Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety. Jacek PiekaraЧитать онлайн книгу.
bo wbiła mi podbródek w ramię.
– Ale tak może być, mój miły. Widziałam to tak wyraźnie, jakby działo się właśnie teraz. Płynęliśmy przez kosmiczny przestwór, ty na jednej z gwiazd, a ja na drugiej. I nagle obie te gwiazdy zgasły, a my zniknęliśmy. – Jej głos zadrżał. – Poczułam taką straszną pustkę, taką rozpacz, takie osamotnienie. A potem już nie czułam nic, bo wcale mnie nie było…
Wzdrygnąłem się, ale starałem się to wzdrygnięcie ukryć.
– Nataszka, taki sen może oznaczać wszystko i nic – rzekłem spokojnie. – Może jest ostrzeżeniem. A może pokazuje jedną z możliwych dróg przyszłości. A może oznacza kompletnie coś innego, coś, z czego w tej chwili nie zdajemy sobie nawet sprawy?
Odsunąłem się od niej, wziąłem jej dłonie w swoje ręce i spojrzałem prosto w stężałą od smutku twarz.
– Nataszka, nie mogę ci obiecać, że zawsze z tobą będę, bo człowiek jedynie w ograniczonym stopniu jest panem własnego losu. Czasami ten los zostaje zmieniony wolą władców, a czasami zardzewiałym nożem w ręku pijanego głupca…
– Nie mów tak! – krzyknęła i uderzyła mnie w twarz.
Uniosłem jej rękę i z uśmiechem pocałowałem wnętrze jej dłoni. Wtedy rozpłakała się.
– Przepraszam cię – powiedziała ze skruchą i smutkiem, ale już spokojnie. – Bardzo cię przepraszam.
– Mogę ci obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nikt i nic nas nie rozdzieliło – dokończyłem poprzednią myśl.
– Dobrze. – Znowu przytuliła się do mnie. – Wierzę ci. Ale błagam, uważaj na siebie.
– Ty też uważaj na siebie – odparłem.
– Ja! – parsknęła. – Też coś. Tu nikt nawet nie tknie mnie palcem.
– A choroba? Chodzisz na bosaka po zimnych kamieniach, kąpałaś się w lodowatej wodzie…
Tym razem roześmiała się prosto w moją szyję.
– Miły mój, jestem dziewczyną z bagien – powiedziała całkiem już rozchmurzona. – Nie chwyci mnie byle jaka przypadłość. A jakby nawet chwyciła, to znam mnóstwo ziół, wywarów i dekoktów. – Odsunęła się ode mnie. – I znam też uroki odpędzające chorobę. – Potem spoważniała i spojrzała bystro w moją twarz. – Ale znam też takie, które chorobę sprowadzają – dodała z namysłem i przyglądając mi się uważnie. – Gdybyś tak zachorował, mój miły? Chyba nie zabiorą cię na wyprawę majaczącego w gorączce?
Pokręciłem głową.
– Ludmiła nie jest głupia – rzekłem. – Choroba, która nagle dopadła człowieka nigdy tu na nic niechorującego, a która pojawiła się w tak wygodnym dla niego czasie, wydałaby się księżnej od razu podejrzana.
– To prawda, Ludmiła nie jest głupia – westchnęła Natasza. – Ale mogłabym sprowadzić chorobę na nią, hmmm? Przecież jak nie będzie mogła ruszyć ręką ani nogą, to nie pojedzie na żadną wojenną wyprawę, czyż nie?
Myśli Nataszy zmierzały w zdecydowanie niebezpieczną stronę i musiałem je powstrzymać w zarodku, zanim, Boże, ustrzeż nas, przerodzą się w niebezpieczne zamiary.
– I księżna wcale się nie domyśli, dlaczego była zdrowa jak tur i nagle zachorowała, co? – Pokręciłem głową. – Nie rób tego, Nataszka. Ludmiła jest bezwzględna i okrutna. Jeśli dowiedziałaby się, że spiskujemy przeciwko niej, zabiłaby nas oboje. I podejrzewam w dodatku, że odbyłoby się to w nieprzyjemny sposób…
Natasza skinęła głową, a potem objęła mnie ramionami i zakołysała naszymi ciałami.
– Tak naprawdę mogę na nią sprowadzić coś więcej niż chorobę, jeśli tylko byś chciał… – zaszeptała.
