Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. SzepielakЧитать онлайн книгу.
taka jest wola mojego męża. To chyba znacznie więcej, niż mogłaś oczekiwać w swoim położeniu? Po ślubie zamieszkacie w zasobnym gospodarstwie, które twój narzeczony kupi za posagowe sumy. Już znalazł odpowiednie miejsce.
– Gdzie?
– Pod Lwowem. Twój narzeczony ma tam owdowiałą bratową, więc będziesz przy rodzinie.
– To daleko – mruknęła dziewczyna.
– Owszem.
– Jaśnie pani galopem mój los obmyśliła – stwierdziła kpiąco.
– W twojej sytuacji, Katarzyno, nie ma już na co czekać. – Kobieta znaczącym gestem wskazała na delikatnie zaokrąglony brzuch służącej. – I jeszcze jedno: nigdy więcej się tu nie pojawisz.
– Nigdy?
– Nigdy – powiedziała z naciskiem dziedziczka. – Ani ty, ani nikt z twojej nowej rodziny. Przynajmniej dopóki ja żyję. Inaczej będziesz musiała zwrócić posag, a będą to niemałe sumy. Ach, prawda! – Przypomniała sobie coś jeszcze. – Mój małżonek wyraził życzenie, by zadbać o edukację twojego dziecka, stosowną do waszej nowej pozycji. Chce zapewnić mu odpowiednią przyszłość, a ja… cóż, postanowiłam, że nie będę tego kwestionować. Dobre wykształcenie na pewno zapewni twemu dziecku lepszą przyszłość. Są tylko dwa warunki.
– Jakie?
– Po pierwsze, gdy się już urodzi, przy zapisie w urzędzie nie wyjawisz, kto jest prawdziwym ojcem, ale nie wpiszesz tam również nazwiska swego męża. W dokumentach dziecko będzie nosiło twoje panieńskie nazwisko. Natomiast co powiecie ludziom, to już nie nasza sprawa.
– A czemu nie mogę zapisać, że to będzie dzieciuk mojego chłopa?
– Ponieważ mój małżonek uważa, że dziecko powinno się kiedyś dowiedzieć prawdy o swoim pochodzeniu – odparła zimno dziedziczka. – Kiedy będzie dorosłe. Byłam temu przeciwna, ale skoro on tego chce… – Wzruszyła ramionami z pewnym zniecierpliwieniem. – Ponadto masz wychować to dziecko w obrządku rzymskokatolickim.
– Co?
– To, co słyszysz. Nie będziesz mieć z tym trudności, bo twój narzeczony nie jest prawosławny, więc ci pomoże.
Katarzyna milczała, ale jej zmarszczone czoło sugerowało, że intensywnie rozważa tę osobliwą propozycję. W jej oczach dziedziczka dostrzegła jednak wahanie. Zrozumiała je błyskawicznie i stanowczo pokręciła głową.
– Mój mąż już się z tobą nie zobaczy. Nigdy – oświadczyła twardo. – Cokolwiek postanowisz, jeszcze dziś przed wieczorem przeniesiesz się na wieś do swego kuzyna. Jeżeli przyjmiesz moje warunki, twój kuzyn zajmie się weselem. Będzie huczne i zgodne z waszymi tradycjami. My pokryjemy koszta uczty weselnej.
– Pełna kabza[3] to nie wszystko! – odparła dumnie dziewczyna.
– Nie, ale masz jeszcze czas, by ułożyć sobie życie godne i uczciwe. A przede wszystkim, by zadbać o przyszłość dziecka, bo ono nie jest winne tego grzechu. Jaka jest zatem twoja decyzja, Katarzyno?
– Czy moja matka… czy ona zostanie przy dworze?
– Jeżeli będzie chciała, zostanie. Tak znakomitej kucharki długo musiałabym szukać. – Westchnęła szlachcianka i znużonym gestem przytknęła do czoła batystową chusteczkę. – A zatem?
Jędrne młode usta służącej zacisnęły się ze złości.
– Niech pani powie dziedzicowi, że zgadzam się – odparła. – Odejdziemy stąd na zawsze. Ja i moje dziecko. – Położyła rękę na zaokrąglonym brzuchu i hardo uniosła podbródek. – Pójdziemy na swoje, bo się nam to należy! Ale co przyniesie przyszłość, to już ino jeden Pan Bóg wie.
