Pan Wołodyjowski. Генрик СенкевичЧитать онлайн книгу.
odejść z radością niebiańską czy też z żalem nieznośnym, którego zgoła przeżyć nie zdołam?…
Tu chwilę czekał odpowiedzi, lecz gdy jej nie było, skłonił głowę tak, że prawie dotykała stóp Krzysinych, i wzruszenie widocznie opanowywało go coraz większe, bo głos mu drgał, jak gdyby piersiom jego brakło oddechu.
– W ręce twoje oddaję szczęście i życie moje. Zmiłowania wyglądam, bo mi ciężko okrutnie…
– Módlmy się o boskie miłosierdzie! – zawołała nagle Krzysia obsuwając się na kolana.
Ketling nie zrozumiał, ale nie śmiał się tej intencji sprzeciwić, więc pełen oczekiwania, niepokoju, klęknął przy niej i znów się poczęli modlić.
W pustym kościele słychać było chwilami podnoszące się głosy, którym echo nadawało dźwięki dziwne i żałobne.
– Boże, bądź miłościw! – ozwała się Krzysia.
– Boże, bądź miłościw! – powtórzył Ketling.
– Zmiłuj się nad nami!
– Zmiłuj się nad nami!
Dalej modliła się już cicho, ale widział Ketling, że płacz wstrząsa całą jej postacią. Długo nie mogła się uspokoić, potem uspokoiwszy się, długo jeszcze klęczała bez ruchu, wreszcie podniosła się i rzekła:
– Pójdźmy…
Wyszli znów na ów długi korytarzyk. Ketling spodziewał się, że w drodze otrzyma od niej jakowąś odpowiedź, i patrzył w jej oczy, ale na próżno.
Szła spiesznie, jakby pragnąc co prędzej znaleźć się w komnacie, w której czekał na nich pan Zagłoba.
Więc gdy już drzwi były o kilkanaście kroków, rycerz uchwycił za kraj jej sukni.
– Panno Krystyno! – rzekł – na wszystko, coć święte…
Wówczas Krzysia odwróciła się i chwyciwszy tak szybko jego dłoń, że nie miał czasu postawić najmniejszego oporu, przycisnęła ją w mgnieniu oka do ust.
– Miłuję cię z całej duszy, ale nigdy nie będę twoją! – rzekła.
I nim zdumiony Ketling zdołał wymówić słowo, dodała jeszcze:
– Zapomnij o wszystkim, co było!…
Po chwili znaleźli się oboje w komnacie.
Odźwierny spał w jednym krześle, a pan Zagłoba w drugim. Jednak wejście młodych zbudziło ich. Zagłoba otworzył oko i począł nim mrugać na wpół przytomnie.
Z wolna jednak wróciła mu pamięć czasu i osób.
– Ha! To wy! – rzekł obciągając pas ku dołowi. – Śniło mi się, że nowy elekt stanął, ale to był Piast. Byliście na ganeczku?
– Tak jest.
– A dusza Marii Ludowiki nie ukazała się wam przypadkiem?
– Owszem! – odrzekła głucho Krzysia.
Rozdział XIV
Po wyjściu z zamku Ketling potrzebując zebrać myśli i otrząsnąć się ze zdumienia, w które wprawiło go postępowanie Krzysi, pożegnał ją i Zagłobę zaraz przed bramą, oni zaś oboje udali się z powrotem do gospody. Basia z panią stolnikową już były od chorej wróciły także i pani stolnikową przywitała pana Zagłobę następującymi słowy:
– Miałam pismo od męża, któren przy Michale w stanicy dotąd bawi. Zdrowi są obaj i niedługo się tu obiecują. Jest list od Michała do waćpana, a do mnie tylko podskryptum202 w mężowskim. Pisze też mąż, że dyferencję203, która była z Żubrami o jedną Basiną majętność, szczęśliwie ukończył. Teraz już tam sejmiki z bliska… Powiada, że tam imię pana Sobieskiego okrutnie znaczy, więc i sejmik po jego myśli wypadnie. Kto żyw, na elekcję się wybiera, ale nasze strony będą z panem marszałkiem koronnym. Ciepło już tam i dżdże chodzą… W Werchutce u nas spaliły się zabudowania… Czeladnik ogień zapuścił, a że wiatr był…
– Gdzie list Michałowy do mnie? – spytał pan Zagłoba przerywając potok nowin wypowiadanych jednym tchem przez zacną panią stolnikową.
– Ot, jest! – odrzekła podając mu pismo pani stolnikowa. – Że wiatr był, a ludzie na jarmarku…
– Jakże się te listy tu dostały? – spytał znów Zagłoba.
– Przyszły do pana Ketlingowego dworca204, a stamtąd czeladnik odniósł… Że zaś, powiadam, wiatr był…
– Chcesz waćpani dobrodziejka posłuchać?
– Owszem, bardzo proszę.
Pan Zagłoba złamał pieczęcie i począł czytać, naprzód półgłosem dla samego siebie, potem głośno dla wszystkich:
„Pierwsze to pismo do was posyłam, ale bogdaj drugiego nie będzie, bo tu i poczty niepewne, i sam personaliter205 niedługo się między wami stawię. Dobrze tu w polu, ale przecie do was serce okrutnie mnie ciągnie i rozmyślaniom a wspominkom końca nie masz, kwoli którym solitudo206 milsza mi od kompanii. Robota obiecana minęła, bo ordy207 cicho siedzą, jeno mniejsze kupy w łąkach buszują, które też dwukrotnie podeszliśmy tak fortunnie208, że ni świadek klęski nie ostał”.
– O, to ich przygrzali! – zawołała z radością Basia. – Nie masz nad stan żołnierski!
„Ci z Doroszeńkowej hassy (czytał dalej Zagłoba) radzi by z nami pohałasować, ale im bez ordy nijak. Jeńcy zeznają, że znikąd się żaden większy czambuł209 nie ruszy, zaś i ja tak myślę, bo miałobyli co z tego być, to by już było, gdyż trawy od tygodnia zielenieją i jest czym konie popaść. W jarach tu i owdzie jeszcze się coś śniegu przytaiło, ale wysoki step zielony i wiatr ciepły wieje, od którego konie poczynają lenieć, a to najpewniejsze wiosny signum210. Po permisję211 już posłałem, która lada dzień nadejdzie, i zaraz ruszę… Pan Nowowiejski zastąpi mnie w stróżowaniu, przy którym tak mało roboty, żeśmy z Makowieckim liszki po całych dniach szczwali212 dla samej uciechy, boć futro ku wiośnie nicpotem213. Jest też siła dropiów214, a czeladnik mój ustrzelił pelikana z guldynki. Ściskam waćpana z całego serca, pani siostrze ręce całuję, a także pannie Krzysi, której przychylności fortissime215 się polecam, o to głównie Boga prosząc, abym ją niezmienioną zastał i tej samej pociechy mógł zażywać. Pokłoń się waćpan ode mnie pannie Basi. Nowowiejski złość za mokotowską rekuzę216 kilkakrotnie na karkach hultajskich wywierał, ale jeszcze się zapamiętywa217; znać nie ze wszystkim mu ulżyło. Bogu i Jego przenajświętszej łasce was polecam.
P. scriptum: Kupiłem od przejezdnych Ormianów błam218 gronostajów bardzo zacny; ten gościńcem pannie Krzysi przywiozę, a i dla naszego hajduczka znajdą się bakalijki tureckie”.
– Niech sobie je pan Michał sam zje, bom ja nie dziecko! – ozwała
202
203
204
205
206
207
208
209
210
211
212
213
214
215
216
217
218