko. Ciągle musimy wystrzeliwać zielone race sygnałowe, aby osiągnąć przeniesienie ognia naprzód.
Tymczasem dochodzi godz. 18.30. Na prawo od nas na czerwono zachodzi słońce, pogodny dzień późnego lata chyli się ku końcowi. Osobliwe, że w tej sytuacji człowiek oddaje się jeszcze podziwianiu natury – tak jednak się dzieje i chyba jest to spowodowane zderzeniem przeciwieństw – idyllicznie pięknego zjawiska natury z jednej strony i pożogi wojny z drugiej. Ta ostatnia szaleje teraz wszędzie wokół. Wioska Piekiełko w prawym sąsiednim odcinku płonie, stogi przed nią buchają ogromnymi językami płomieni w niebo. Po prawej pierwszy pluton wycina już przejścia przez zasieki. Wtedy nagle odkrywam na lewo ode mnie naturalną lukę. Polacy nie domknęli już w tym miejscu zapory. A więc przez nią!
Kompania rzuca się dalej naprzód. O zmroku znajdującą się na odcinku 1. kompanii pozycję polskich schronów solidnie trzymamy w naszych rękach.
WSPÓŁDZIAŁANIE I. DYWIZJONU 2. PUŁKU ARTYLERII Z NACIERAJĄCĄ PIECHOTĄ NA ODCINKU WYTRYCH 1 WRZEŚNIA13
31 sierpnia wieczorem dociera rozkaz wkroczenia do Polski. Z zaciemnionymi reflektorami dywizjon wyrusza ze swojej kwatery i bardzo blisko granicy zajmuje przygotowane stanowiska. Wszystko przebiega jeszcze jak w czasie pokoju. Wielka narada nad kwestią, czy pojazdy silnikowe należy umieścić zaraz za stanowiskiem obserwacyjnym, czy też odstawić je dalej, czy możemy ulokować stanowisko dowodzenia dywizjonu w jednej z zagród, czy też nie. – Jakże często później śmialiśmy się z naszych ówczesnych trosk. – Jakże inaczej wszystko wyglądało w rzeczywistości później.
Koordynaty ognia pułku i naszego dywizjonu zostały wydane, dotarły meldunki o stanowiskach z baterii, zameldowano gotowość ogniową i tylko krótki sen oddziela nas jeszcze od wielkiego wydarzenia – pierwszych ostrych strzałów wojny.
Gęsta mgła kładzie się we wczesnych godzinach porannych nad krajobrazem. Mała wskazówka zegara przekroczyła cyfrę 4, zbliża się chwila ataku. Przed nami w dolinie płynie Kamionka, mała rzeka, która tutaj na wschodzie Pomorza stanowi granicę niemiecko-polską. Po tej stronie rzeki biegnie wielki trakt kolejowy Kolei Wschodniej z Berlina do Królewca, po którym teraz – tak, nie wydaje nam się – jedzie w stronę nieprzyjaciela przez obłoki mgły pociąg pancerny – ogromny w swej sylwetce, upiornie powiększony. Punkt 4.45 – w długich szeregach nasza piechota przeszła już przez nasze stanowiska obserwacyjne naprzód – na lewym odcinku zaczyna się przytłumione i ciągłe dudnienie silnego ognia artyleryjskiego. W naszym pasie natarcia jest nadal spokojnie i szybko nadchodzi rozkaz zmiany stanowiska. W mającym kształt wąwozu korycie rzeki, przy prowizorycznym moście z początku pojawiają się zastoje, jednak gdy przeszkoda zostaje pokonana idziemy szybko do przodu. Pułk piechoty maszeruje naprzód w gęstej mgle drogą Niwy-Zamarte-Ogorzeliny. Sztab dywizjonu pozostaje zaraz za sztabem pułku, sekcje dowódców baterii [Batterietrupps] z 1. i 3. baterii jadą zaraz za sztabem dywizjonu, podczas gdy 1. i 3. bateria po zmianie stanowisk włączyły się do kolumny marszowej dalej z tyłu za nami. 2. bateria, która – wykonując zadanie specjalne – podporządkowana jest II. batalionowi, znajduje się wraz z nim na szpicy pułku piechoty. We wioskach entuzjastyczne przyjęcie przez wyglądającą na znękaną ludność niemiecką, na drodze marszu poruszające się w przeciwnym kierunku kolumny uchodźców, które najpierw uciekłszy przed nami teraz znowu wracają, bo nasz marsz je wyprzedził, zaś z przodu toczą się już walki.
Sztab dywizjonu minął właśnie Ogorzeliny, gdy przed nami, przez utrzymującą się jeszcze mgłę, dudnią wystrzały lekkiej baterii. To może być tylko nasza 2. bateria, która zajęła stanowiska na wschód od Ogorzelin! Dowódca dywizjonu jedzie szybko naprzód i może rozpromienionemu oficerowi ogniowemu uścisnąć dłoń z okazji pierwszego ostrego strzelania dywizjonu podczas tej wojny. Wśród oficerów, podoficerów i żołnierzy zapanowuje powszechna radość, gdy po nowej komendzie w mgłę, na Ciechocin, leci seria bateryjna po 40 pocisków. Jest godz. 9.15.
Pojazdy nadal pędzą naprzód. Szpica piechoty, wraz opancerzonymi wozami rozpoznawczymi dotarła