Iluzja. Mieczysław GorzkaЧитать онлайн книгу.
krótkie włosy układał starannie za pomocą żelu, a zapach jego drogich perfum natychmiast zabił wszystkie przykre zapachy w mieszkaniu na poddaszu. Tak naprawdę można było powiedzieć, że wyglądał jak klasyczny prokurator z kryminalnego filmu: czarny garnitur, biała koszula, wypolerowane na błysk buty. Chodził ostrożnie po mieszkaniu, starając się ich nie zabrudzić. Obejrzał zwłoki, pozwolił technikom zapakować je do worka, po czym podszedł do komisarza, który ciągle stał przy otwartym oknie, starając się trzymać od prokuratora Wysockiego bezpieczny dystans. Nie podali sobie rąk na przywitanie.
– Kto znalazł ciało? – zapytał prokurator oschłym tonem.
– Ekipa budowlana – odpowiedział podobnie policjant.
– Gdzie oni są?
– Porozmawiałem z nimi i ich zwolniłem.
Prokurator nie był zadowolony.
– Przypominam, komisarzu, że to ja prowadzę śledztwo i ja decyduję, kiedy można zwolnić świadków.
– Formalnie nie ma jeszcze śledztwa. – Policjant wzruszył ramionami.
– Już jest, z artykułu dwieście sześćdziesiątego drugiego kodeksu karnego.
Prokurator specjalnie wymienił tylko paragraf, lecz komisarz wiedział, że artykuł mówi o zbezczeszczeniu zwłok.
– Nie wykluczałbym artykułu sto czterdziestego ósmego kodeksu karnego.
– To się dopiero okaże.
Ekipa techniczna z kpiącymi uśmieszkami na ustach przysłuchiwała się tej wymianie złośliwości.
Kiedy kilka minut później prokurator Wysocki wyszedł, ułożyli worek ze zwłokami na noszach. Były tak wysuszone, że po stromych schodach nieśli je bez wysiłku.
Komisarz wyszedł ostatni. Poinstruował mundurowych policjantów pilnujących wejścia, żeby zabezpieczyli dostęp do mieszkania, po czym ruszył za technikami z motocyklowym kaskiem pod pachą. Nie był zachwycony czekającym go śledztwem i współpracą z Wysockim. Zresztą, jaką współpracą? Zapowiadało się raczej na nieustanną walkę.
Idący przed nim technik, który robił na poddaszu zdjęcia, jakby myślał o tym samym.
– Marcin, dlaczego on cię tak nie cierpi? – zapytał.
– Długo by opowiadać.
– Chodzą plotki, że przez kobietę – powiedział Robert Rajcza, idący z tyłu noszy.
– Słuchaj plotek, to w zimie będziesz chodził w trampkach – odciął się komisarz.
Byli już na parterze. Natknęli się na dwoje mieszkańców kamienicy stojących w drzwiach jednego z mieszkań. Komisarz minął ich i zreflektował się dopiero po chwili. Po wyjściu prokuratora uznał, że nie zamierza tracić energii na wyjaśnienie tej sprawy. Przeciągnie wszystkie terminy i Wysocki pewnie będzie musiał umorzyć postępowanie. Przecież nie może popsuć sobie statystyk. Teraz jednak poczuł wyrzuty sumienia. Cholera, w końcu jest policjantem.
Odwrócił się na pięcie i przeskakując po dwa schodki, wrócił pod drzwi mieszkania numer trzy. Mężczyzna i kobieta – pewnie małżeństwo – wyglądali na ludzi w jego wieku. No, byli może parę lat młodsi. Kobieta patrzyła zza wąskich okularów w ciemnych oprawkach. Pokazał im odznakę.
– Jestem komisarz Marcin Zakrzewski z komendy miejskiej policji. Czy mogę zadać państwu jedno pytanie?
– Oczywiście. Czy coś się stało? – zapytała kobieta.
– Ekipa budowlana znalazła zwłoki w lokalu numer dwadzieścia jeden – wyjaśnił i zaraz dodał uspokajająco: – To chyba nikt z mieszkańców.
