Wszystko zaczyna się od marzeń. Marcin PałaszЧитать онлайн книгу.
stare garnki – powiedziała niepewnie. – I rozbity talerz. A tutaj ten but… Może to wystarczy Przemkowi, żeby mu udowodnić, że tu byliśmy?
– Zwariowałaś?! – zgorszył się Maciek i zachwiał się lekko na taborecie, którego trzy nogi nieco się rozjeżdżały. – Mam pokazać Przemkowi stary garnek i jakieś skorupy?
Tomek kichnął głośno, machając rękami.
– Fuj, ile tu kurzu! – prychnął z obrzydzeniem. – Słuchajcie, nie byliśmy jeszcze na strychu! Może tam znajdziemy coś ciekawego?
– Na strychu? – powtórzyła Asia z niepokojem. – Naprawdę musimy iść na strych? Tam na pewno są myszy i robaki!
– Podobno nie boisz się myszy – roześmiał się Maciek. – Poza tym pewnie i tak już dawno się stamtąd wyprowadziły, bo nie miały co jeść! Tomek ma rację, pójdziemy na strych! Skoro nic nie znaleźliśmy ani na parterze, ani na piętrze…
Asia z żalem pomyślała, że nie powinna była wcześniej mówić im o tym, że biała myszka chodziła jej po ręce. Teraz chłopaki będą się z niej śmiać za każdym razem, gdy okaże choćby cień strachu. Z drugiej strony pewnie boją się tak samo jak ona, tylko nadrabiają miną… Chłopcy już tacy są. Zawsze muszą być górą i pokazać dziewczynom, że są lepsi. Zacisnęła piąstki i postanowiła, że nie będzie gorsza od nich. Już ona im pokaże, ha!
Westchnęła głęboko i weszła na stare, skrzypiące schody. Maciek był już prawie na piętrze, zaś Tomek obejrzał się na nią i kiwnął zachęcająco głową, po czym wyciągnął z kieszeni latarkę.
– Przyda się – powiedział krzepiąco. – Na strychu pewnie będzie ciemno, a na żadne inne światło nie mamy co liczyć.
Piętro już znali i domyślali się, że strych kryje się za masywnymi drzwiami z mosiężną klamką, do których prowadziły kolejne, tym razem krótkie schodki.
Maciek bez wahania pchnął te drzwi, chwilę się z nimi siłował, aż w końcu ustąpiły, o dziwo prawie bezszelestnie. Tomek zajrzał mu przez ramię i poświecił latarką do środka.
– No i proszę, zupełnie zwyczajny strych! – stwierdził beztrosko Maciek, choć czuł się coraz bardziej niepewnie. – Teraz musimy się dokładnie rozejrzeć.
– Wcale nie taki zwyczajny – szepnęła Asia, kryjąc się za Tomkiem. – Zupełnie inny niż w naszym bloku. U nas na strychu jest jasno i czysto, i czasem wisi pranie, a tu jest ciemno i jakoś tak… strasznie…
– Ale nie widać żadnych myszy – Tomek mrugnął do niej porozumiewawczo. – Więc niczym się nie martw. W razie czego ja cię obronię!
– A robaki? – spytała niespokojnie.
– Jeśli masz robaki, to zaraz potem pójdziemy do lekarza – rzekł Maciek zgryźliwie, siląc się na poczucie humoru, aby choć trochę rozweselić przyjaciółkę. – Bo wiesz, to się leczy.
– Sam masz robaki! – prychnęła Asia ze złością, gdyż ten kiepski dowcip sprawił, że jej niepokój zniknął prawie zupełnie. – No dobra, a duchy?
– Duchy zaczynają straszyć dopiero o północy – przerwał jej Tomek autorytatywnie. – A przecież jest dopiero popołudnie.
Rozeszli się po strychu, niepewnie stąpając po grubych belkach, z których zrobiona była podłoga. Pomiędzy belkami było okropnie dużo kurzu, wszędzie walały się strzępy szarego papieru i starych gazet. W pobliżu filarów podtrzymujących dach stało parę pudeł, a kawałek dalej – sterta cegieł, zakurzonych, ale ułożonych równiutko jedna na drugiej. Właśnie przy niej zatrzymał się Tomek, poświecił latarką i prawie zakrztusił się z wrażenia.
