Mali mężczyźni. Louisa May AlcottЧитать онлайн книгу.
wszystkich dwunastu chłopców. Dziewczynka pobiegła i podczas gdy się krzątała w kuchni, pani Bhaer suszyła sobie głowę nad jakąś nową zabawką dla niej. Nagle błysnęła jej widać pożądana myśl, bo uśmiechnąwszy się do siebie, zamknęła garderobę i spiesznie wyszła, mówiąc: „zrobię to, jeżeli się tylko da”.
Co by to miało być, nikt się tego dnia nie dowiedział; ale cioci Jo tak błyszczały oczy, gdy oznajmiła Daisy, że obmyśliła nową zabawkę i zamierza ją kupić, że dziewczynka przejęta ciekawością, zarzucała ją pytaniami całą drogę do miasta, nie otrzymując jednak dokładnych odpowiedzi. Została w domu, żeby się nacieszyć matką i maleńką Jose, zaś ciocia Jo wybrała się do sklepów i wróciła tak obładowana jakimiś dziwacznymi paczkami, że Daisy, zdjęta jeszcze większą ciekawością, chciała czym prędzej jechać do Plumfield, żeby się przekonać, co się w nich znajduje. Cioci nie było jednak wcale pilno i bawiła długo w mamy pokoju, a siedząc na podłodze z niemowlęciem na kolanach, rozśmieszała ją opowiadaniem różnych figli swych chłopców.
Daisy nie mogła pojąć, kiedy ciocia zdołała wyjawić tajemnicę przed jej mamą, która jednak widocznie ją znała, bo zawiązując kapelusz córeczce, pocałowała jej różową twarzyczkę i rzekła: „Bądź grzeczna moja Daisy i naucz się nowej i pożytecznej zabawki, którą ciocia kupiła dla ciebie. Bardzo jest zajmująca i tylko przez wielką dobroć będzie się ciocia nią bawić z tobą, gdyż sama jej nie lubi”.
Po tych słowach obie panie serdecznie się roześmiały, wzmagając tym bardziej jeszcze ciekawość Daisy. Gdy konie ruszyły, w tyle kariolki zabrzęczało coś głośno.
– Co tam jest? – zapytała Daisy, natężając słuch.
– Nowa zabawka – odrzekła poważnie ciocia Jo.
– Z czego się ona składa?
– Z żelaza, blachy, drzewa, miedzi, cukru, soli, węgli i tysiąca innych rzeczy.
– To dziwne, a jaką ma barwę?
– Rozmaitą.
– Czy jest duża?
– Częściowo duża, częściowo mała.
– Czy widziałam już coś podobnego?
– Nieraz, ale było to mniej ładne.
– Cóż to może być? Nie mogę już dłużej czekać! Ach, kiedyż to zobaczę! – wołała Daisy, podskakując z niecierpliwości.
– Jutro rano, po lekcjach.
– Czy to będzie także dla chłopców?
– Nie, tylko dla ciebie i dla Bess; chłopcy będą jednak lubili widzieć to i przyjmować pewien udział; ale dopuszczanie ich do tej zabawy zależeć będzie tylko od twojej woli.
– Jeżeli Demi zechce, to się z nim podzielę.
– Bądź pewna, że wszyscy zechcą, a szczególnie Nadziany – rzekła pani Bhaer i ze śmiejącymi się oczami poklepała jakąś dziwaczną i dużą paczkę, którą trzymała na kolanach.
– Niechże i ja się dotknę, choćby jeden raz! – zawołała błagalnie Daisy.
– Ani razu, zgadłabyś, co to jest, i cała przyjemność obróciłaby się wniwecz.
Daisy żałośnie westchnęła, lecz po chwili uśmiech rozjaśnił jej twarzyczkę, gdyż przez maleńki otwór w papierze zobaczyła coś błyszczącego.
– Jakże ja mogę czekać tak długo! Czy się to w żaden sposób nie da zrobić, żebym zobaczyła dzisiaj?
– O nie; trzeba tę rzecz urządzić i poustawiać różne przedmioty. Zresztą obiecałam wujowi Teddy’emu, że ci nie pokażę tego, aż będzie w należytym porządku.
– Skoro wuj o tym wie, to musi być coś wspaniałego! – zawołała Daisy, klaszcząc w rączki, bo ten śliczny wujaszek był tak dobry, niby jakaś chrzestna matka z czarodziejskiej bajki i zawsze obmyślał wesołe niespodzianki, ładne dary i komiczne zabawy.
