Iluzja. Mieczysław GorzkaЧитать онлайн книгу.
razie pojedziemy twoim.
– Dokąd?
– Do domu Koskowskich.
Skręcili w lewo w Robotniczą. Marcin przestał myśleć o śledztwie. Spojrzał w niebo. Na zachodzie wisiała wielka, granatowa chmura zwiastująca nadchodzącą letnią burzę. Potem skupił się widokach z okna sunącego wolno w popołudniowym korku auta.
Ulicę Robotniczą traktował zawsze jako trudny do zrozumienia fenomen. Po jej obu stronach ciągnęły się odrapane, rozpadające się, długie parterowe budynki magazynowe z czerwonej cegły z rampami przeładunkowymi. Wszystko szare, zaniedbane, brudne i smutne. Do tego dziurawa kostka brukowa, pamiętająca pewnie jeszcze czasy Festung Breslau, poprzecinana starymi torami kolejowymi, na których przy nadmiernej prędkości można było w najlepszym razie stracić koło. Trudno było uwierzyć, ale zaledwie kilometr dalej biło turystyczne i kulturalne serce miasta. Drugi co do wielkości – po krakowskim – rynek w Polsce, pięknie odnowiony ratusz i przylegające do niego budynki Sukiennic, ekskluzywne restauracje, kafejki, lodziarnie, zawsze otwarte kolorowe kwiaciarnie na placu Solnym, tłumy mieszkańców Wrocławia i turystów z różnych stron świata.
Marcin nie potrafił zrozumieć, dlaczego przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, odkąd w Polsce nastąpiła zmiana ustroju, nikt nie wpadł na pomysł, jak Robotniczą zagospodarować i godnie wprowadzić w nowe milenium.
Dojechali do ulicy Strzegomskiej i tutaj utknęli na dobre. Kolejna dziura w planach inwestycyjnych miasta. Wąska ulica prowadziła do osiedla Nowy Dwór – jednej z największych sypialni Wrocławia – i dalej do lotniska na Strachowicach. Urzędnicy z magistratu od kilkunastu lat obiecywali jej przebudowę, poszerzenie, nową linię tramwajową. I ciągle na obietnicach się kończyło. Pieniądze zostały pochłonięte przez bardziej spektakularne inwestycje – miliard na Stadion Miejski na Euro 2012, na którym teraz odbywają się mecze Śląska Wrocław przy frekwencji porównywalnej do tej z czasów starego stadionu na Oporowskiej, setki milionów na Narodowe Forum Muzyki – luksus, który będzie pewnie niedostępny dla przeciętnego mieszkańca z powodu astronomicznych cen biletów na koncerty, kolejne dziesiątki milionów na coraz to nowe imprezy promujące Wrocław czy przygotowania do Europejskiej Stolicy Kultury.
Z zamyślenia wyrwał Marcina Parol. Dojechali już na Kuźniki i zaparkowali przed bramą wjazdową na posesję Koskowskich. Marcin wysiadł i w twarz uderzyło go ciężkie od gorąca powietrze. Popatrzył tęsknie na niebo, lecz czarna burzowa chmura wydawała się stać w miejscu. Pewnie nici z deszczu i chwilowej ulgi od upału.
Marcin nacisnął przycisk dzwonka, Parol stanął obok.
Czekali dłuższą chwilę.
– Pewnie już zdążyła się upić – mruknął Marcin, naciskając dzwonek ponownie.
Nagle drzwi do domu uchyliły się, wyszedł młody mężczyzna ubrany w białą koszulę z krótkimi rękawami i jasne płócienne spodnie. Miał czarne włosy i śniadą cerę.
W milczeniu popatrzył na odznaki przez siatkę ogrodzenia, obrzucając ich niechętnym spojrzeniem.
– Artur Koskowski, jestem jego synem – rzucił.
Słowo „jego” wypowiedział w taki sposób, jakby mówił o osobie zupełnie mu obcej.
– Czego chcecie? Policja była już u nas dwa razy.
– Dzisiaj rano rozmawiałem z pana matką – wyjaśnił Marcin. – Teraz zaszły pewne nowe okoliczności i chciałbym jeszcze raz z nią pomówić.
