Totentanz. Mieczysław GorzkaЧитать онлайн книгу.
wady. Mały pokój, mała sypialnia, krótki korytarzyk, ciasna kuchnia z oknem wychodzącym na korytarz i wspólna toaleta na półpiętrze. Karina przypuszczała, że po wojnie jeden wielki apartament położony na czwartym piętrze dziewiętnastowiecznej kamienicy podzielono na cztery mieszkania, żeby wcisnąć jak najwięcej ludzi. Wzięła małą pożyczkę w banku i zrobiła sobie własną toaletę i łazienkę kosztem kawałka pokoju, sypialni i korytarzyka. Zrobiło się jeszcze ciaśniej, ale wszystkie wady przykrywała jedna wielka zaleta. Mieszkanie należało do niej.
Lato nie ustępowało, wciąż było gorąco. Okna wychodziły na jedną stronę, przez co pokoje trudno było przewietrzyć. Otwieranie ich niewiele dawało, może oprócz potężnej dawki decybeli z pobliskiej ciągle zakorkowanej ulicy Jedności Narodowej.
Karina długo stała pod prysznicem. Potem, nie wycierając się, stanęła przed lustrem. Zaczesała ciemne włosy sięgające do ramion i spojrzała sobie krytycznie w oczy.
– Nie jesteś już najmłodsza, kochanie – powiedziała. – Musisz się przyzwyczaić do coraz większych worków pod oczami o poranku. Na szczęście są cudowne maści i kremy odmładzające.
Po chwili dodała ciszej:
– Szkoda, że nie wynaleźli jeszcze kremów na samotność.
Myła zęby, kiedy usłyszała sygnał telefonu dochodzący z sypialni. Pobiegła odebrać. Nawet ucieszyła się, kiedy szef zakomunikował, że z powodu nadzwyczajnych okoliczności jej urlop właśnie się skończył.
*
Kilka minut przed czternastą aspirant Karina Buczko zmieniła dwóch wyraźnie znudzonych policjantów z patrolu. Wcześniej dowiedziała się o nocnych zdarzeniach. Najchętniej włączyłaby się do pracy operacyjnej, dostała jednak inne rozkazy. Dlatego tu siedziała. W mundurze, z pistoletem w rozpiętej kaburze i z kamizelką kuloodporną ukrytą pod koszulą. Gdyby nie klimatyzacja, umarłaby z gorąca.
Pamiętała Szawczaka z akcji w terenie i z korytarzy komendy wojewódzkiej. Raz czy dwa zamienili nawet parę zdań i okazał się bardzo miłym facetem. Wiedziała, że koledzy podśmiewają się z niego za plecami. Parol miał okrągłą twarz, a w chwilach podekscytowania pojawiały się na niej nieregularne czerwone plamy. Koledzy szybko zaczęli go porównywać do porucznika Waldemara Jaszczuka ze słynnego serialu 07 zgłoś się.
Wstała z niewygodnego krzesła i zajrzała do Szawczaka. Leżał teraz podłączony do całej baterii urządzeń. Zaintubowany, głowa w bandażach, blada twarz przypominająca bardziej pośmiertną maskę niż oblicze żyjącego człowieka, kroplówki w obu rękach. Bez tej całej maszynerii pewnie nie przeżyłby ani minuty. Przyglądała mu się przez chwilę, czując niespodziewany ucisk w gardle.
Wróciła na swoje miejsce na korytarzu. Czekała. Piła kawę z automatu stojącego za rogiem i obserwowała lekarzy i pielęgniarki, którzy co kilka minut zaglądali do pacjenta. Widziała, jakimi spojrzeniami ją obrzucają – pełnymi strachu, ale i ciekawości. Po godzinie personel pracujący w tej części szpitala znała już z widzenia.
Przed szesnastą zaszumiała winda na końcu korytarza i wysiadł z niej wysoki mężczyzna. Ubrany w przybrudzone trawą spodnie, w czarnej koszulce z logo zespołu heavymetalowego, z przydługimi, lekko siwiejącymi włosami kojarzył się z podstarzałym muzykiem rockowym. Ewentualnie z członkiem gangu motocyklowego – jeśli ktoś zwróciłby uwagę na wygląd kasku, który trzymał w ręce. Niby nic szczególnego. Facet jak setki innych – pociągła twarz, proste usta i nos, ale za to oczy miał niesamowite. Zniewalający błękit, a w środku żar, jakby ktoś wyciągnął z ogniska dwa rozżarzone węgle. Delikatne brwi dodawały oczom wyrazu. Karina wiedziała, że nie tylko na niej robi wrażenie. Większość policjantek wodziła za nim rozmarzonym spojrzeniem.
