Duchowość ciała. Alexander LowenЧитать онлайн книгу.
by moje oddychanie stało się naturalne.
Przez pierwszy miesiąc terapii regularnie odczuwałem parestezję (zaburzenia czucia), czyli objawy hiperwentylacji. Na dłoniach i rękach czułem mrowienie, a kilkakrotnie bolesne szczypanie. Zdarzyło się też kilka razy, że moje dłonie stały się zimne jak lód i wystąpił w nich kurcz chwytu. Wyglądały wówczas jak szpony ptaka i nie mogłem poruszyć palcami. Reich zapewnił mnie, że te objawy miną, gdy mój oddech się wyrówna, i rzeczywiście tak się stało.
U większości z nas wystąpią objawy hiperwentylacji, jeżeli zaczniemy głęboko oddychać, leżąc bez ruchu. Fizjologicznie da się to wyjaśnić tym, że tego rodzaju oddychanie nadmiernie obniża poziom CO2 we krwi, co powoduje taką właśnie reakcję. Można temu zaradzić, oddychając do papierowej torby, gdyż wtedy część dwutlenku węgla zostanie powtórnie zaabsorbowana. W miarę postępu terapii przestałem odczuwać symptomy hiperwentylacji po głębszym i swobodniejszym oddychaniu. Zrozumiałem, że pojęcie „hiper” jest relatywne w stosunku do poprzedniej głębokości oddychania; czyli że symptomy hiperwentylacji pojawią się, jeżeli zaczniemy oddychać głębiej, niż jesteśmy przyzwyczajeni. Z chwilą gdy organizm przyzwyczai się do głębszych oddechów, „wentylacja” przestaje być doświadczana jako „hiper”.
Te same objawy można również wyjaśnić tym, że oddychanie naładowuje ciało energią. Jeżeli ciało danej osoby przystosowane jest do pewnego poziomu naładowania lub pobudzenia, to zostanie ono naładowane nadmiernie, co jest stanem przerażającym i bolesnym. Jeśli ten zwiększony ładunek nie zostanie uwolniony, to ciało się skurczy, dając opisane wyżej objawy. Jednakże gdy osoba ta potrafi znieść wyższy ładunek, ciało poczuje się żywsze, a to właśnie przydarzyło się mnie, gdy rozluźniłem się podczas terapii z Reichem. Objawom hiperwentylacji można również zapobiec albo je ograniczyć, na przykład kopiąc materac lub wykonując inny wysiłek dostatecznie wyczerpujący, aby zużyć nadmiar energii.
W trakcie mojej własnej terapii zaszły dwa następne dramatyczne wydarzenia, gdy kontynuowałem pracę nad oddechem i poddawałem się ciału. Pewnego razu, gdy leżałem na materacu treningowym, oddychając, coś mną poruszyło, kołysząc moim ciałem, dopóki się nie podniosłem. Stałem przez chwilę twarzą do materaca. I wtedy zacząłem walić weń pięściami. Gdy to robiłem, zobaczyłem twarz swego ojca. Wiedziałem, że biję go, ponieważ dał mi klapsa – wydarzenie, którego zupełnie nie pamiętałem. Gdy w jakiś czas potem spotkałem się z ojcem, zapytałem go, czy kiedykolwiek mnie uderzył. Przyznał, że zrobił to raz, gdy zdenerwowałem matkę, wracając zbyt późno do domu z zabawy na dworze.
To spontaniczne powstanie z materaca zadziwiło mnie. W przeciwieństwie do mojego pierwszego seansu z Reichem, kiedy to krzyczałem, nie czując jednak żadnego strachu, tym razem odczułem pełną moc swojego gniewu. Trzeba zdawać sobie sprawę, że żaden z moich czynów nie był wykonany świadomie. Coś na głębszym poziomie – na poziomie id, jak go nazwał Freud – kazało mi się tak zachować.
Idea działania bez udziału świadomego umysłu jest centralnym pojęciem w praktyce i filozofii zen. Eugen Herrigel, opisując jak ćwiczył zen, by stać się mistrzem łucznictwa, stwierdza, że „dochodzi się do punktu, gdy sami nie wypuszczamy strzały. Coś robi to za nas”20. Cóż takiego działa w nas lub poprzez nas, lecz nie jest uznawane za jaźń? Jest to pewnego rodzaju siła, która wydaje się mieć własny rozum oraz świadomość, głębszą i szerszą niż nasza świadomość. Jeżeli potrzebujemy dla niej określenia, to można ją nazwać duchem mieszkającym w nas, który mobilizuje nas do działania.
Ujmując to inaczej, doświadczanie duchowości ciała nie zależy od działania, lecz od odczuwania siły wewnątrz siebie, która jest większa niż świadome ja.
