Ostrożnie z miÅ‚oÅ›ciÄ…. Samantha YoungЧитать онлайн книгу.
to brzmi żałośnie, ale nie chciałam tracić rodziny, którą stali się dla mnie Gem i jej rodzice. Przyjaciółka miała zagadkową zdolność czytania w moich myślach i tym razem też jej się to udało.
– Trzy godziny jazdy to niewiele. Nie zmieni nas, Bree-Bree. Zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółkami.
Mocniej zacisnęłam ręce na kierownicy.
– Przyrzekasz?
Zerknęłam na nią i zobaczyłam, że kreśli znak krzyża na piersi.
– Przyrzekam z ręką na sercu.
Nie chciałam psuć nam zabawy. Drżąco wypuściłam powietrze, a potem wyprostowałam ramiona, jakbym zrzucała z nich wielki ciężar.
– Coachello, nadciągamy! – powtórzyłam z większą siłą.
Gemma wydała radosny okrzyk.
– Hej! – Podekscytowana wierciła się na fotelu. – Mam pomysł. Będziemy jeździć na Coachellę co roku. To i tak jest już nasza tradycja, ale teraz, kiedy jedziemy tam we dwie, to zupełnie co innego. Niech to zawsze będzie impreza tylko dla nas. Nieważne, czy w naszym życiu pojawią się nowi przyjaciele i czy twój związek z Nickiem stanie się poważny, czy nie. Ty. Ja. Coachella. Rok w rok.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
– Oczywiście!
Gem znów podgłośniła radio. Przez kilka minut jechałyśmy w milczeniu, aż nagle jeszcze raz wyciągnęła rękę i ściszyła muzykę. Poczułam na sobie jej wzrok. Miała poważną, szczerą minę.
– Kocham cię, Bree-Bree. Jesteś moją rodziną. A rodzina jest na całe życie. Łączy nas coś, czego nic nigdy nie zmieni.
Dotrzymałyśmy przyrzeczenia i bez względu na to, co się działo w naszym życiu, co roku wsiadałyśmy do samochodu i jechałyśmy na Coachellę, tylko we dwie. Ostatni raz wybrałyśmy się tam rok po tym, jak zrobiłam dyplom.
Od tego czasu nie odwiedziłam festiwalu, a za każdym razem, kiedy słyszałam o nim w radiu lub w telewizji, ostry ból przeszywał mi pierś. Pewnego razu Harper zaproponowała, żebyśmy się tam wybrały. Gdy zobaczyła moją ponurą reakcję, nigdy więcej nie wystąpiła z tą propozycją.
Starałam się nie wspominać czasu spędzonego tam z Gem, ponieważ bałam się tego, co mogłam sobie przypomnieć. Bałam się wspomnienia o dwóch młodych kobietach, które kochały się tak głęboko jak rodzone siostry.
Kolana się pode mną ugięły, zaszlochałam głośno i zanim zdążyłam wziąć się w garść, osunęłam się na wilgotne kafle pod prysznicem i podciągnęłam kolana pod brodę. Rozpłakałam się po raz pierwszy, odkąd mama zadzwoniła do mnie z wiadomością o śmierci Gem.
Płakałam, a strużki wody spływały mi po skórze, maskując łzy. Nawet w samotności nie umiałam przyznać, że płaczę. Gdybym to zrobiła, to tak, jakbym uznała swoją winę, a w tej chwili nie byłam w stanie się nad tym zastanawiać. Bałam się, że wtedy już nigdy się nie podniosę.
Być może oddałam tę szczególną suknię do pralni w akcie buntu. Tę suknię matka Nicka – która kiedyś kochała mnie jak córkę – skrytykowała jako nieodpowiednią na taką okazję. Ubrałam się w nią dzień przed pogrzebem Gem – na kolację, na którą nie chciałam iść, ale moi rodzice się uparli.
Suknia była czarna, dość obcisła, o tradycyjnej długości do kolan. Z tyłu miała niewielkie rozcięcie, ale nie było to nic wyzywającego. Podejrzewałam, że pani Kane nie spodobał się dość głęboko wycięty dekolt w kształcie serca. Problem polegał na tym, że mój spory biust zawsze rzucał się w oczy, nawet w mniej wydekoltowanych strojach. A ta suknia wyglądała bardzo tradycyjnie.
Tyle tylko, że moje piersi nie uznawały tradycji.