Kiedy się zbliżył, wstała z krzesła. Karina wiedziała o nocnym pościgu, w którym uczestniczył. Teraz oceniła, że wygląda na strasznie zmęczonego. Pewnie w ogóle nie spał.
– Cześć – rzucił z wyraźną chrypą w głosie i lekko się uśmiechnął. – Spotkaliśmy się już parę razy, prawda?
– Tak.
– Marcin.
– Karina Buczko.
Uścisnęli sobie ręce. Jego dłoń była ciepła i delikatna. Cholera, żaden facet tak na nią nie działał!
Zakrzewski obrzucił ją uważnym spojrzeniem, jakby oceniał, czy nadaje się do tego zadania. Nie czekała na krytyczne uwagi. Przed minutą zrobiła sobie kawę w automacie i nie zdążyła jeszcze nawet umoczyć ust. Sięgnęła do stolika i podała mu tekturowy kubek.
– Tobie bardziej się przyda – stwierdziła. – Wyglądasz koszmarnie. Spałeś w ogóle?
Jej bezpośredniość najwyraźniej go zaskoczyła. Przyjął kawę i zwalił się ciężko na jedno z krzeseł na korytarzu. Kask stuknął głucho o podłogę. Zakrzewski wypił od razu pół kubka i dopiero potem odpowiedział:
– Pójdę spać, jak mi się zachce.
Usiadła obok.
– Jak z nim? – Zakrzewski wskazał kciukiem za siebie.
– Bez zmian. Co chwilę zaglądają do niego pielęgniarki i jeden lekarz. Taki młody chirurg z brodą.
– Porządny facet. To on operował. Parol będzie musiał postawić mu dużą butelkę wódki, jeśli przeżyje. – Dopił kawę i jednym ruchem zmiął kubek. – Posłuchaj, Karina. Do Parola strzelał bardzo groźny psychopata. Prawdopodobnie Parol widział jego twarz. Dlatego przyszedł do niego do domu. Żeby zlikwidować niebezpiecznego świadka. Nie udało mu się.
Popatrzył jej w oczy. Miał nabiegłe krwią białka.
– Myślę, że on może tu wrócić, żeby naprawić błąd. Ja na jego miejscu nie czekałbym długo. Im dłużej będzie zwlekał, tym bardziej będziemy gotowi na jego przyjście. Na razie nie ogarnęliśmy jeszcze zamieszania. To najlepszy czas, jeśli chce raz na zawsze pozbyć się świadka.
Karinie zaciążyła nagle kamizelka kuloodporna.
– Szef obiecał, że za dwie, góra trzy godziny dostaniesz wsparcie. Na razie bądź bardzo ostrożna. Nie oddalaj się stąd ani na krok, nawet po kawę. Automat jest za rogiem, za daleko i nie widać stamtąd drzwi do sali Szawczaka. Zwracaj uwagę na kręcących się tu ludzi. Bądź czujna i nie ufaj nikomu. Zrozumiałaś?
– Tak. – Skinęła głową.
Podał jej swoją wizytówkę.
– Jeśli będziesz miała jakiekolwiek podejrzenia albo uznasz, że coś jest nie tak, dzwoń.
Wzięła wizytówkę, zapisała jego numer w swoim telefonie i oddała.
– Pewnie masz tylko jedną – powiedziała.
Ta uwaga nieoczekiwanie go rozbawiła. Na jego ustach pojawił się szczery uśmiech.
Klepnął ją w ramię i poszedł. Obserwowała, jak znika za rogiem.
Po minucie wrócił i podał jej kubek z gorącą kawą z automatu.
– Dziękuję za kawę – mruknął. – Jest koszmarna.
Potem zostawił ją samą. Kiedy drzwi windy zasunęły się za nim, Karina wstała i uważnie się rozejrzała.
*
Zaparkował na osiedlu sąsiadującym ze szpitalem, przodem do głównej ulicy Starogajowej. Wystarczyło uruchomić silnik, żeby włączyć się do ruchu. Gdyby miał ruszyć za nim pościg ze Starogajowej, zostawało mu kilka dróg ucieczki. Ale nie zakładał utrudnień, policja pewnie jeszcze nie zdążyła się zorganizować.
Włożył na głowę czapkę, daszek opuścił głęboko na oczy, na ramię zarzucił torbę i poszedł w kierunku Kosmonautów. Nigdy nie nosił okularów