Drugi punkt zwrotny w mojej terapii nastąpił jakiś czas później. Podczas jednego z seansów, gdy leżałem na tapczanie, oddychając, miałem wyraźne wrażenie, że jestem bliski zobaczenia obrazu na suficie. Podczas kilku następnych seansów to przeczucie nasilało się. Potem obraz ten się pojawił. Ujrzałem twarz mojej matki patrzącą na mnie z góry, bardzo zagniewaną. Doświadczyłem siebie w wieku siedmiu miesięcy, leżącego w wózku przed domem. Płakałem przedtem za mamą, lecz mój płacz musiał jej przeszkodzić w jakimś zajęciu. Gdy wyszła do mnie, miała tak zimny i surowy wyraz twarzy, że zamarłem. Zdałem sobie sprawę, że krzyk, którego wówczas z siebie nie wydobyłem, był tym krzykiem, który wydałem podczas swojego pierwszego seansu z Reichem. Dalej tkwił w moim gardle, które było tak zaciśnięte, że nie mogłem ani krzyczeć, ani łkać. Wiele lat później, podczas roboczego seminarium, które prowadziłem, wydarzyło się coś, co pomogło mi lepiej to zrozumieć. Jeden z uczestników zaproponował, abyśmy popracowali nad moim ciałem, by rozładować niektóre z moich napięć. Zgodziłem się. Leżałem na podłodze, a dwie kobiety pracowały równocześnie nad moim ciałem; jedna zajęła się moim zaciśniętym gardłem, a druga stopami, czyli dwoma obszarami, gdzie napięcie było duże. Pamiętam, że czułem się bezradny i w tym momencie poczułem w gardle ostry ból, jak gdyby ktoś mi je podciął. Zrozumiałem, że moja matka psychicznie podcięła mi gardło, tak że trudno mi było mówić lub płakać.
Czytelnik przypomni sobie, że tamten krzyk wyrwał się ze mnie, gdy poruszyłem swoją pierś oddychaniem. Krzyk uwiązł w moim gardle, ale w mojej piersi utkwił ból z powodu wrogości matki. To właśnie ból złamanego serca po utracie miłości mamy był tym, co musiałem stłumić, aby przeżyć, bowiem gdy walczyłem krzykiem i płaczem przeciwko odstawieniu od piersi, ona zwróciła się przeciwko mnie. Udało mi się stłumić ten ból, unieruchamiając klatkę piersiową, ale skutkiem tego był olbrzymi stres oddziałujący na serce. Żyłem w nieświadomym strachu, że zostanę opuszczony, od którego mogłem się uwolnić, tylko stawiając czoło lękowi i opłakując swoją stratę.
Nie jest to pogląd powszechnie uznawany, jednakże tłumienie uczucia sprawia, że człowiek się go boi. Staje się ono przysłowiowym szkieletem w szafie, na który nie śmiemy spojrzeć. Im dłużej to uczucie jest ukrywane, tym bardziej się go boimy. Podczas terapii stwierdzamy, że gdy drzwi szafy zostaną otwarte, tj. gdy stłumione uczucie zostaje wydobyte, zawsze okazuje się mniej przerażające, niż oczekiwaliśmy. Jednym z powodów jest to, że nie jesteśmy już bezradnymi dziećmi. Większości z nas udaje się rozwinąć na tyle silne ego, by radzić sobie z uczuciami, podczas gdy dziecko takiego ego nie posiada. Siły ego nie da się jednak wykorzystać, gdy mamy do czynienia z uczuciami stłumionymi, ponieważ nie są one uświadomione. Stłumione uczucia są jak cienie w nocy, które nasza wyobraźnia powiększa, aż staną się zjawami.
Jeżeli jesteś osobą skłonną do duszenia uczuć, jeśli masz trudności z wypłakaniem się, najprawdopodobniej będziesz miał zaburzenia w oddychaniu. Jeżeli zatrzymujesz w sobie uczucia, to będziesz również zatrzymywał powietrze i twoja klatka piersiowa będzie prawdopodobnie rozdęta. Kobiety są swobodniejsze w wyrażaniu uczuć niż mężczyźni – płacz przychodzi im łatwiej – i w rezultacie ich oddech jest swobodniejszy, rzadziej dostają ataku serca i żyją dłużej. Nie oznacza to, że nie mają emocjonalnych problemów lub że ich oddychanie jest w pełni naturalne. Kobiety wzorujące się na takich męskich wartościach, jak bycie twardym i sprawnym oraz trzymanie uczuć na wodzy, są tak samo narażone jak mężczyźni i również mogą mieć rozdęte klatki piersiowe. Szczególnie podatni na taką przypadłość są palacze obojga płci. Palenie daje wrażenie oddychania, nie dostarczając jednak do organizmu wiele tlenu, który mógłby pobudzić bolesne odczucia.
W interesie własnego zdrowia ważne jest, abyśmy stali się świadomi swego sposobu oddychania. Pomocne w tym może być poniższe ćwiczenie, które powinno również wpłynąć na pogłębienie oddechu. Po pierwsze, zwróć uwagę na rozmiary swojej klatki piersiowej i zaobserwuj, czy mocno wciągasz powietrze. Czy długo zatrzymujesz powietrze? Jeżeli tak, to możesz mieć takie same problemy z wyzwalaniem uczuć, jakie masz z pełnym wydychaniem powietrza.
ĆWICZENIE 3.1
W