– Niestety matka się spiła i teraz śpi. – Patrzył na nich czarnymi jak smoła oczami niemal wrogo.
Był idealnie podobny. Skóra zdarta z ojca.
– W takim razie chcielibyśmy porozmawiać z panem. – Zakrzewski nie dawał za wygraną. – Możemy wejść?
Młody Koskowski ani drgnął.
– Wolałbym nie – odpowiedział. – Nie chcę niepokoić mamy. Dość dzisiaj przeszła.
– Rozumiem. Tylko jedno pytanie.
– Niewiele wiem. Dwie godziny temu przyjechałem z Krakowa.
– Nalegam.
Wzruszył ramionami.
– W takim razie proszę.
Marcin spojrzał w bok na Szawczaka, potem szybko rozejrzał się wokoło. Kilka osób kręciło się po ulicy. Wszyscy zerkali z ciekawością na scenę pod domem Koskowskich. Pewnie sąsiedzi wiedzieli już, co zaszło. Marcin poczuł irytację, ale szybko się opanował.
– Czy to pana matka wynajęła adwokata podejrzanemu w sprawie zabójstwa pana ojca, Piotrowi Banaszkiewiczowi? – zapytał.
– Z tego co wiem, tak.
– Nie wydaje się to panu dziwne?
Koskowski znowu wzruszył ramionami.
– Tak pan uważa? – Po jego ustach przemknął kpiący uśmieszek.
Parol najwidoczniej też czuł irytację, ponieważ odezwał się nagle ostrym głosem. Marcin nie słyszał u niego jeszcze takiego tonu.
– Proszę sobie wyobrazić, że fundowanie dobrego obrońcy osobie podejrzanej o zabójstwo małżonka nie mieści się w ogólnie przyjętych normach społecznych. Może raczej rzucać cień podejrzenia.
– Będziemy musieli wezwać pana matkę na przesłuchanie – dodał Marcin.
Koskowski zawahał się.
– Powiem tyle, co wiem, ale dajcie jej na razie spokój, dobrze? Jest w fatalnym stanie.
Stracił trochę pewności siebie. Kiedy znów się odezwał, jego głos był zmęczony i złamany. Maska opadła, Artur też był wstrząśnięty śmiercią ojca.
– Do matki zadzwoniła żona Banaszkiewicza, gdy tylko policja zabrała go ze skwerku przed domem. Mówiła, że jest niewinny, że zrobił to ktoś inny, błagała o pomoc. Matka jej uwierzyła i wynajęła adwokata. Ot, cała historia.
Parol spojrzał na Marcina, a Marcin na Parola.
– Pan teraz z nas żartuje, prawda? – zapytał Zakrzewski.
Koskowski patrzył na niego niepewnie.
– No… nie. Matka wiedziała o romansie ojca z córką Banaszkiewiczów i o tym, co stało się później. Zawsze miała wyrzuty sumienia. Dlatego teraz pomaga. Chce spłacić dług.
– Wierzy, że Zbigniew Koskowski zgwałcił i pobił córkę Banaszkiewiczów?
– Nie odpowiem na to pytanie.
– A pan?
Marcin mierzył się chwilę wzrokiem z Arturem Koskowskim, po czym ten drugi nagle uciekł wzrokiem.
– Nic więcej nie powiem bez adwokata – powiedział cicho.
Odwrócił się na pięcie i odszedł bez słowa. Po chwili zamknęły się za nim drzwi do domu.
Policjanci wsiedli do golfa. Przez te kilka minut auto zdążyło się nagrzać.
– Co dalej? – zapytał Parol.
– Jedziemy na Graniczną – odpowiedział Marcin.
– Gdzie?
– Co ty, nieprzytomny jesteś? Na miejsce morderstwa Kurzaja.
– Po co? – Szawczak nie krył zdziwienia.
– Coś mi przyszło do głowy.
Silnik zawarczał, Parol wrzucił jedynkę i samochód wolno potoczył się po asfalcie, nabierając prędkości.
Przed przejazdem kolejowym na Żernickiej Parol nagle wrzucił kierunkowskaz, gwałtownie zjechał na parking przy rzędach garaży po lewej stronie i wyłączył silnik.
Zakrzewski