Krzyk do nieba. Mons KallentoftЧитать онлайн книгу.
ku projektom, tym dużym i ważnym, wie, że jedynym sposobem, żeby to przeżyć, jest skupić się na pracy, myśleć o czymś innym, mama powinna już tu przyjechać, ale może ma w sobie tyle zdrowego rozsądku, żeby trzymać się na uboczu.
Myśli o tym, jak w człowieku rozwijają się uczucia, gwałtownie czy powoli, zanim wybuchną, pamięta, jak Fanny leżała tu zimą, z powodu załamania nerwowego i zaburzeń pamięci. Sam chciałby teraz utracić pamięć, ale wie, że to niemożliwe.
Wie dokładnie, co się stało.
Otwiera oczy.
Fanny patrzy na niego, nie uśmiecha się, ale w jej spojrzeniu jest ciepło i tęsknota, błaganie o współczucie.
Są teraz we dwoje.
Znów.
Tylko we dwoje. Jak mamy sobie z tym poradzić? Czy jeszcze odnajdziemy się nawzajem? Tak jak na początku? Sprawię, żebyś czuła, że ci wybaczam.
Poczujesz to, odnajdziemy się w przebaczeniu.
Macha do niej.
Ona mu odmachuje.
Chce powiedzieć jej cześć, ale milczy. Cisza jest teraz najlepsza, potrzebują jej.
Takiej, jakiej doświadczali dawno temu.
Kiedy kochali się w bezsenne noce, które wydawały się nie mieć końca.
14
W prosektorium jest tak chłodno jak zawsze, ale Malin widzi, jak powietrze po drugiej stronie niewielkich piwnicznych okien faluje, jakby chciało przepłynąć przez szyby i obudzić do życia maleńkie ciało na stole sekcyjnym.
Karin Johannison stoi przy chłopcu. W milczeniu zaszywa jego brzuch. W pomieszczeniu pachnie chemią bardziej niż zwykle, myśli Malin, starając się nie patrzeć na Karin, która starannie kończy swoją robotę.
Zeke został na komendzie. Miał zadzwonić do dentysty Andersa Anderssona w czasie, gdy Malin była na dole. Widziała, że Zeke nie chciał tu przychodzić, rozumie go, zresztą nie było to konieczne.
Kiedy Karin jest gotowa, odwraca się do Malin i opuszcza maseczkę chirurgiczną na szyję. Takiego wyrazu twarzy Malin jeszcze u niej nie widziała, mimo że już długo razem pracują, mimo ich wszystkich wspólnych doświadczeń i wspólnych tajemnic.
Ma posępną minę.
Niemalże pełną rozpaczy.
Poza rozpaczą jest jeszcze uczucie, dla którego nie ma nazwy, które przenika przez wszystkie ludzkie zakamarki, kiedy mierzymy się z czymś nie do pojęcia.
Ale Karin się opanowuje. Mięśnie jej twarzy rozluźniają się, długo wpatruje się w Malin, patrzy jej w oczy, właściwie nic nie mówiąc, stwierdzając po prostu stan rzeczy: tu jesteśmy i tak to wygląda. Później Karin znów się odwraca, przykrywa zwłoki niebieską płachtą. Na zdecydowanie zbyt dużym stole sekcyjnym spoczywa maleńkie ciało, niewielki pagórek w sali śmierci. Malin próbuje oderwać od niego wzrok, ale nie potrafi.
Karin odchrząkuje.
– Zmarł w samochodzie – tłumaczy. – Z powodu hipertermii. Można powiedzieć, że ugotował się od środka. Czas zgonu najwyraźniej jest zgodny z tym, kiedy siedział w samochodzie.
– Nie ma co do tego wątpliwości? – dopytuje Malin.
Karin nieco marszczy czoło.
– Żadnych. Musiała zostawić go w samochodzie, tak jak na to wyglądało.
– Szybko stracił przytomność?
Karin znów patrzy na Malin. Jakby chciała powiedzieć: Czy musisz zadawać to pytanie? Zamyka oczy i odpowiada, nie otwierając ich.
– Mam taką nadzieję, ale myślę, że to straszna śmierć. To tak jakby zatrzasnąć się w saunie. Czujesz, jak ten gorąc cię wykańcza.
– A obrażenia na ramionach?
– Zadał sobie sam. Pod paznokciami miał fragmenty naskórka.
Malin przechadza się w tę i z powrotem.
Chce to jak najszybciej skończyć.
– Zaznał już spokoju – mówi Karin i posyła jej siostrzany uśmiech.
Malin myśli, że to jedyne, co mogą teraz zrobić, posyłać sobie uśmiechy pełne smutku i współczucia, jakby kpiąc z Boga, który pozwala na coś takiego. Więc w odpowiedzi uśmiecha się do Karin.
– Nie znalazłaś poza tym niczego dziwnego?
– Nie. Był tak zdrowy, jak tylko mogą być dzieci. Jego organizm, narządy wewnętrzne, mięśnie, tkanki, wszystko było w pełni zdrowe, miało w sobie witalność, której nigdy nie doświadczysz u dorosłego.
Karin robi pauzę.
– Ale domyślam się, że nie o to ci chodziło.
– Nie. – Malin kręci głową.
– W takim razie mogę cię uspokoić. Nie ma żadnych śladów, które wskazywałyby na przemoc. Żadnych wcześniejszych siniaków, nic takiego. Żadnej przemocy seksualnej. Powiedziałabym, że był ze wszech miar zadbany.
Zeke wybiera na swojej komórce numer dentysty. Odchyla się do tyłu na swoim krześle biurowym. Po kilku sygnałach odzywa się piskliwy kobiecy głos.
– Gabinet stomatologiczny Nilssona.
Zeke się przedstawia i tłumaczy, w jakiej sprawie dzwoni.
– Chwileczkę – odpowiada piskliwy głos. – Sprawdzę, czy doktor może podejść.
Po prawie pięciominutowej ciszy w słuchawce słychać trzask, a potem dojrzały głos starszego mężczyzny.
– Doktor Nilsson, słucham?
Zeke znów wyjaśnia, kim jest i dlaczego dzwoni, ale lekarz mu przerywa.
– Siostra Ulla wszystko mi już przekazała. Ale chyba zdaje pan sobie sprawę, że nie mogę udzielać informacji o moich pacjentach.
Zeke wzdycha. Że też ze wszystkich pieprzonych dentystów w tym mieście Anders Andersson musi chodzić do tego nadętego mądrali.
– Chcę tylko potwierdzenia, że Anders Andersson był u pana dziś rano. Że, tak jak sam oświadczył, miał u pana umówioną wizytę o wpół do dziewiątej i że się na nią zgłosił.
Prychnięcie po drugiej stronie.
– Naprawdę nie mogę…
Teraz to Zeke przerywa.
– Anders Andersson powiedział nam, że u pana był. A to oznacza, że ta informacja nie jest objęta tajemnicą lekarską. Na pewno zdaje pan sobie sprawę, jak trudny to czas dla państwa Anderssonów, dlatego najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli jak najszybciej zamkniemy tę sprawę.
–