– Tak, wuj Teddy kupował to ze mną i takeśmy się ubawili w sklepie, dobierając różne przedmioty! Ponieważ chciał, żeby wszystko było piękne i duże, mój planik przybrał wspaniałą postać przy jego pomocy. Musisz go serdecznie ucałować, jak przyjedzie, bo to najlepszy wujaszek, jaki kiedykolwiek istniał i kupował k…. o mało się nie wygadałam! – krzyknęła pani Bhaer, nie kończąc tego zajmującego wyrazu; po czym zaczęła przeglądać rachunki, jak gdyby z obawy, żeby nie powiedzieć więcej, niż potrzeba. Daisy załamała rączki z cierpliwym poddaniem się i cichutko siedziała, rozmyślając nad tym, jakiej zabawki nazwa może się zaczynać od litery „k”?
Zajechawszy przed dom, śledziła każdą paczkę wynoszoną z kariolki; jedna zwłaszcza, duża i ciężka, którą Franz prosto zabrał do swego pokoju, napełniła ja zdumieniem i ciekawością. Coś bardzo tajemniczego działo się po południu, bo Franz kuł miotem, Asia biegała z góry na dół, ciotka krzątała się, przenosząc różne rzeczy pod fartuszkiem, podczas kiedy mały Ted, jedyny z dzieci, którego tam dopuszczano, gdyż nie umiał jeszcze wyraźnie mówić, szczebiotał, śmiał się i usiłował powiedzieć, że widział coś „pietnedo”. To wszystko pozbawiało niemal przytomności Daisy, a rozgorączkowanie jej udzieliło się nawet chłopcom, którzy zamęczali matkę Bhaer narzucaniem swej pomocy; ale im odpowiadała własnymi ich słowy do Daisy:
– Dziewczęta nie mogą się bawić z chłopcami. To cacko jest dla Daisy, dla Bess i dla mnie, a was wcale nie potrzebujemy.
Musiała więc nareszcie ustąpić młoda kawalerka z pokorą i prosiła Daisy do zabawy w konie, w kręgle, w piłkę, w co tylko zechce, z tak nagłą serdecznością, z takim ugrzecznieniem, że się jej niewinna duszyczka nadziwić nie mogła.
Dzięki tej uprzejmości przetrwała jako tako popołudnie, wcześnie poszła spać, a nazajutrz rano odrabiała lekcje tak skwapliwie, że wuj Fritz byłby chciał, żeby jej co dzień wymyślano jakąś nową zabawkę. Cała gromadka doznała silnego wrażenia, gdy o jedenastej godzinie Daisy została uwolniona: bo wszyscy wiedzieli, że teraz otrzyma tę nową tajemniczą zabawkę.
Dużo oczu śledziło ją, gdy schodziła na dół; Demiego zaś ogarnęło takie roztargnienie, że gdy Franz zapytał: „gdzie jest pustynia Sahara?”, żałośnie odrzekł: „w dziecinnym pokoju”, a cała klasa wybuchnęła śmiechem.
– Ciociu, skończyłam już wszystkie lekcje i ani chwili dłużej nie mogę czekać! – zawołała Daisy, wpadając do pokoju pani Bhaer.
– Wszystko już gotowe, możesz wejść – odrzekła ciotka i wziąwszy Teddy’ego pod jedną pachę, a koszyk z robotą pod drugą, spiesznie zaprowadziła ją na górę.
– Nic nie widzę! – rzekła Daisy, oglądając się dokoła, gdy otworzyły się drzwi od dziecinnego pokoju.
– A słyszysz coś? – spytała ciocia Jo, przytrzymując za sukienkę synka, który wyrywał się w jedną stronę pokoju.
Jakiś dziwny szczęk i jakby syczenie w kotle wychodziły spoza firanki zawieszonej przed głęboko wystającym oknem; Daisy odsunęła ją więc, wydała radosne „ach”, a potem stała, z rozkosznym zdumieniem przypatrując się… czemu? Jak się wam zdaje?
Pod oknem umieszczona była duża podstawa, na której z jednej strony wisiało i stało mnóstwo różnych garnuszków, rynek, patelni i rondelków, z drugiej mały serwis porcelanowy do obiadu i herbaty, pośrodku zaś był piec do gotowania; ale nie blaszany, bo na nic by się nie zdał – tylko z prawdziwego żelaza i dosyć duży, aby wyprawiać uczty dla licznego grona zgłodniałych lalek. Najlepsze ze wszystkiego