MALARZ DUSZ. ОтсутствуетЧитать онлайн книгу.
produkującego materace, nie mogła znaleźć pracy.
– Ale ty nie będziesz klepał mnie po tyłku? – zapytała, rozważając propozycję Matíasa. Wysuszona twarz starca wyraźnie spochmurniała. – Chyba o tym nie myślisz?! – wykrzyknęła.
Rozłożył dłonie w niewinnym geście, jakby odkryła jego mroczne zamiary.
– Idź do diabła! – rzuciła.
– Przysięgam, że nigdy cię nie dotknę – obiecał, zanim zdążyła odwrócić się na pięcie.
Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów: skóra i kości.
– A ja przysięgam, że jeżeli nie dotrzymasz słowa, obetnę ci jaja i…
– Sądzę, że to wystarczy, bym odsunął wszelkie niestosowne myśli – przerwał jej starzec, gorączkowo wymachując rękami.
– Myśli! Tak, je też lepiej odpędź. Bo jeżeli zobaczę, że ślinisz się, snując fantazje na mój temat, to też obetnę ci…
– Wiem, wiem – wszedł jej znów w słowo. – Nawet na ciebie nie spojrzę!
Tak dobili targu. Matías miał jej płacić jedną trzecią zysków z każdej sprzedanej kury i kurczaka.
– Będziemy chodzić osobno? – zainteresowała się Emma.
– Myślisz, że zatrudniłem cię dla urody? – zakpił starzec. – Ten kosz już od dawna jest dla mnie za ciężki – wyjaśnił, ważąc go w dłoni, i podał Emmie. – Będziemy chodzić razem, ty z koszem, swoim uśmiechem i… – Zamierzał zarysować w powietrzu jej krągłe kształty, ale zrezygnował na widok jej uniesionego podbródka i gniewnego spojrzenia. – Moim wkładem będzie doświadczenie.
Bez problemu pozbyli się czterech kur z koszyka: dwóch galijskich – określanych jako „chude”, chociaż kiedy dotarły do Barcelony, były jeszcze „tłuste”, poskarżył się Matías – jednej rosyjskiej, także chudej, i jednej z Cartageny. Trzy sprzedali kucharkom z domów bogatych mieszczan, które zaczepiali w drodze na targowisko. One także zyskały na transakcji: cena Matíasa zależała od nabywcy, ale zwykle brał za kury nieco ponad połowę tego, czego żądali inni sprzedawcy, po czym wystawiał paragon na cenę rynkową. Za chudą rosyjską kurkę – pisał drżącą ręką na kawałku szarego papieru – trzy pesety. M. Drobiarz. Gryzmolił podpis i wymieniał świstek na dwie pesety.
Ostatnią kurę – jedną z galijskich, które kiedyś były tłuste, ale schudły – wcisnęli elegancko ubranej damie. Szła ze służącą, która uśmiechała się do Matíasa, słuchając zachwytów Emmy. Ostatecznie przekonały ją czyste oczy i pióra ptaka. „Dwie pesety”, zamierzała powiedzieć dziewczyna, kiedy zza jej pleców dobiegł głos Matíasa:
– Dwie i pół! I oszczędza pani półtorej pesety.
Kiedy wybiło południe, nie została im już ani jedna kura. Matías chciał zaprosić Emmę na obiad, ale odmówiła, tłumacząc, że nie wchodzi to w zakres jej obowiązków. Starzec przyznał jej rację, lecz przypomniał, że musi się jeszcze dużo nauczyć. Tym razem to ona przytaknęła. Miała mnóstwo pytań. Zgodziła się na obiad, tyle że w jadłodajni – nie zamierzała iść do jego domu. Matías bronił się, że nawet nie przyszło mu to do głowy. Ruszyli spacerem w stronę parku, gdzie znajdował się przytułek, w którym Emma spędziła pierwszą noc po opuszczeniu mieszkania stryja.
Południową część parku okalała sieć torów kolejowych i tramwajowych, za którymi ciągnęła się aż do morza chaotycznie zagospodarowana przestrzeń. Znajdowały się tu: dworzec nazywany França ze względu na cel odjeżdżających stąd pociągów, arena walk byków, uboga dzielnica Barceloneta z prostopadłymi uliczkami, port z całą infrastrukturą, skład, urząd celny, plac Pla de Palau, giełda towarowa, pomosty, magazyny, dwie gazownie, cmentarz…
Spożyli obiad w dużej jadłodajni, jednej z tych, które nazywano „okrągłymi stołami”. Do olbrzymich stołów – niekoniecznie okrągłych – dosiadali się przypadkowi klienci. Zamówić można było tylko jedno danie – danie dnia – w stałej niewygórowanej cenie sześciu centymów, w którą wliczony był także brud oblepiający blaty i podłogę, przesiąknięte tłuszczem powietrze i zapachy, których Emma nie potrafiła zidentyfikować.
Starzec i jego nowa pomocnica znaleźli miejsce przy jednym ze stołów. Towarzyszyły im bezwstydne spojrzenia, szepty, gwizdy i niemoralne propozycje padające z ust marynarzy, dokerów, kolejarzy i robotników, w większości prostaków. Matías uniósł się z krzesła i pozdrowił ich niczym zwycięski wojownik. Pretensje Emmy zostały zagłuszone przez wiwaty i oklaski, po czym wszyscy wrócili do jedzenia – im więcej, tym lepiej.
– Dlaczego się z nimi przywitałeś? – spytała.
Matías powtórzył jej mniej więcej to samo, co usłyszała od Dory. Zapewnił, że zna swoje miejsce, wie, że do niego nie należy. Nie zamierza udawać jej narzeczonego. Ale ponieważ są tu jego znajomi, którzy darzą go szacunkiem, ma nadzieję, że uszanują również ją.
Dostali zupę, w której pływał tłuszcz.
– Wiesz, ile kur i innego ptactwa jest dostarczanych rocznie do Barcelony? – zapytał, kiedy Emma dała się już przekonać jego argumentom. Pokręciła głową, podnosząc do ust łyżkę z czymś, co pływało w zupie. – Cztery miliony!
– To całe mnóstwo kur – przyznała.
– Owszem. Większość przyjeżdża pociągami, a większość tej większości na dworzec França, tu, na tyłach jadłodajni. – Wskazał kciukiem za plecy.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.