– Chodźcie tutaj! – wrzasnął i zrobił jeszcze jeden krok do przodu. – Patrzcie! Jaki śmieszny stary zegar!
Maciek i Asia podeszli, jak tylko mogli najszybciej, przeskakując z belki na belkę. Światło latarki Tomka wyłaniało z półmroku coś, co faktycznie wyglądało na zegar. Niezbyt duży, z rzeźbioną obudową z ciemnego drewna i niegdyś białym, teraz pożółkłym ze starości cyferblatem. Z boku, po prawej stronie, wystawało metalowe, poczerniałe pokrętło. Coś z tym zegarem było jednak nie tak.
– Dlaczego ma tylko pięć cyfr? – zdumiała się Asia. – I tylko jedną wskazówkę?
– Rzeczywiście! – sapnął Maciek. – Ona ma rację, jakiś dziwny ten zegar. Jeszcze nigdy takiego nie widziałem. Może druga wskazówka po prostu odpadła?
– Pozostałe cyferki też odpadły? – rzekł Tomek z powątpiewaniem. – Niemożliwe, przecież są namalowane.
– Słuchajcie, a może to nie jest zegar, tylko coś innego? – przeraziła się nagle Asia. – Może to… bomba zegarowa?!
Mimo woli wszyscy troje zrobili krok w tył, przez co Maciek potknął się o jedną z belek w podłodze. Zamachał rękami, utrzymał jednak równowagę.
– E tam – prychnął Tomek, dochodząc do siebie. – Bomba nie bomba… Skoro dotąd nie wybuchła, to już nie wybuchnie. Pewnie zdechła ze starości.
Obszedł stertę cegieł i obejrzał zegar od tyłu. Ze zdumieniem dostrzegł, że nie ma on tylnej ścianki, a w środku jest zupełnie pusto.
– To w ogóle nie wygląda na bombę! – rzekł. – Widzicie? Pusta skrzynka z tarczą i wskazówką. Nieważne, co to jest, ważne, że możemy to wziąć i pokazać Przemkowi. Na wszelki wypadek będziemy nieśli ostrożnie.
Wszyscy poczuli ulgę. Nareszcie znaleźli coś, co stanowiło jasny dowód na to, że byli w tym starym domu.
– Możemy wracać – powiedział Maciek z zadowoleniem. – Zresztą niedługo zacznie się robić ciemno, a ja muszę być w domu na obiad.
Starając się nadążyć za chłopakami, Asia w końcu poczuła się tak, jakby jej nogi były co najmniej dwa razy za krótkie.
– Pędzicie tak, jakbyście uciekali z tego starego domu! – wysapała ze złością. – Nie możemy iść wolniej? Ja mam krótsze nogi niż wy!
– To sobie wyhoduj dłuższe – mruknął Maciek, oglądając się na nią, ale zwolnił kroku. – No dobra, możemy iść wolniej.
Podczas marszu plecak obijał mu się trochę o plecy. Ten stary zegar wcale nie był taki lekki, jaki się wydawał! A w dodatku był okropnie kanciasty.
Maciek przystanął, zdjął plecak, otworzył go i przyjrzał się ich zdobyczy. Tomek i Asia stali tuż przy nim.
– W ciemnościach wyglądał inaczej – Tomek powiedział to półgłosem, prawie szeptem, sam nie wiedział czemu. – A może go nakręcimy, co?
– Przecież tam nie ma żadnych kółek ani sprężynek! – zdziwił się Maciek. – Co z tego, że jest pokrętło, skoro do niczego nie jest przymocowane?
– A jeśli to naprawdę bomba? – spytała Asia niespokojnie i na wszelki wypadek schowała się za pień najbliższego drzewa. – Poza tym jestem głodna!
– Oj tam, nie marudź – mruknął Maciek, ostrożnie wyciągając zegar z plecaka i stawiając go na ziemi. Wraz z Tomkiem przyklęknęli przy nim i raz jeszcze przyjrzeli się drewnianemu pudełku. Teraz, w świetle zimowego słońca, które akurat wyszło zza chmur, widać było złote iskierki, jakby zatopione w lakierze pokrywającym drewno. Zaś samo pokrętło, mimo że faktycznie nie było połączone