– Szszsz – syknąłem. – Boże broń, Nataszka! Już wolę jechać na tę głupią wojnę. Bez Ludmiły jesteśmy zgubieni.
Westchnęła bardzo ciężko i bardzo smutno, po czym odsunęła się ode mnie.
– Wiem, przecież wiem – odparła. – Tylko chciałabym coś zrobić, ale zupełnie nie wiem co… – przyznała zgaszonym głosem.
Pocałowałem ją.
– Po prostu myśl o mnie – poprosiłem. – A ja będę myślał o tobie. Czekaj na mnie, a wrócę.
– Wrócisz? Na pewno wrócisz?
Nie chciałem już wspominać, że nie ma pod Bożym niebem człowieka, który mógłby stwierdzić, że coś wydarzy się „na pewno”. Wydarzyć się bowiem może tylko to, czego chce Bóg Wszechmogący i co jest zgodne z Jego najświętszą wolą. I wszystkie nasze „pewności” biorą w łeb w konfrontacji z Bożymi zamysłami. Jednak w tym nastroju, w jakim była Natasza, mówienie tego wszystkiego pogłębiłoby jej smutek, więc pocałowałem ją drugi raz, mocno i długo.
– Choćbym miał się czołgać, Nataszka, to dopełznę do ciebie – obiecałem z ustami na jej ustach.
– Już ty się lepiej nigdzie nie czołgaj – zachlipała, ale jednocześnie uśmiechnęła się przez łzy. – Chyba sobie pogadam z Modestem – dodała. – Może on coś mi powie…
Skrzywiłem się.
– Nataszka, miałaś go przecież uwolnić – przypomniałem z wyrzutem.
Modest Dobrynicz był niegdyś tropicielem, w dodatku najsłynniejszym i najbieglejszym tropicielem, podziwianym nie tylko w całym Księstwie Peczorskim, ale nawet wśród Jugrów. Sprowadziłem go na dwór księżnej Ludmiły, by pomógł nam w odnalezieniu siedliska demonów położonego w samym sercu niedostępnych trzęsawisk. A ponieważ Modest nie chciał pomóc, Natasza odcięła mu głowę. I ta odcięta głowa zaprowadziła nas tam, gdzie potrzebowaliśmy dotrzeć. Ciało tropiciela wyrzucono do fosy, lecz jak widać, Natasza nadal nie pozbyła się jego głowy. Zdaje się, że uważała ją nie tylko za przydatną na przyszłość, ale przede wszystkim miała ją za świadectwo własnego magicznego triumfu i niezwykłych zdolności.
– Przecież mówiłam ci, że on wcale nie cierpi – wyjaśniła obronnym tonem. – Póki go nie obudzę, jest jak martwy. Ani nie myśli nic, ani go nic nie boli. Ot, jakby spał, tylko snem niezwykłym, bo głębokim niczym śmierć.
Westchnąłem. Natasza była czasami niczym góra. Człowiek mógł napinać się z całych sił, próbując ją przesunąć, tylko po to, żeby w ostatecznym rozrachunku zauważyć, iż góra nie drgnęła nawet na cal, a za to jemu samemu omdlały ramiona.
– A co Dobrynicz może mieć wspólnego z wizjami przyszłości? – spytałem.
– Ktoś zawieszony między śmiercią a życiem potrafi dostrzec więcej niż my.
Ba, tego nie trzeba mi było tłumaczyć. Kiedy poruszałem się po przeklętym uniwersum nie-świata, również postrzegałem świat rzeczywisty w taki sposób, w jaki nikt inny nie mógł go widzieć. Szkoda, że musiałem płacić za takie wizje cierpieniem, strachem i zagrożeniem śmiercią.
– Nataszka, a nie sądzisz, że on może specjalnie prorokować coś złego, bo nienawidzi cię za to, że go zabiłaś i nie pozwoliłaś mu umrzeć na dobre?
Zamyśliła się.
– Czasami wydaje mi się, że on nawet już nie wie, kim ja w ogóle jestem – odparła ze smutkiem. – Albo wcale go to nie obchodzi.
Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym Nataszy pozbyć się tej głowy. Po pierwsze, by nieszczęsny Modest mógł powędrować wreszcie przed najsurowsze oblicze Pańskie, a po drugie, gdyż sam fakt trzymania w szafie odciętego czerepu i rozmawiania z