Эротические рассказы

Wybór Crossa. Sylvia DayЧитать онлайн книгу.

Wybór Crossa - Sylvia Day


Скачать книгу
tonem, jak zawsze, gdy podejmował decyzję niepodlegającą dyskusji. – Zapomniałem, jak to jest być szczęśliwym. Nie staraj się umniejszać tego, co dla mnie robisz.

      Boże.

      – Ja też cię kocham.

      Rozłączyłam się i drżącą dłonią odłożyłam telefon na stół.

      Tata z kubkiem kawy w ręce usiadł na drugim krześle.

      Miał na sobie długie szorty i oliwkowy T-shirt, ale był boso. Ogolił się i miał wilgotne włosy; ich koniuszki, schnąc, skręcały się lekko.

      Był moim ojcem, ale to nie zmieniało faktu, że wyglądał niezwykle pociągająco. Dbał o formę i był z natury pewny siebie. Rozumiałam, dlaczego moja matka nie potrafiła mu się oprzeć, gdy się poznali. I najwyraźniej nadal nie mogła.

      – Słyszałem, jak rozmawiałaś – powiedział, nie patrząc na mnie.

      – Och!

      Opadła mi szczęka. Nie dość, że się wywnętrzyłam przed Gideonem, to jeszcze usłyszał to mój tata.

      – Miałem zamiar porozmawiać z tobą o tym, czy wiesz, co robisz, zaręczając się tak młodo i tak pośpiesznie.

      Podciągnęłam skrzyżowane nogi pod siebie.

      – Spodziewałam się tego.

      – Ale teraz rozumiem, co czujesz. – Spojrzał na mnie łagodnie szarymi oczami. – Potrafisz to wyrazić lepiej, niż ja kiedykolwiek umiałem. Stać mnie było tylko na „kocham cię”, a to za mało.

      Wiedziałam, że myśli o mojej mamie. Zwłaszcza że jestem do niej taka podobna.

      – Gideon uważa, że to, co powiedziałam, to także za mało.

      Spojrzałam na moje pierścionki. Jeden ofiarowany przez Gideona, by mnie zapewnić, że chce mnie przy sobie zatrzymać, i drugi, który był symbolem minionych czasów, kiedy jeszcze doświadczał miłości.

      – Rozmawiałem z nim kilkakrotnie – powiedział tata i zamilkł na chwilę. – Wciąż musiałem sobie uświadamiać, że jeszcze nie przekroczył trzydziestki.

      Uśmiechnęłam się.

      – O tak. Jest niezwykle dojrzały.

      – I trudno go rozgryźć.

      Mój uśmiech zgasł.

      – Istny pokerzysta o kamiennej twarzy. Ale mówi to, co myśli.

      Bezgranicznie ufałam Gideonowi. Mówił mi wyłącznie prawdę. Problem polegał na tym, że mówił niewiele.

      – I taki mężczyzna chce poślubić moją córkę.

      Spojrzałam na niego.

      – Dałeś mu błogosławieństwo.

      – Powiedział, że zawsze będzie się o ciebie troszczył. Obiecał, że przy nim będziesz bezpieczna i szczęśliwa. – Zerknął na stojący po przeciwnej stronie jezdni samochód. – Wciąż nie rozumiem, dlaczego mu wierzę, nawet wtedy, gdy ze względu na ciebie każe obserwować mój dom. Na dodatek okłamał mnie, mówiąc, że poczeka z oświadczynami.

      – Nie mógł czekać, tato. Nie miej o to żalu. Po prostu zanadto mnie kocha.

      Tata przyjrzał mi się z uwagą.

      – Nie sprawiałaś wrażenia szczęśliwej, kiedy przed chwilą rozmawialiście przez telefon.

      – Wiem. Czułam rozpacz i niepewność. – Westchnęłam. – Kocham go do szaleństwa, ale nie znoszę, gdy czuję się od niego uzależniona. Nasze role w związku powinny być równorzędne.

      – Bardzo słusznie. Trzymaj się tego. Czy on także chce, by tak było?

