Słowik. Kristin HannahЧитать онлайн книгу.
Chwyciwszy za pasek, przyciągnęła kufer do otworu, włączyła latarkę, wsunęła ją pod pachę i powoli zaczęła schodzić po drabinie, ciągnąc za sobą ciężką skrzynię. Po chwili stanęła na dole, a skrzynia za nią huknęła o twarde podłoże.
Ukryta pod podłogą piwnica wydała jej się znacznie mniejsza niż w dzieciństwie, podobnie jak strych. Miała trzy na trzy i pół metra, z półkami pod jedną ścianą i starym materacem pod drugą. Półki dźwigały kiedyś antałki na wino, ale teraz stała na nich tylko samotna stara latarnia.
Zaciągnęła kufer w kąt i wróciła do domu. Zabrała trochę weków, koce, lekarstwa i bandaże, myśliwską strzelbę ojca i butelkę wina i zaniosła to wszystko do piwnicy.
Kiedy wspięła się z powrotem, zastała w stodole Vianne.
– Co ty tu, u licha, robisz?
Isabelle wytarła zakurzone ręce o spraną bawełnianą sukienkę.
– Chowam twoje kosztowności, zapasy jedzenia i inne potrzebne rzeczy na wypadek, gdyby trzeba się było ukrywać przed Niemcami. Zejdź na dół i sama zobacz. Wydaje mi się, że wykonałam dobrą robotę. – Zeszła z powrotem po drabinie, a za nią siostra. Zapaliła latarnię i z dumą pokazała Vianne wszystko, co zgromadziła na półkach.
Vianne podeszła prosto do szkatułki po matce i uchyliła wieczko.
W środku znajdowały się naszyjniki, broszki i kolczyki, głównie niedrogie komplety. Na samym dnie na aksamitnej podkładce spoczywał sznur pereł po babce, która miała je na sobie w dniu ślubu, potem zaś przekazała swej córce, a ich matce.
– Być może przyjdzie taki dzień, że będziesz musiała je sprzedać – zauważyła Isabelle.
– To nasze dziedzictwo, Isabelle – odparła Vianne, zamykając wieczko. – W dniu swojego ślubu Sophie założy te perły, a jeszcze wcześniej ty. Nigdy ich nie sprzedam. – Westchnęła zniecierpliwiona i zapytała: – Czy udało ci się dostać w miasteczku coś do jedzenia?
– Nie byłam w sklepie. Zajmowałam się tym. – Isabelle zatoczyła łuk ramieniem.
– Oczywiście schowanie pereł po mamie jest ważniejsze niż nakarmienie siostrzenicy. No wiesz, Isabelle. – Vianne wspięła się po drabinie, okazując swój niesmak cichymi parsknięciami.
Isabelle też wyszła z piwnicy i przestawiła renaulta na poprzednie miejsce nad klapą. Potem ukryła kluczyki za obluzowaną deską w kącie i po chwili zastanowienia unieruchomiła wóz, zdejmując kopułkę rozdzielacza. Ukryła ją razem z kluczykami.
Gdy w końcu wróciła do domu, Vianne smażyła ziemniaki na żeliwnej patelni.
– Mam nadzieję, że nie jesteś głodna – mruknęła.
– Nie jestem. – Wyminęła Vianne, unikając jej wzroku. – Aha, w prawym górnym rogu za obluzowaną deską schowałam kluczyki do wozu i kopułkę rozdzielacza. – W salonie włączyła radio i siadła przy nim, mając nadzieję złapać wiadomości BBC.
Rozległy się nieprzyjemne trzaski, a potem nieznany jej głos oznajmił:
– Tu BBC. Mówi do was generał de Gaulle.
– Vianne! – krzyknęła Isabelle w stronę kuchni. – Kto to jest generał de Gaulle?
Vianne weszła do pokoju, wycierając ręce w fartuch.
– O co py…
– Ciii! – uciszyła ją Isabelle.
– …przywódcy przez wiele lat stojący na czele francuskiej armii utworzyli rząd. Pod pretekstem, że nasza armia została pokonana, rząd ten zawarł porozumienie z nieprzyjacielem, mając na celu zakończenie działań zbrojnych.