– To mieszkanie stało od lat zamknięte – odezwał się mężczyzna.
– Właśnie w związku z tym mam do państwa pytanie. Czy widzieliście kogoś obcego, kto w ciągu ostatnich kilku miesięcy kręcił się po klatce schodowej? Albo może któryś z sąsiadów coś na ten temat mówił?
Kobieta spojrzała na męża.
– Chyba nie. – Pokręciła głową.
Komisarz podał jej swoją wizytówkę.
– Gdyby pani sobie coś przypomniała, proszę dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
– Oczywiście.
Skinął im głową i wybiegł na ulicę. Przynajmniej próbował. Będzie miał spokojniejsze sumienie.
Jego honda stała na chodniku kilka kroków dalej. Starego forda transita ekipy technicznej już nie było. Wsiadł na motor, włożył kask, odpalił silnik i wolno wyjechał na ulicę. Było już południe, a on nie pił jeszcze kawy.
3 Psie kły
25 czerwca, czwartek po południu
Marcin Zakrzewski w ostatniej chwili cofnął dłoń. Poczuł tylko, jak wielkie psie kły ześlizgują mu się po nadgarstku. Zanim zdążył się ruszyć, pies zaatakował ponownie. Skoczył na niego przednimi łapami i pyskiem próbował dosięgnąć jego twarzy. Instynktownie udało mu się złapać go za sierść po obu stronach szyi i zatrzymać. Tuż przed sobą widział dwie wielkie szczęki najeżone zębami. Chwilę się siłowali, wreszcie Marcinowi udało się zrzucić z siebie psa. Zanim owczarek złapał przyczepność na śliskich kaflach pokrywających podłogę w kuchni, zdążył uciec do pokoju.
To było jednak wszystko, co mógł zrobić. Na środku pokoju odwrócił się, a pies z impetem skoczył na niego, zwalając go z nóg.
Leżał na dywanie pokonany i zasłaniał się przed psem, który machając wesoło ogonem, koniecznie chciał polizać go po twarzy albo po szyi.
W drzwiach stała Magda i śmiejąc się, zachęcała sukę do większej aktywności.
– Atakuj, Tina! Wyliż go porządnie! Za to, że tak późno wrócił.
Marcin też śmiał się na całe gardło, aż osłabł i nie mógł dłużej się bronić.
– Tylko nie po uchu! – krzyknął. – Magda, proszę, zawołaj ją.
– Tina!
Suka zadowolona z siebie podbiegła do kobiety, machając ogonem tak szeroko, że obijał się o krzesła i stół.
– Dobry piesek, dobry – mówiła, drapiąc ją między uszami.
Marcin podniósł się z podłogi i otrzepał z psich kudłów. Krytycznie popatrzył na dywan.
– Znowu trzeba będzie odkurzać – mruknął.
– Taki lajf. Sam chciałeś mieć psa.
– J-jasne.
Tak, mniej lub bardziej intensywnie, wyglądał ich codzienny rytuał powitania.
W połowie stycznia sąsiedzi zawiadomili policję, że w mieszkaniu na ulicy Wiślańskiej, na wrocławskim Kozanowie, od kilku dni żałośnie ujada pies. Na miejsce równocześnie przyjechały patrole policji i straży miejskiej. Po krótkiej rozmowie z sąsiadami zdecydowano o wyważeniu drzwi. W mieszkaniu policja znalazła wygłodniałego szczeniaka rasy owczarek niemiecki, a w łazience kobietę w wannie wypełnionej wodą pomieszaną z krwią. Wyglądało na to, że kilka dni wcześniej popełniła samobójstwo, podcinając sobie żyły. Nie było jednak pewności, czy nie brały w tym udziału osoby trzecie, dlatego na miejsce został wezwany prokurator i ekipa śledcza. Tak się złożyło, że razem z technikami do mieszkania trafił komisarz Marcin Zakrzewski. Prokurator zlecił mu czynności sprawdzające, a sam się ulotnił, zostawiając go z ekipą z laboratorium kryminalistycznego.
Nie było żadnych podejrzanych śladów. Zakrzewski porozmawiał z sąsiadami, poprzeglądał papiery,