Pani Kane spoglądała na mnie krytycznie nawet na pogrzebie, kiedy miałam na sobie czarną sukienkę z okrągłym dziewczęcym kołnierzykiem bebe tuż pod szyją. Jeśli już chciała kogoś winić za moje krągłości, powinna obwinić moją mamę, która mogła uchodzić za córkę Dolly Parton, wykradzioną z kołyski przez hippisów.
Zauważyłam, że na mamę nikt nie patrzy krzywo, chociaż miała na sobie długą suknię w cygańskim stylu, z bardzo głębokim dekoltem. Zresztą wszystkie suknie mamy miały bardzo śmiałe wycięcia.
Wspomnienie niesmaku, z jakim pani Kane patrzyła na mnie i na tę sukienkę, dodało mi siły. Pozwoliło stłumić żal i rozpaliło gniew. A gniewu potrzebowałam w tej chwili najbardziej.
„Jesteś piękna, Avo, ale to nie wystarczy. Wydajesz się pusta”.
Te słowa, które Nick wypowiedział do mnie dawno temu, nadal mnie prześladowały. Były jak nóż wbity w brzuch. Wtedy, ponieważ tak bardzo mnie zabolały. Teraz, ponieważ nie powiedziałam nic, żeby się obronić. Dawniej częściowo wierzyłam, że kryje się w nich prawda.
Nagle przypomniałam sobie, z jaką wyższością traktował mnie przez cały dzień ten Szkot. Jak mnie oceniał na podstawie wyglądu. Narastał we mnie bunt, dlatego gdy przygotowywałam się do samotnego wyjścia na kolację, dałam mu wyraz, wyjątkowo długo pracując nad swoim wyglądem. Owszem, być może dawno temu za bardzo polegałam na tym, jak się prezentuję. Teraz byłam starsza, mądrzejsza i chciałam wyglądać dobrze dla siebie, nie dla innych. Nałożyłam makijaż, pociągnęłam wydatne usta czerwoną matową szminką, pomalowałam rzęsy trzema warstwami tuszu, dzięki czemu moje zielone oczy stały się wyrazistsze, za pomocą lokówki ułożyłam długie blond włosy w luźne fale, do czarnej sukienki dobrałam czarne szpilki z charakterystycznymi czerwonymi podeszwami – a wszystko to dla siebie. W ten sposób mówiłam: „Mam was wszystkich gdzieś. Mój wygląd to tylko niewielka część mnie samej. Jestem kimś więcej niż ładną ozdobą męskiego świata”.
Łzy paliły mnie pod powiekami, więc zamrugałam, spoglądając w lustro. Kilka dni spędzonych w Arcadii nie może zepsuć postępu, jaki uczyniłam przez długie lata.
Kiedy przytłaczały mnie stres lub troski, biegałam. Przebiegałam całe kilometry. Starałam się wypocić z siebie napięcie. Pozbyć się obciążenia. Bieganie było dla mnie formą autoterapii. Teraz jednak nie wzięłam ze sobą stroju do biegania i znajdowałam się w hotelu przy lotnisku. Pozbawiona możliwości joggingu doszłam do wniosku, że do odstresowania musi mi wystarczyć wyjście z pokoju hotelowego.
W pełnej zbroi odwróciłam się od lustra, chwyciłam torebkę, kartę hotelową i opuściłam pokój.
Zeszłam do hotelowej restauracji, gdzie przy wejściu hostessa zapytała, czy potrzebuję stolika dla jednej osoby.
– Tak, dla jednej – potwierdziłam z olśniewającym uśmiechem.
Restauracja była urządzona tradycyjnie – meble z ciemnego drewna, parkiet na podłodze w podobnym odcieniu i subtelne, niezbyt jasne oświetlenie. Patrzyłam prosto przed siebie, podążając za hostessą do małego boksu w głębi sali. Nagle poczułam mrowienie na karku, jakby ktoś mnie obserwował. Kątem oka dostrzegłam stolik, przy którym siedziało kilku biznesmenów. Pewnie ich spojrzenia wywołały to dziwne uczucie.
– Czy tutaj będzie dobrze? A może woli pani mniejszy stół? – Wskazała na mały stolik na środku sali.
Bardziej odpowiadał mi ustronny boks.
– Tu jest dobrze. Bardzo dziękuję – powiedziałam, wsuwając się na miejsce za stołem.
Kobieta wręczyła mi menu.
– Kelnerka zaraz do pani podejdzie. Będzie panią obsługiwała Emily.
Znów