      – Chce, żebyśmy byli razem. Pod każdym względem. Ale on zbudował imperium, zapracował sobie na dobrą reputację. A ja chciałabym dojść do czegoś samodzielnie. Nie muszę tworzyć imperium, ale na pewno chcę się cieszyć dobrą opinią.

      – Rozmawiałaś z nim na ten temat?

      – O, tak. – Uśmiechnęłam się drwiąco. – Ale on uważa, że pani Cross powinna automatycznie wejść do zespołu Crossa. I ja go rozumiem.

      – Cieszę się, że sobie to przemyślałaś.

      Zawiesił głos.

      – Ale?

      – Ale to może stać się poważnym problemem, prawda?

      Uwielbiałam sposób, w jaki tata zachęcał mnie do namysłu, nie usiłując do niczego nakłaniać lub osądzać. Zawsze był taki.

      – Tak. Nie sądzę, byśmy się z tego powodu rozstali, ale z pewnością może to spowodować kłopoty. Gideon przywykł, że dostaje to, czego chce.

      – W takim razie jesteś dla niego odpowiednią żoną.

      – On też tak uważa. – Wzruszyłam ramionami. – To nie Gideon stanowi problem, lecz ja. Gideon wiele przeszedł i samodzielnie sobie z tym poradził. Nie chcę, by czuł, że nadal musi sam zmagać się ze wszystkim, bo stanowimy jedność. Chcę, żeby uważał nas za tandem. Trudno mi to urzeczywistnić, gdy sama chcę się uniezależnić.

      – Jesteś do mnie bardzo podobna – powiedział z łagodnym uśmiechem. Był taki przystojny, że poczułam dumę.

      – Wiem, że dojdziemy do porozumienia. To dobry człowiek, o pięknym sercu. Zrobiłby dla mnie wszystko, tato.

      Nawet zabiłby dla mnie.

      Na tę myśl poczułam mdłości. Możliwość, że Gideon mógłby ponieść odpowiedzialność za śmierć Nathana, była aż nadto realna. Nie powinnam dopuścić, by Nathanowi coś się stało.

      – Czy Gideon pozwoli mi zapłacić za wasze wesele? – Tata parsknął śmiechem. – Myślę, że powinienem cię zapytać, czy twoja matka da mi za to wycisk.

      – Tato… – Znowu poczułam ciężar w piersi. Po dyskusjach, jakie się toczyły na temat opłacenia moich studiów na uniwersytecie w San Diego, wiedziałam, że namawianie go, by nie nadwerężał dla mnie swoich finansów, na nic się nie zda. Tata uważał to za punkt honoru, a był bardzo dumnym człowiekiem. – Mogę ci tylko podziękować.

      Uśmiechnął się do mnie z ulgą. Zrozumiałam, że obawiał się oporu z mojej strony.

      – Dysponuję około pięćdziesięcioma tysiącami. Wiem, że to niewiele…

      Dotknęłam jego dłoni.

      – Na pewno wystarczy.

      Niemal słyszałam protesty mamy. Zajmę się tym w odpowiednim czasie.

      Wyraz twarzy mojego ojca był wart moich wszelkich starań.

      *

      – Nic a nic się nie zmieniło. – Cary zdjął okulary przeciwsłoneczne i przystanął na chodniku przed dawnym ośrodkiem rekreacyjnym, który doktor Travis zaadaptował na swoją przychodnię. Spojrzał na wejście do sali gimnastycznej. – Stęskniłem się za tym miejscem.

      – Ja także.

      Wzięłam go za rękę i splotłam palce z jego palcami. To tutaj, na zajęciach terapii grupowej, poznałam Cary’ego.

      Ruszyliśmy chodnikiem, skinąwszy głową parze ludzi, którzy stali przy drzwiach, paląc papierosy. Weszliśmy do środka, gdzie trwał mecz koszykówki. Dwa trzyosobowe zespoły grały na połowie sali, śmiejąc się i pokpiwając z siebie nawzajem. Wiedziałam z doświadczenia, że czasami owa niezwykła siedziba doktora Travisa była jedynym miejscem, gdzie można się było poczuć wystarczająco bezpiecznie, by się śmiać.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика