Virion 4. Szermierz. Andrzej ZiemiańskiЧитать онлайн книгу.
ludzi.
Drugi zbiornik, dużo większy i bardzo głęboki, zasilał miejskie kanały. Wokół praktycznie nie było żadnych zabudowań. Skaliste otoczenie nie przyciągało nikogo, a niezbędna obsługa techniczna za dnia kryła się pod wiatami, gdzie składowano sprzęt do konserwacji. Niespodziewanym trafem ktoś zdecydował się popełnić tam zbrodnię i Taida skwapliwie wykorzystała ten fakt, żeby zrobić sobie jednodniową wycieczkę do tamtejszej przystani barek pod pozorem prowadzenia śledztwa. Śledztwo prowadził młodszy oficer, a ona z Daazym mogli nareszcie swobodnie porozmawiać.
Siedzieli właśnie w cieniu rozwieszonych do suszenia żagli, rozkoszując się wiejącym znad wody wiatrem. Na wyjeździe służbowym przysługiwał im „suchy prowiant”, więc nie musieli się nawet kryć z wielkim koszem piknikowym, który wzięła Taida. Takie południe poza miastem można byłoby nazwać przyjemnym wypoczynkiem, gdyby nie temat rozmowy.
– Ależ wspominają cię w Mygarth – perorował Daazy. – Pani Taida to, pani Taida tamto. Zrobiłaś wtedy wielkie wrażenie swoją wizytą.
– Cieszę się, że jest przynajmniej jedno miejsce na świecie, gdzie dobrze mnie wspominają.
– Oj, przesadzasz.
– A poza miłym wspominaniem zrobili coś jeszcze?
– Oczywiście. Nie jestem w tym bardzo doświadczony, ale takiego tempa jeszcze nie widziałem. Błyskiem miałem przeszukane całe archiwum, jednocześnie załatwili dodatkowe zeznania wszystkich, którzy mogli coś pamiętać. Wszystkie materiały na stół, przed nos i żeby tylko panią Taidę pozdrowić.
Uśmiechnęła się.
– O, jak miło.
– Taaak. I dlatego oszczędziłem im informacji, że choć słowa „prokuratura” i „prefektura” brzmią podobnie, to jednak nie są tym samym urzędem, a w związku z tym ich działania są właściwie nielegalne.
Tym razem roześmiała się na głos.
– Ty jesteś naprawdę wredny. Ale przypomnę, że mieliśmy pismo od Girona.
– No przecież pismo było oficjalne. A oni zrobili naprawdę dużo więcej, niż wymagałoby oficjalne postępowanie. Dla ciebie, nie dla niego.
Taida wyjęła z kosza owoce. Było za gorąco na cokolwiek innego. Nawet wino ziębione przy brzegu nie chciało się ochłodzić. Głębiej nie mogli go wcisnąć, bo amfora na sznurku nie tonęła, a przy brzegu woda miała temperaturę zupy. No trudno. Piwniczka była poza zasięgiem.
– No to opowiadaj – westchnęła, żałując trochę atmosfery pikniku. A poza tym bardzo chciało jej się spać. – Jak to było z tymi chłopcami z Mygarth.
– Wszystkie trzy przypadki miały miejsce przed aferą Viriona. Wszystkie zakończyły się źle.
– Co?
– To, co słyszysz. Ale nie uprzedzajmy faktów. – Daazy chwycił kiść winogron i zaczął skubać po jednym, żeby nie zatkać sobie ust. – Pierwszy był Nelfi. Właściwie kopia Viriona, jeśli chodzi o stosunki towarzyskie. Cichy, nieśmiały, niczym się niewyróżniający. Różnica między nimi taka, że nie uczęszczał do gimnazjonu. Od urodzenia miał problem z biodrem i kuśtykał lekko. Nie dopuszczono go do zajęć sportowych.
– No zaraz. Gimnazjon to przecież nie tylko sport.
– Owszem. Ale sprawę załatwiali sprowadzani do domu nauczyciele. Miał bardzo bogatych rodziców.
– Ale to jeszcze bardziej izolowało chłopaka.
