Virion 4. Szermierz. Andrzej ZiemiańskiЧитать онлайн книгу.
bo przeciwnik był najpodlejszego sortu.
– My… ja… my właściwie na broni się nie znamy… Oni w pewnym sensie sami się pozabijali… – kłamał nieudolnie, ale dziewczyny najwyraźniej w ogóle to nie obchodziło.
– Dowiodłeś, że jesteś rycerzem – wyszeptała. – Wiedziałam.
– Ale matriarchini będzie teraz…
– Wytłumaczę wszystko rodzicom.
– Dziękuję. Ja…
– Mój rycerzu – szepnęła Natrija i omdlała w jego ramionach.
Virion przeniósł wzrok na żonę. Niki, rozchichotana z powodu tego, co właśnie zobaczyła, przekrzywiła głowę i kpiąco rozłożyła ramiona. Większego ubawu nie mógł jej chyba dostarczyć.
Rozdział 2
Przez moment wydawało się, że gorąca lawa z wnętrza wulkanu rozlała się na środku pomieszczenia i uwięziła siedzących w nim ludzi, zamieniając ich w niezdolne już do żadnego ruchu, choć wrzące wewnętrznie rzeźby.
Nabel powiedziała właśnie, że zna imię Viriona i że to ona miała go ścigać, a tu, nie wiadomo dlaczego, poległa w tej misji Luna. Taida i Daazy nawet nie wymienili się spojrzeniami. Nie byli zdolni do wykonania aż tak energicznego ruchu.
– Czemuście tak zamarli, drodzy państwo? – zapytała czarownica z Nimmeth, zaciekawiona niespodziewanym efektem swoich słów. – Przecież musicie znać sprawę, skoro wysłaliście do jej rozwiązania Lunę.
Pierwsza ocknęła się Taida.
– Chyba mamy na myśli nie do końca tę samą sprawę.
– Słucham?
Daazy odetchnął głęboko, zanim zaczął mówić:
– Virion, wielokrotny morderca, umknął z więzienia w Mygarth i zostawiając po sobie coraz to nowe martwe ofiary, zmierzał w kierunku granicy cesarstwa. Zanim zdołał ją osiągnąć, został pojmany przez oddział łapaczy. W wyniku walki zostali zamordowani wszyscy członkowie oddziału łącznie z dowódcą, a sam Virion…
W miarę jak padały kolejne słowa młodego oficera śledczego, oczy Nabel stawały się coraz większe, a na jej twarzy tężał wyraz zaskoczenia.
– Zaraz, zaraz, zaraz. – Podniosła dłoń, przerywając Daazy’emu. – Czy na pewno mówimy o tym samym Virionie? Virionie z Mygarth?
– To naprawdę rzadkie imię – powiedziała Taida. – W mieście jest tylko jeden. Był – poprawiła się.
Nabel potrząsnęła głową.
– Wielokrotny morderca? Mężczyzna, który sam jeden wybił bandę łapaczy?!
Daazy chciał coś wtrącić, Taida powstrzymała go ruchem ręki.
– Jakiego Viriona ty znasz, pani? – zapytała.
Czarownica wzruszyła ramionami.
– Chłopak, którego sprawę mi zlecono, był dobrze wychowanym synem bogatych rodziców. Wykształconym, nieśmiałym, trochę samotnym, odrzucanym przez rówieśników, zamkniętym w sobie. Nie doceniano go w gimnazjonie, ale też prawdopodobnie niczym się tam nie wykazał.
– A zbrodnie, które popełnił? – rzucił Daazy.
– Jakie zbrodnie? – Nabel patrzyła na niego jak na istotę z innego świata. – Nieśmiały miłośnik poezji, którego nie chciały dziewczyny, kogoś zamordował?!
– Sześciu dahmeryjskich najemników, wiele sług i co najgorsze…
Czarownica wybuchnęła śmiechem.