Isabelle wpatrywała się nieruchomo w drewnianą skrzynkę. Człowiek, o którym nigdy nie słyszała, przemawiał bezpośrednio do narodu francuskiego, mówił nie o ludziach, ale do nich, spokojnym, beznamiętnym tonem.
– Użyli pretekstu klęski. Wiedziałam! – emocjonowała się Isabelle.
– …prawda, że siły wroga są przeważające, w powietrzu i na lądzie. Czołgi, samoloty, taktyka dowódców niemieckich wprawiły naszych generałów w osłupienie, z którego nie zdołali się jak dotąd otrząsnąć. Czy jednak ostatnie słowo zostało już powiedziane? Czy zgasła wszelka nadzieja? Czy klęska jest ostateczna?
– Mój Boże – szepnęła Isabelle. Na takie słowa czekała. Jeszcze nie wszystko stracone, trzeba zaangażować się w walkę. Kapitulacja nie była ostateczna.
– Cokolwiek się wydarzy – mówił spokojny głos – płomień francuskiego oporu będzie płonął i nie zagaśnie.
Łzy płynęły po twarzy Isabelle, ale tego nie zauważyła. Francuzi się nie poddali. Teraz musiała jedynie wymyślić, jak odpowiedzieć na to wezwanie.
Dwa dni po zajęciu Carriveau Niemcy zwołali zebranie mieszkańców na późne popołudnie. Obecni powinni być wszyscy. Żadnych wyjątków. Mimo to Vianne musiała stoczyć z Isabelle prawdziwą bitwę, by skłonić ją do pójścia. Siostra jak zwykle uważała, że zasady jej nie dotyczą, i poprzez odmowę chciała wyrazić swój sprzeciw. Jakby hitlerowcy przejmowali się tym, co narwana osiemnastolatka myśli o ich okupacji.
– Zaczekaj tu – powiedziała Vianne z irytacją, gdy w końcu udało jej się wywlec siostrę z domu. Ostrożnie przymknęła popsutą furtkę, której klamka cicho kliknęła.
Po chwili na drodze ukazała się Rachel z niemowlęciem na ręku i Sarah przy boku.
– To Sarah, moja najlepsza przyjaciółka – powiedziała Sophie, zerkając w górę na Isabelle.
– Isabelle – ucieszyła się na jej widok Rachel. – Dobrze cię znowu widzieć.
– Czyżby? – odparła cierpko dziewczyna.
– To było dawno temu – powiedziała Rachel łagodnie. – Byłyśmy młode, głupie i strasznie samolubne. Przykro mi, że źle cię traktowałyśmy. Nie zwracałyśmy na ciebie uwagi. To musiało być dla ciebie bolesne.
Isabelle zbita z tropu otworzyła usta i znów je zamknęła. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.
– Chodźmy – rzuciła Vianne, zirytowana tym, że Rachel powiedziała siostrze to, na co ona nie potrafiła się zdobyć. – Nie możemy się spóźnić.
Nawet o tej porze dnia było niezwykle gorąco i już po chwili Vianne poczuła, że zaczyna się pocić. W miasteczku dołączyły do ponurego tłumu zmierzającego w stronę merostwa. Sklepy po obu stronach brukowanej ulicy były zamknięte, tak samo okna domów, choć to oznaczało, że po powrocie mieszkańcy zastaną w nich okropną duchotę. Większość wystaw sklepowych świeciła pustkami, co zbytnio nie zaskakiwało. Szkopy żarły ponad miarę, czego przygnębiającym świadectwem były fury jedzenia, jakie zostawiali na talerzach w lokalach. Było to okrutne i bezmyślne w sytuacji, gdy wiele matek zaczynało liczyć słoiki w piwnicach, kombinując, jak ich drogocenną zawartość rozdzielić między dzieci. Hitlerowska propaganda atakowała z wystaw sklepów i ich ścian, plakaty ukazywały uśmiechniętych niemieckich żołnierzy otoczonych francuskimi dziećmi. Hasła im towarzyszące miały nakłonić Francuzów do zaakceptowania ich okupantów i stania się przykładnymi obywatelami Rzeszy.
Gdy tłum zbliżył się do merostwa, szemrania ucichły. Wchodzenie jak zaganiane stado owiec tam, gdzie okien i drzwi pilnują uzbrojone straże, coraz bardziej zakrawało na duży błąd.
– Nie powinnyśmy tam wchodzić – powiedziała Isabelle.