Władcy czasu. Eva Garcia Saenz de UrturiЧитать онлайн книгу.
nie poznawała, zbyt zajęta udawaniem dumnej pani i tym, by nie pokazać zbyt wiele naszym wasalom, ale mój brat, owszem, mnie zauważył. Było to mgnienie oka, skrzyżowaliśmy spojrzenia, a on zacisnął usta i uśmiechnął się lekko, chyba zadowolony.
Dłoń sama sięgnęła po sztylet, który miałem pod płaszczem. To nie ja, to moja wściekłość ją wiodła. Inna, mniejsza dłoń, nie pozwoliła mi dobyć broni.
– Hrabia de Maestu, mi senior – ostrzegła mnie towarzyszka.
Furtado de Maestu wciąż był potężnie zbudowany, ale tamtej nocy wydał mi się trochę znużony życiem: jego dawniej lśniące włosy dziś pełne były siwych pasm, na twarzy malował się grymas. Tak czy owak, ciągle dbał o ubiór, nieważne, czy wydawał córkę za mąż, czy nie. Znać było, że zbił fortunę jako kupiec bławatny, sprzedając swoje tkaniny w Kastylii. Dzięki Maestu cech tkaczy stał się najliczniejszym gremium w Nowej Victorii. Zaułek San Miguel zamknięto i włączono do Villa de Suso, kiedy dekadę temu król Sancho Mądry nadał nam przywileje. Na papierze dwie dzielnice stanowiły jeden gród: Victorię, ważne miejsce, gdyż strzegła granic i wejścia do królestwa. Ale mury i trzy bramy dzieliły więcej niż tylko ulice i zaułki.
– Jak to możliwe, mój drogi Diago? Wy żyjecie! – szepnął i rozejrzał się uważnie wokół.
– Nigdy nie było inaczej – odparłem urażony. – Jesteście mi dłużni kilka wyjaśnień, drogi przyjacielu. Żegnaliśmy się, obiecując sobie przyszłe zaślubiny. A kim teraz jestem? Bratem męża waszej córki?
Dał gestem do zrozumienia, abym zamilkł, i powiódł mnie schodami w dyskretne miejsce na drugie piętro. Chyba nie chciał, żeby ktokolwiek mnie zobaczył. Wzrokiem poprosiłem Alix de Salcedo, żeby została z innymi w alkowie. Nie spodobało jej się to, ale usłuchała.
– Nie pożegnaliście się, jak trzeba, panie – zaatakował mnie hrabia, kiedy zostaliśmy sami. – Zniknęliście.
– Miałem swoje powody i nie wolno mi nikomu ich zdradzać.
– Rozumiem. Ale moja córka, coraz smutniejsza, czekała i czekała, uwierz mi, wasza miłość. Aż w końcu nadszedł list z wieścią o twojej, panie, śmierci.
Wytarł sobie rękawem resztki jedzenia z kącików ust. Znalazł pismo w szkatułce wysłanej aksamitem i wręczył mi je.
– Kto przywiózł ten list? – zapytałem, gdy skończyłem czytać.
– Posłaniec, jak mniemam.
– I uwierzyliście?
– A czemu mielibyśmy nie wierzyć? Opisano tu szczegółowo zatonięcie twojego statku u wybrzeży Sycylii.
Ten, kto napisał list, wiedział o sprawach, o których prawie nikt nie miał pojęcia: o mojej podróży przez Alpy na Sycylię, o sztormie, który oddzielił nas od innych statków. Ciekawe, co jeszcze wiedział.
– To prawda, w czasie morskiej podróży zaskoczył nas sztorm. I zepchnął do wybrzeży Sycylii. Ale statek nie zatonął i nikt nie zginął. Nawet ja, jak wasza miłość widzi. I przez jeden list przyniesiony przez nieznajomego oddajecie moją narzeczoną mojemu własnemu bratu? – uniosłem głos.
– Ciii! Jesteście w moim domu, większość gości jeszcze was nie widziała, musimy się zastanowić, co począć z całym tym pasztetem. Odpowiadając na pytanie: dałem wiarę temu, co stało w liście, bo przypieczętowano go królewską pieczęcią. Widnieje pod nim podpis Jego Królewskiej Wysokości z krzyżem kawalerskim.
Jeszcze raz przebiegłem wiadomość wzrokiem i zakasłałem.
