Virion 4. Szermierz. Andrzej ZiemiańskiЧитать онлайн книгу.
stąd zwiewać.
Luna wzorem innych niewolnic postawiła sobie kosz na zakupy na sam czubek głowy i przytrzymywała tylko jedną ręką. Okazało się to znakomitym pomysłem. Nie dość, że kosz trzymał się stabilnie, to jeszcze pomagał w poruszaniu się w tłumie. A przynajmniej nie przeszkadzał swoimi rozmiarami. Spodziewała się Bogowie wiedzą czego, a tu traktowano takich jak ona po prostu jak powietrze. I to dosłownie.
– Gdzie się pchasz, krowo?! – słychać było zewsząd. – Ja idę!
Te okrzyki nie były skierowane do niej. „Damy” w targowym tłoku co chwila usiłowały komuś udowodnić swoją wyższość, większą wagę, a co za tym idzie przysługujące im pierwszeństwo przejścia. Niewolników to jednak nigdy nie dotyczyło. Byli nikim, nie brali udziału w ustalaniu hierarchii ważności. Z czyjegoś rozkazu coś tu robią, więc niech zrobią i uciekają spod nóg – takie było podejście ludzi. W związku z tym nikt im nie przeszkadzał, nikt nie dopytywał, nikt się nie interesował. Luna odkrywała zalety bycia „niewidzialną”, jak to zjawisko kiedyś określił Kila.
Niesamowite. Odkryła nawet, że tak krzykliwi zazwyczaj handlarze nie targują się z niewolnikami! Po prostu wiedzą, że właściciel wysłał ich na zakupy, dał listę rzeczy i wyliczone pieniądze na każdą z pozycji. Targowanie nie wchodziło więc w grę, bo przecież czyjaś własność nie mogła mieć własnego zdania ani podjąć decyzji. W przypadku kupca oznaczało to wyłącznie pytanie: chcesz sprzedać swój towar za tę cenę czy nie? Albo, albo. Zero dyskusji, bo nie było drugiej osoby do dyskutowania. Dlatego niewolnik zakupy robił błyskawicznie, z szybkością, o jakiej normalni obywatele mogli jedynie marzyć.
Straż na targowisko się nie pchała, za duży tłok. Czekała z kontrolami na obrzeżach, ale znowu: niewolnicy obchodzili ich raczej średnio. Karę pieniężną mogli pobrać jedynie od obywateli, ewentualnie od przyjezdnych, a nie od czyjejś własności, bo przecież wiadomo, że przedmiot swoich pieniędzy posiadać nie może. A skazywać właścicieli zaocznie i dochodzić potem mandatowych roszczeń nikomu się nie chciało. Więcej będzie kłótni niż zysku. Właścicielkami posyłanych na targ niewolników były głównie kobiety, a wiadomo, przegadać babę trudno! Lepiej więc sobie darować próżny trud.
Zresztą ze strażą można było sobie poradzić w takim miejscu łatwo. Gdy przechodzili obok, wystarczyło stanąć z boku i nisko opuścić głowę. Gdy mówili „won”, bo się im zagradzało drogę, to najpierw należało dygnąć, a potem zniknąć w mgnieniu oka. I nikt się nie czepiał. Luna uczyła się szybko.
Dowiedziała się, jak zaoszczędzić na zakupach parę brązowych, choć jej akurat do niczego to nie było potrzebne. Zauważyła, jak porozumiewają się ze sobą niewolnicy. Oczywiście nie tworzą zbiegowisk i nie gawędzą, boby ich rozpędzono batami. Ale wymiana dwóch, trzech słów półgębkiem, mijając się z drugim, była rzeczą nagminną. I otrzymywało się w ten sposób mnóstwo informacji. Jeszcze nie wszystko rozumiała, ale sens mniej więcej już do niej docierał.
Dowiedziała się przy okazji, że należy do niewolniczej elity. To, że jej obecny los różni się od pracy przy kieracie, było dla niej jasne ze względów oczywistych. Ale to, że w Syrinx istnieje osobna hierarchia niewolników, dowiedziała się dopiero teraz. A może inaczej: dopiero teraz ta informacja do niej dotarła. Niby wiedziała wcześniej, że niewolnicy dochodzą przecież nawet do najwyższych stanowisk w państwie. Przykładem choćby pierwsza nałożnica cesarstwa. Ale co innego wiedzieć, a co innego uświadomić sobie na własnej skórze.
