Pan Wołodyjowski. Генрик СенкевичЧитать онлайн книгу.
za suknie dygnęły obie, przy tym panna Jeziorkowska rzuciła głową jak młody źrebak.
– Siadajmy i jedźmy! – rzekł. – Mieszka ze mną pan Zagłoba, którego prosiłem, aby wieczerzę przygotować kazał.
– Ten sławny pan Zagłoba? – spytała nagle panna Jeziorkowska.
– Baśka, cicho! – rzekła pani stolnikowa. – Boję się tylko, czy kłopotu nie będzie.
– Już jak tam pan Zagłoba o wieczerzy myśli – odparł mały rycerz – to starczy, choćby nas dwa razy tyle przyjechało. Każcie waćpanny łuby wynosić. Wziąłem też i wózek pod rzeczy, a karabon95 Ketlingowy tak obszerny, że we czworo wygodnie się pomieścić możemy. Ot, co mi przychodzi do głowy: jeśli pachołkowie nie pijacy, niech tu do jutra z końmi i wielkimi rzeczami zostają, a my weźmiem jeno co najpotrzebniejsze.
– Nie mają potrzeby zostawać – rzecze pani stolnikowa – bo wozy jeszcze nie wyładowane, tylko konie wprzęgnąć i mogą zaraz jechać. Baśka, idź, przypilnuj!
Panna Jeziorkowska skoczyła do sieni, a w kilka pacierzy później wróciła z oznajmieniem, że wszystko gotowe.
– To i czas! – rzekł Wołodyjowski.
Po chwili siedzieli w karabonie i jechali do Mokotowa. Pani stolnikowa z panną Drohojowską zajęły tylne siedzenie, na przodku zaś usadowił się mały rycerz koło panny Jeziorkowskiej. Ciemno już było, więc twarzom ich nie mógł się przyjrzeć.
– Waćpanny znają Warszawę? – spytał pochyliwszy się do panny Drohojowskiej i podnosząc głos, aby turkot karabonu zagłuszyć.
– Nie – odrzekła niskim, ale dźwięcznym i miłym głosem. – Parafianki z nas prawdziwe i dotąd nie znamy ni sławnych miast, ni sławnych ludzi.
To rzekłszy skłoniła nieco głowę, jakby dając znać, że do tych ostatnich pana Wołodyjowskiego zalicza, on zaś przyjął wdzięcznie odpowiedź. „Polityczna jakaś dziewczyna!” – pomyślał i zaraz zaczął łamać głowę, jakim by w zamian ruszyć komplementem.
– Choćby to miasto było i dziesięć razy większe, niż jest – rzekł wreszcie – jeszcze byście waćpanny najcelniejszy jego mogły stanowić ornament.
– A waćpan skąd wiesz, kiedy ciemno? – spytała nagle panna Jeziorkowska.
„Ot! koza!” – pomyślał pan Wołodyjowski.
Ale nie odrzekł nic i przez czas jakiś jechali w milczeniu; wtem znów panna Jeziorkowska zwróciła się do małego rycerza:
– Nie wiesz waćpan, czy tam w stajniach dość miejsca, bo to my mamy dziesięć koni i dwa podjezdki96?
– Choćby i trzydzieści; znajdzie się gdzie pomieścić.
A panna na to:
– Fiu, fiu!
– Baśka! – rzekła tonem perswazji pani stolnikowa.
– Acha! Dobrze! Baśka! Baśka! A na czyjej głowie były konie przez całą drogę?
W ten sposób rozmawiając zajechali przed dom Ketlingowy.
Wszystkie okna jasno już były oświecone na przyjęcie pani stolnikowej. Wybiegła służba z panem Zagłobą na czele, który przyskoczywszy do wasągu i ujrzawszy trzy niewiasty spytał zaraz:
– W którejże z pań mam zaszczyt powitać osobliwą moją dobrodziejkę, a zarazem siostrę mego najlepszego przyjaciela, Michała?
– Jam jest! – odrzekła pani stolnikowa.
Wówczas Zagłoba chwycił ją za rękę i począł pośpiesznie całować powtarzając:
– Czołem biję, czołem!
Następnie pomógł jej zsiąść z karabonu i prowadził z wielką atencją oraz z szurganiem nogami do sieni.
– Niech mi za progiem wolno będzie jeszcze raz powitać – mówił po drodze.