– Więc to król Sancho Mądry?
– To on nam teraz panuje, znacie innego władcę ziem Nawarry?
Niemożliwe, nie zniszczyłby mi przyszłości w sposób tak okrutny po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem, pomyślałem z żalem.
– Idźcie spać, panie. Noc już późna, macie we włosach krew i nie możecie wywoływać tu skandalu. Pozwólcie, że wasz stary przyjaciel uczci jak należy zaślubiny swej córki, jutro zastanowimy się, co dalej. I zdaje mi się, że macie poważniejsze problemy niż ten, że brat ukradł wam kobietę, która miała być waszą żoną. Nowy hrabia Vela, Nagorno, rządzi żelazną ręką tymi, co ostatnio przybyli do Nowej Victorii, faworyzuje natomiast starych ziomków z Villa de Suso. I jeśli ten nieudacznik mój pierworodny nadal będzie się bawił w wyprawy krzyżowe i nie zatroszczy się o potomstwo, sprawię, że potomkowie Onneki będą nowymi hrabiami de Maestu. Zapisaliśmy to dziś w postanowieniach ślubnych. To małżeństwo połączy waszą fortunę z moją, będą władać wszystkim, co znajduje się w tych murach.
3
DACHY KOŚCIOŁA ŚWIĘTEGO MICHAŁA
UNAI
Wrzesień 2019
Wbiegłem po wąskich schodach. Czekała na mnie Alba.
– Potrzebujemy tu ekipy, natychmiast! – powiedziałem, chyba zbyt głośno. – Niech zamkną wszystkie wejścia do pałacu. Mamy ofiarę śmiertelną i podejrzewamy, że została otruta.
Alba zaczęła dzwonić. Drzwi do sali Martina de Salinasa wciąż były zamknięte, a wszyscy przybyli na prezentację książki zostali w środku, nie wiedząc jeszcze, co rozgrywa się kilka metrów dalej.
Nagle zobaczyłem kątem oka cień, ktoś wspinał się po schodach.
– Zostań tutaj – szepnąłem Albie. – Chyba widziałem… zakonnicę?
Minąłem wielkie szklane drzwi prowadzące na tyły kościoła Świętego Michała i bezszelestnie wszedłem na trzecie piętro.
– Stać, policja! – krzyknąłem.
Rzeczywiście to była zakonnica. Zakonnica w białym habicie i czarnym welonie. Głucha na mój rozkaz pobiegła w stronę wyjścia awaryjnego prowadzącego na zewnątrz. Przyznaję, minęło kilka sekund, zanim zdążyłem zareagować. Nie spodziewałem się, że będzie tak sprawna i tak nieposłuszna. Dotarłem na taras znajdujący się przy schodkach prowadzących na dachy kościoła. A zakonnica skakała z dachu na dach, coraz dalej ode mnie.
– Stać! – krzyknąłem ponownie.
Ale wiedziałem, że już nie zdołam jej zatrzymać, więc zmieniłem strategię i postanowiłem przeciąć jej drogę.
Mniszka dotarła właśnie na kraniec dachów kościoła i nie miała innego wyjścia niż zeskoczyć na ziemię, a raczej na jeden z dwóch wąskich korytarzy tworzących rampy pomiędzy pałacem a świątynią. Rampy, otoczone ogródkami lawendy, kończyły się na wysokości odrestaurowanego fragmentu drewnianego średniowiecznego muru. Zeskoczyłem na najniższą z nich i ukrywszy się w ciemnym załamaniu korytarzyka, czekałem.
Zakonnica też skoczyła z kilku dobrych metrów i potoczyła się po uliczce.
Jesteś moja, siostrzyczko, pomyślałem.
Rzuciłem się za nią pędem, ale wstała i wspięła się po rampie. Pobiegłem za nią, minąłem zakręt, a ona… zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.
Nie mogła skryć się nigdzie tutaj. Kępy lawendy były zbyt niskie. Rampa kończyła się murem.
– Stać! – krzyknąłem znowu.
Przemierzałem tam i z powrotem rampy i ogródki. Ani moje krzyki, ani poszukiwania nic nie dały.
– Albo, zawiadom dozorcę – poprosiłem, wybrawszy jej numer. – Jestem uwięziony na rampach między pałacem a kościołem Świętego Michała, pod odnowionym murem.
– A ja próbuję