* * *
Listopad 2012 roku, Małopolska
Dłonie Janiny coraz mocniej zaciskały się na ręce siostry. Nerwowo przełykała ślinę, jak ktoś, komu z emocji zaschło w gardle. Nie wiedziała jednak, jak zacząć.
W cichym domu rozlegało się jedynie wycie jesiennego wiatru za oknem oraz bulgotanie gotującej się na kuchence zupy.
Joasia już dawno zauważyła, że Janinę coś gryzie, ale siostra wciąż zbywała ją półsłówkami. Teraz, gdy wreszcie zostały same, poczuła, że nadszedł właściwy moment, by dowiedzieć się prawdy. Należało ją tylko mocniej przycisnąć.
– Janeczka, powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – spytała stanowczym tonem. – Od kilku tygodni jesteś jakaś nieobecna, wszystko ci leci z rąk. Myślałam, że już lepiej się czujesz… – Urwała przestraszona, że niepotrzebnie przypomina o tamtej tragedii.
Janina pokręciła głową, uśmiechając się blado.
– To nie to, co myślisz – mruknęła. – Przynajmniej nie do końca.
Sięgnąwszy po szklankę z sokiem pomarańczowym, wypiła go duszkiem do dna.
– Więc co się dzieje? Martwię się o ciebie.
– Wiem, Asiu. Ja też się martwię. Właśnie w tym problem, bo powinnam się raczej cieszyć – stwierdziła zagadkowo.
Joasia westchnęła i niemal ugryzła się w język. Choroba siostry wymagała w ostatnich miesiącach sporo wytrzymałości od wszystkich członków rodziny, dlatego miała okazję częściej niż zwykle ćwiczyć się w panowaniu nad emocjami. Musiała zachować spokój, choć miała ochotę tak po prostu zmyć jej głowę za te tajemnice. Niecierpliwiąc się w duchu, patrzyła, jak zamyślona siostra obraca w palcach lepką od soku szklankę.
– No więc?
– Będę musiała odstawić antydepresanty – odparła Janina i uśmiechnęła się lekko, błądząc wzrokiem po staroświeckim, haftowanym błękitną nitką obrusie.
– Jak to odstawić? Bierzesz je dopiero… ile? Pół roku? Takich rzeczy nie wolno robić bez porozumienia z lekarzem! – Joasia zdenerwowała się w ciągu sekundy. – Janka, to nie są żarty!
– Wyluzuj, siostra, nie jestem dzieckiem. Byłam już u swojego psychiatry i będę stopniowo zmniejszać dawkę, tylko nieco szybciej niż normalnie.
– I lekarz się zgodził?
– Nie miał wyjścia.
– Ale dlaczego?! Przecież depresja to przewlekła choroba, trzeba ją porządnie wyleczyć. Chcesz mieć nawrót?
– Nie, nie chcę. Ale są ważne powody.
– Jakie znowu powody? Co ty wymyśliłaś? – niecierpliwiła się.
– Aśka, uspokój się. Właśnie po to dzisiaj przyszłam, żeby wam o tym powiedzieć: tobie i mamie. Nie mogłam wcześniej, bo nawet Mateusz dowiedział się dopiero w zeszłym tygodniu. Musiałam mieć pewność. – Janina mówiła z takim wysiłkiem, jakby przerzucała głazy w kamieniołomie.
Joasia czuła, że rośnie jej ciśnienie.
„Za chwilę oszaleję i odwiozą mnie do Tworek! – pomyślała, wolnym ruchem odgarniając z czoła krótką brązową grzywkę. Ten wyćwiczony przez lata gest zawsze dawał jej kilka sekund na wyciszenie emocji. – Jestem spokojna i cierpliwa! Raz, dwa, trzy…” – policzyła w duchu.
Starając się zapanować nad wyrazem twarzy, przybrała jedną z tych łagodnych min, jakimi obdarza się chorych lub zagubione dzieci, by ich nie przestraszyć.
– Możesz trochę jaśniej? – poprosiła. – Nie wiem, kiedy mama wróci z zakupów, więc nie trzymaj mnie w niepewności, bo zwariuję.
– Jestem