– Czy ty sam siebie słyszysz?! Młodzieńcze? – wyrwało jej się, ale zaraz zareagowała na własną gafę i zaczęła przepraszać.
– Spokojnie, spokojnie! – Taida wkroczyła zdecydowanie. – Wprowadźmy trochę ładu w nasze wersje tej samej historii.
– Dobry pomysł. – Oszołomiona Nabel opadła na oparcie krzesła.
– Czy mogłabyś przedstawić, pani, własną historię związaną z Virionem?
– Oczywiście. I z nim, i z innymi chłopcami zamieszanymi w tę sprawę.
– To byli jeszcze jacyś inni?
– Owszem. To ja znalazłam wszystkich czterech.
Taida chciała napić się wina, bo zaschło jej w ustach. Jednak skoro gość ostentacyjnie nie pił, to nalanie tylko sobie nie byłoby w dobrym guście. Musiała zrezygnować.
– Słuchamy zatem – powiedziała zachęcająco.
Na twarzy Nabel pojawił się wyraz, jakby chciała powiedzieć: „Ale ja nie mam nic ważnego do przekazania”.
– Znacie na pewno sposoby, którymi Zakon utrzymuje tajemnicę co do swoich zainteresowań. Żeby uniknąć patrzenia na ręce ze strony cesarskich służb, bardzo często do akcji na waszym terytorium wynajmuje ludzi spoza Luan.
– Pachnie działaniem przeciwko państwu.
– Wy robicie dokładnie to samo. Ja jestem z Nimmeth, a mój teren operacyjny to Arkach.
No tak. Taida i Daazy woleli nie przyznawać się, że od niedawna pracują na Zamku i nie wszystkie procedury wywiadu są im już znane.
– I co? Zakon wynajął ciebie, pani?
– Wiedzieli, że często pracuję jako wolny strzelec, pani. A potrzebowali koniecznie czarownicy. Nie czarownika.
– Rozumiem. Czy sprawa była podobna do naszej? Chcieli, żebyś komuś pomogła?
– Zakon i pomoc? – Nabel odpowiedziała pytaniem. – Te dwa pojęcia chyba się nie łączą – zakpiła.
– Czego więc chcieli?
Czarownica opuściła wzrok, powracając do swoich wspomnień. Mogło to świadczyć o tym, że szanowała swoich rozmówców i chciała przypomnieć sobie wszelkie szczegóły. Mogła to być też zwykła erystyczna sztuczka. Niemniej kiedy zaczęła mówić, sprawiała wrażenie skupionej.
– Zgłosił się do mnie sam mistrz prowincjonalny Nimmeth. Oferował naprawdę wyjątkowe warunki za wypełnienie bardzo niecodziennego zlecenia.
Ciekawe, czy „naprawdę wyjątkowe warunki” oznaczały nieprawdopodobną wysokość honorarium, czy też może chodziło o coś jeszcze? Ale tego już się pewnie nie dowiedzą, pomyślała Taida.
– To zresztą nie było jedno szybkie w wykonaniu zadanie. On chciał, żebym podjęła się wieloletniej pracy.
– Na rzecz Zakonu?
– Tak. A właściwie i tak, i nie, bo oni zawsze usprawiedliwiają swoje działania dobrem wyższym. Miałabym więc, według jego słów, pracować nad dobrem ludzkości.
– Ach, to znaczy, że nie od razu powiedział, kogo masz zabić?
Nabel uśmiechnęła się oszczędnie.
– O! Teraz już słusznie odgadujesz intencje zakonnych. Nie powiedział, do czyjej zguby mam doprowadzić. Tego dowiedziałam się dużo później.
– Viriona? – Taida zmarszczyła brwi. Chłopak przecież nie był nikim ważnym, nie mógł być.
Czarownica zaprzeczyła.
– Miałam odnaleźć kilku chłopców trochę różniących się od innych. Wszyscy oni musieli się charakteryzować odpowiednimi cechami.
– Jakimi?
– Długo