A tymczasem pan Michał pomagał zsiadać pannom. Że zaś karabon był wysoki, a stopnia po ciemku trudno było nogą zmacać, więc chwycił wpół pannę Drohojowską i uniósłszy ją w powietrzu, postawił przed sobą na ziemi. Ona zaś nie opierając się zaciężyła przez oka mgnienie piersią na jego piersi i rzekła:
– Dziękuję waćpanu!
Pan Wołodyjowski zwrócił się z kolei do panny Jeziorkowskiej, ale ona zeskoczyła już na drugą stronę wasągu, więc podał ramię Drohojowskiej.
W izbie nastąpiła znajomość z panem Zagłobą, który na widok dwóch panien wpadł w doskonały humor i zaraz zaprosił do wieczerzy.
Już też i dymiło się z półmisków na stole, a jak przewidywał pan Michał, wszystkiego była taka obfitość, że i na dwa razy tyle osób by starczyło.
Więc siedli. Pani stolnikowa zajęła naczelne miejsce, obok niej Zagłoba po prawicy, a za nim panna Jeziorkowska. Wołodyjowski siadł z lewej strony, obok Drohojowskiej.
I tu dopiero mały rycerz mógł się dobrze pannom przypatrzyć.
Obie były ładne, ale każda w swoim rodzaju. Drohojowska miała czarne jak krucze skrzydła włosy, takież brwi, duże błękitne oczy, płeć smagłą a bladą i tak delikatną, że widać jej było przez skórę niebieskie żyłki na skroniach. Ledwie dostrzegalny ciemny puszek pokrywał jej wierzchnią wargę, uwydatniając usta słodkie a ponętne, jakby trochę do pocałunku złożone. Była w żałobie, bo niedawno ojca straciła, i ta barwa stroju, przy delikatności cery i czarnych włosach, nadawała jej pewien pozór smutku i surowości. Na pierwszy rzut oka wydawała się starszą od swej towarzyszki i dopiero przyjrzawszy się lepiej, spostrzegł pan Michał, że krew pierwszej młodości płynęła pod tą przezroczystą skórą. I im więcej patrzył, tym więcej podziwiał: i pańskość postawy, i szyję łabędzią, i te kształty smukłe a pełne dziewiczych uroków.
„To jest wielka pani – myślał sobie – która duszę musi mieć wspaniałą! Za to ta druga istny pacholik!”
Jakoż porównanie było trafne.
Jeziorkowska była o wiele od Drohojowskiej mniejsza i w ogóle drobna, choć nie chuda; różowa jak pączek róży, jasnowłosa. Ale włosy miała, widocznie po chorobie, obcięte i w złotą siatkę schowane. Te jednak, na niespokojnej głowie siedząc, nie chciały także zachować się spokojnie, jeno wyglądały kończykami przez wszystkie oka siatki, a nad czołem tworzyły bezładną płową czuprynę, która spadała aż na brwi, na kształt kozackiego osełedca, co przy bystrych niespokojnych oczkach i zawadiackiej minie czyniło tę różową twarzyczkę podobną do twarzy żaka, który jeno patrzy, jak by co zbroić bezkarnie.
Jednak tak była ładna i świeża, że trudno było oczu od niej oderwać. Nosek miała cienki, nieco zadarty, o ruchomych, ciągle rozdymających się nozdrzach, dołki na twarzy i dołek w brodzie – znak wesołego usposobienia.
Ale teraz siedziała poważnie i jadła smacznie, co chwila tylko strzelając oczyma: to na pana Zagłobę, to na pana Wołodyjowskiego, i spoglądając na nich z dziecinną prawie ciekawością jak na jakieś osobliwości.
Pan Wołodyjowski milczał, bo chociaż czuł, że mu wypada zająć rozmową pannę Drohojowską, nie wiedział, od czego zacząć. W ogóle nie był zręczny do niewiast mały rycerz, a teraz miał przy tym duszę tym smutniejszą, że mu te dziewczyny żywo na pamięć kochaną zmarłą przywiodły.
Natomiast pan Zagłoba bawił panią stolnikową, prawiąc97 jej o czynach pana Michałowych i własnych. W środku wieczerzy wpadł na opowiadanie, jak niegdyś z kniaziówną Kurcewiczówną i Rzędzianem samoczwart
95
96
97