Będziesz tam. Guillaume MussoЧитать онлайн книгу.
kres tej rozmowie:
– Teraz ty mnie posłuchaj, stary, nie znam cię i nie wiem, skąd się wziąłeś, ale myślę, że nie jesteś tak pokręcony jak to, co gadasz. Właściwie jestem pewien, że odgrywasz jakąś komedię.
– A w jakim celu?
– Nie mam pieprzonego pojęcia i, żeby wszystko było jasne, chrzanię to. Wszystko, czego teraz pragnę, to, żebyś się stąd wyniósł. Poza tym uprzedzam, że po raz ostatni jestem tak uprzejmy.
– Uspokój się, zaraz sobie pójdę.
Jednak zamiast się wynieść, mężczyzna rozsiadł się w wiklinowym fotelu, pogrzebał w kieszeni i wyjął papierosy: czerwono-białą paczkę ze słynnym logo wydrukowanym czarnymi literami.
Elliott zauważył, że palił papierosy tej samej marki, ale nie przejął się tym zbytnio – papierosy reklamowane przez kowboja należały do najbardziej popularnych.
– Właściwie – podjął mężczyzna, wydmuchując kółeczko dymu i kładąc przed sobą zapalniczkę – wcale się nie dziwię, że mi nie wierzysz. Z czasem traci się pewność, ale ja pamiętam, kim byłem w młodości: naukowcem, który polegał wyłącznie na swoim rozumie.
– A teraz kim pan jest?
– Człowiekiem wiary.
Lekki podmuch wiatru przeleciał nad tarasem. Był piękny jesienny wieczór. O dziwo, przy obecnym skażeniu środowiska, niebo wydawało się niezwykle jasne, wspaniałe – roziskrzały je tysiące gwiazd i nisko wiszący księżyc w pełni, który lśnił niebieskawym światłem. Chłonąc ten niebiański spokój, mężczyzna dopalił papierosa i zdusił niedopałek w popielniczce.
– Może nadszedł czas, żebyś wziął mnie za tego, kim jestem, Elliott: za twojego sprzymierzeńca.
– Raczej za pierdolniętego świra. Taka jest prawda.
– Za takiego, który wie o tobie wszystko.
Lekarz nie wytrzymał:
– Jasne, pan wie o mnie wszystko, bo pan jest mną. Na tym polega pańskie szaleństwo! Tylko co takiego pan o mnie wie? Jakie palę fajki, kiedy się urodziłem… I co poza tym?
Złość wzięła nad nim górę, bo zaczynał się bać. Instynktownie czuł, że równowaga sił została zachwiana, i odnosił wrażenie, że mężczyzna nie wystrzelił jeszcze całej amunicji, ponieważ – jakby przyznając mu rację – rzekł poważnym tonem:
– Wiem coś, o czym nie mówiłeś nikomu, ani swojemu najlepszemu przyjacielowi, ani kobiecie, z którą dzielisz życie.
– Na przykład co?
– Znam sprawy, o których nie masz ochoty słuchać.
– Śmiało! Niech pan wali! Chętnie posłucham. Ja nie mam nic do ukrycia.
– Zakład?
– O czym mielibyśmy gadać?
Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę, po czym zaproponował:
– Chcesz może pogadać o ojcu?
To pytanie upokorzyło go jak policzek.
– A co mój ojciec ma z tym wszystkim wspólnego?
– Nie przyznawał się do tego, ale był alkoholikiem, nieprawdaż?
– Wcale nie!
– Ależ tak. W oczach ludzi uchodził za szanowanego człowieka interesu, kochającego męża i dobrego ojca rodziny. Ale w domu, dla matki i dla ciebie, był kimś zupełnie innym, co?
– Nic pan nie wie na ten temat.
– Oczywiście, że wiem. Na starość trochę się uspokoił, ale kiedy byłeś małym chłopcem, czasami porządnie od niego obrywałeś. Nie pamiętasz?