– Niekoniecznie. Rodzice kupowali mu znajomych. Oczywiście nie płacili im żywą gotówką. Szybko jednak rozniosło się, że w domu Nelfiego aż się roi od różnorakich atrakcji dla młodych ludzi, a goście licznych przyjęć na odchodnym otrzymują cenne prezenty. Dom był pełen młodzieży.
Taidę aż otrząsnęło, kiedy pomyślała o takim postawieniu sprawy. Gotowa recepta na ściągnięcie do otoczenia syna ludzi pozbawionych jakichkolwiek wartości.
– Jak rozumiem, nieśmiałości chłopaka nie udało się przezwyciężyć.
– Ano nie. Zrobiło się nawet gorzej, kiedy, żeby powiedzieć poetycko: wkroczył w wiek dojrzewania.
– Oj, współczuję.
– No niestety. Doszło do tego, że często podczas przyjęć w swoim domu, i to tych organizowanych dla jego „kolegów”, Nelfi potrafił zamykać się w swoim pokoju i nie było siły, za pomocą której można by go stamtąd wyciągnąć.
– Zamykał się w sobie i w związku z tym nikogo nie udało się przesłuchać na okoliczność stanu, w którym się znajdował?
– Przesłuchano jego służących.
– O!
– No, nie sami głupcy pracują w prowincjonalnej prefekturze. Otóż chłopak skarżył się na koszmary.
– Jakieś konsultacje? Zasięgnięto czyjejś rady?
– No skąd. Medyk zapisał miksturę na sen i już. Nikt się nie wgłębiał w meandry duszy dorastającego chłopaka. Miał wszystko podane pod nos, więc w opinii otoczenia powinno wystarczyć.
– Nie wystarczyło?
– Skoczył z mostu, właściwie z kładki. Niezbyt wysoko. Skręcił kark i tyle o nim wiemy.
– Czego dotyczyły koszmary?
– Służącym się nie zwierzał. Przyjaciół nie miał. A rodzice nie słuchali. Przecież ich dziecko miało wszystko.
Taida pociągnęła za sznurek przywiązany do szyjki amfory. Daazy nie chciał, żeby naczynie rozbiło się o kamienie nabrzeża. Podskoczył i przyniósł amforę do rozpieczętowania.
– Bardzo tam gorąco? – spytała, kiedy Daazy wrócił pod suszące się żagle.
– Słoneczko pali, jakby mu płacili od zwęglonej skóry.
– A nie mignął ci przed oczami ten nasz oficer?
– Pewnie przesłuchuje ich pod wiatą. Strach wyjść spod osłony.
– To opowiadaj dalej.
Daazy skłonił głowę w udawanym ukłonie. Zgrabnie usunął zamknięcie amfory i napełnił przenośny mieszalnik. Picie w taką pogodę czystego wina aż się prosiło o urzędową katastrofę. Ciekawe, jak zareagowaliby robotnicy, gdyby znaleźli pod żaglami urżniętą w sztok prokurator wraz z jej śledczym. A jeszcze ciekawsze, jak zareagowałby dzień później Nerva.
– Następny był Stynus. Miał mniej zamożnych rodziców, gimnazjon zaliczył, być może nawet spotkali się tam z Virionem, choć Stynus był starszy. Ale historia prawie identyczna. Nieśmiały, jakby zahukany, nieradzący sobie z kolegami, z otoczeniem, a potem z dziewczętami. Miał złe sny, jak mówił, potem koszmary. To w ogóle jakaś męczydupa. Żalił się wszystkim, może nawet i szukał pomocy. Mówił, że życie nie ma sensu, że nic nie ma sensu.
– Jak Virion – przerwała mu Taida.
– Owszem. Ale przy nim Virion to zdecydowany człowiek czynu! A ten się snuł i nic z tego nie wynikało.
– Jak to nic? Żyje?
– No nie. On jeden nawet napomykał, że skończy ze sobą.
– I nikt nic nie zrobił? Rodzice nie zareagowali?
Daazy cmoknął tylko, wzruszając ramionami.
– Oj, co drugi chłopak w okresie dojrzewania bredzi o samobójstwie. Ale przecież prawie żaden się nie zabija. To nawet nie margines. To jakaś nic nieznacząca liczba.
– Ciekawe, czy nie znaczyła nic dla jego rodziców. Też skoczył z mostu?
– Nie.