Notabene pierwsza nałożnica to złamanie prawa w całej rozciągłości. Przepisy zabraniały miłości fizycznej z niewolnikami. Wiadomo dlaczego – status ewentualnych dzieci z takich związków byłby trudny do ustalenia. Pół niewolnik, pół obywatel? Nie było czegoś takiego. Ale cesarz? Jego prawo nie obowiązywało. Więc używał sobie z całym haremem najpiękniejszych branek z całego świata i nikt nie mógł mieć pretensji. A sprawę ewentualnych cesarskich potomków rozwiązywano za pomocą przymusowej sterylizacji kobiet. Jednak tak wysoko postawionych niewolników nie widywało się na ulicach. Tu gradacja była prosta. Albo było się przywiązanym do miejsca, na przykład warsztatu, kanału ściekowego do oczyszczania, wyciskarni oliwek czy czego tam jeszcze, albo było się przeznaczonym do wykonywania różnych poleceń. I w związku z tym na pasie, którego żaden niewolnik nie był w stanie zdjąć samodzielnie, umieszczano całe serie znaków, określających stopień swobody i zakres terytorialny, po którym mógł się poruszać. Wystarczyło jedno spojrzenie strażnika, by stwierdzić, czy niewolnik łamie reguły, czy tylko wykonuje rozkazy swojego właściciela. Czy jest poza wyznaczonym sobie terenem, czy też posłusznie realizuje czyjąś wolę.
Luna, zmierzając do celu, który chciała dzisiaj osiągnąć, nie mogła się nadziwić, jak wielu niewolników kręci się wokół. A przecież ten widok to nie pierwszyzna. Dawniej również bywała na targu i… I co? Nie zauważała? Nie zwracała uwagi, że to takie mrowie? Kila miał rację. Dla wolnych ludzi niewolnicy byli po prostu niewidzialni.
No, nie dla wszystkich.
– Stój!
Rosły strażnik zatrzymał Lunę na schodach prowadzących od targu do bramy na skraju najlepszej dzielnicy w mieście. Zerknął na pas i niby wszystko się zgadzało. Teoretycznie.
– Gdzie leziesz, ścierwo? – zapytał więc uprzejmie, zamiast rzucić na kamienne płyty i oćwiczyć wstępnie bykowcem.
– Idę do spekulanta Ampelosa z poleceniem od mojej właścicielki, Taidy, panie. – Luna tkwiła już w przewidzianej dla niewolnic pozycji, posłusznie zgięta w półukłonie, z oczami wbitymi we własne stopy.
– Gdzie idziesz, to ja decyduję, szmato – powiedział ochrypłym głosem. – Na razie stań pod murem i czekaj.
Luna nie miała czasu, żeby czekać na cokolwiek. Wyjęła papier z ogromną pieczęcią i rozprostowała go, unosząc do oczu strażnika.
– Moją właścicielką jest Taida, cesarska prokurator z Zamku – oświadczyła sucho. – I nie kazała mi czekać na dobry humor jakiegoś tam klawisza!
A ponieważ przyspieszył jej oddech, a serce zaczęło mocno walić, dodała jeszcze głośniej:
– Jeśli chcesz w ten sposób, to na bok, pizdo!
Strażnik wybałuszał oczy na pieczęć służb specjalnych. Nawet on zrozumiał, że właśnie zadarł z imperialną prokurator. O kurwa mać! Uskoczył na bok.
Jego stojący obok koledzy wstrzymali oddech. Po raz pierwszy w życiu pozamiatała nimi… niewolnica!
– Dziękuję za przejście – powiedziała Luna, ruszając w dalszą drogę. Czuła, jak pot ścieka jej po karku. A ręka podtrzymująca kosz na głowie drży w coraz mniej kontrolowany sposób. Ufff! Blisko było! Była nauczona analizy własnych odczuć. Doskonale wiedziała, że nie chodziło o to, co w głupocie swojej mógł jej zrobić strażnik. Te wszystkie objawy, to walące jak młot serce to co innego. Blisko było, żeby się poddała. Żeby stanęła tam, gdzie mówił. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Mimo że wiele ją to kosztowało, to jednak nie jest tak źle z jej umysłem, stwierdziła po dłuższej chwili. Kierat nie wszedł do jej głowy tak głęboko, jak sądziła. Tym bardziej że te wszystkie objawy zdenerwowania wzięły się także stąd, że gbur ją zaskoczył. A jednak sobie poradziła. Nie jest więc źle, pomyślała. A zresztą srał to pies! Rozstrzygnięcie, czy wciąż była dawną Luną, postanowiła zostawić na później.
W dobrej dzielnicy nikt jej nie zaczepiał. Bez problemu dotarła do części mieszczącej kantory co ważniejszych spekulantów i lichwiarzy. Odpowiednie drzwi kiedyś pociągnięto czerwoną farbą. Teraz jej płaty łuszczyły się i odpadały