Skoro Elliott milczał, mężczyzna mówił dalej:
– Miewał takie napady po wypiciu paru głębszych. Kiedy był porządnie narąbany, szybko się irytował i uspokajał dopiero wtedy, kiedy kogoś sprał…
Elliott przyjmował ciosy jak bokser zapędzony pod liny ringu.
– Przez dłuższy czas pozwalałeś mu na to. Czasami nawet go prowokowałeś. Wiedziałeś, że kiedy wyładuje się na tobie, nie będzie się pastwił nad matką.
Mężczyzna zamilkł na parę sekund, po czym spytał:
– Mam mówić dalej?
– Pieprz się!
Ten jednak pochylił się w jego stronę i szeptał mu do ucha, jakby chciał powierzyć jakiś sekret:
– Wróciwszy pewnego popołudnia ze szkoły, a miałeś wtedy dziesięć lat, znalazłeś matkę w wannie z przeciętymi nadgarstkami. Wykrwawiała się…
– Ty cholerny draniu! – wybuchnął Elliott, chwytając mężczyznę za poły marynarki.
On jednak dokończył to, co chciał powiedzieć:
– Przyszedłeś w samą porę, żeby ją uratować. Zadzwoniłeś po karetkę, ale matka wymogła na tobie przyrzeczenie, że jej nie zdradzisz. I dotrzymałeś słowa. Pomogłeś jej stłuc szybę w kabinie prysznicowej, a ona powiedziała sanitariuszom, że się skaleczyła, pośliznąwszy na mokrej posadzce. To był wasz sekret. Nikt nigdy nie dowiedział się prawdy.
Teraz dwaj mężczyźni stali naprzeciw siebie i patrzyli sobie prosto w oczy. Elliott został trafiony w samo serce. Nie spodziewał się takiego ciosu. Nie tego wieczoru, nie w ten sposób. Te wspomnienia, głęboko ukryte w zakamarkach pamięci, były nadal świeże.
I bolesne.
– Z początku myślałeś, że postąpiłeś właściwie. Tyle tylko, że dwa lata później matka wyskoczyła z dwunastego piętra waszego bloku.
Elliott odbierał każde zdanie jak celny cios w podbródek.
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miał ochotę się rozpłakać. Czuł się słaby, znokautowany na stojąco.
– Odtąd nie możesz przestać myśleć, że ponosisz część odpowiedzialności za to samobójstwo. Wszystko potoczyłoby się może inaczej, gdybyś wtedy powiedział prawdę. Przecież matka mogła się znaleźć pod opieką psychologa i leczyć się w jakiejś klinice. Mam mówić dalej?
Elliott otworzył usta, chcąc zaprotestować, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
Mimo że mężczyzna sprawiał wrażenie równie poruszonego, ponownie wkroczył na niebezpieczny grunt prawdy. Długo pichcił ostatnią rewelację, aż wygłosił ją wreszcie jak akt łaski:
– Opowiadasz wszystkim wokół, że nie chcesz mieć dzieci, ponieważ świat jest ponury, a przyszłość zapowiada się apokaliptycznie, ale to nie jest prawdziwy powód, Elliott…
Młody lekarz zmarszczył brwi. Sam już nie wiedział, w jakim kierunku zdąża jego rozmówca.
– Nie chcesz mieć dzieci, bo jesteś święcie przekonany, że rodzice cię nie kochali. A teraz sam nie masz pewności, czy będziesz w stanie kochać własne dzieci. Umysł ludzki jest bardzo dziwnym mechanizmem, nie sądzisz?
Elliott nie zaprzeczył. Wystarczyły trzy minuty, żeby mężczyzna, którego nigdy przedtem nie widział, zburzył jego spokój i sprawił, że zwątpił we wszystko. Marny stos ułożony z drobnych tajemnic – oto czym wszyscy jesteśmy.
Silniejszy podmuch wiatru powiał na tarasie. Mężczyzna postawił kołnierz marynarki, podszedł do Elliotta i położył dłoń na jego ramieniu, jakby chciał go pocieszyć.
– Niech mnie pan nie dotyka!