Mali mężczyźni. Louisa May AlcottЧитать онлайн книгу.
następnego ranka odezwał się dzwonek, Nat wyskoczył z łóżka i z żywą przyjemnością nałożył na siebie odzież leżącą na krześle. Nie była wprawdzie nowa, bo ją nosił już jeden z zamożniejszych chłopców, ale pani Bhaer przechowywała zwykle odrzucone pióra dla obnażonych ptaszków, chroniących się do jej gniazda. Zaledwie się Nat ubrał, wszedł Tommy wystrojony w świeży kołnierzyk i zaprowadził kolegę na śniadanie.
Słońce oświecało stół zastawiony w jadalnym pokoju i grono zgłodniałych a raźnych chłopaków, którzy go otaczali. Nat zauważył między nimi daleko więcej ładu niż poprzedniego wieczoru; każdy stał w milczeniu za swoim krzesłem, a mały Rob znajdujący się obok ojca na głównym miejscu złożył rączki, z pokorą schylił główkę i dźwięcznym głosikiem wypowiedział krótką modlitwę, na pobożny niemiecki sposób, który pan Bhaer lubił i kazał synkowi szanować. Nareszcie wszyscy zasiedli do śniadania, składającego się przy niedzieli z kawy, kotletów wieprzowych i pieczonych kartofli, zamiast codziennego mleka z chlebem. Gawęda szła spiesznie, noże i widelce nie ustawały ani na chwilę, bo trzeba się było jeszcze nauczyć niektórych niedzielnych zadań, obmyśleć miejsce przechadzki i roztrząsnąć plany na cały tydzień.
– Dalej, chłopcy! Weźcie się do rannych obowiązków, żebyście byli gotowi jechać do kościoła, jak się ukaże omnibus – rzekł ojciec Bhaer i dla przykładu dla klasy zaczął przygotowywać książki na dzień następny.
Wszyscy wzięli się do roboty, bo każdy miał jakieś codzienne zatrudnienie, które musiał spełnić. Jedni nosili wodę i drewno, drudzy zamiatali schody, inni byli na posługach u pani Bhaer, karmili ulubione zwierzęta lub z Franzem urządzali chóry około stodoły. Daisy zmywała naczynia, a braciszek je wycierał, gdyż jako bliźnięta lubili pracować wspólnie; przy tym jeszcze w rodzicielskim domu przyuczano Demiego, by starał się być pożyteczny. Nawet maleńki Teddy miał swoje drobne zajęcia: biegał tu i ówdzie, zdejmując ze stołu serwety i ustawiając krzesła na właściwym miejscu. Przez pół godziny panował szmer jak w ulu, nareszcie omnibus nadjechał i ośmiu ze starszych chłopców pod opieką ojca Bhaera i Franza pojechało do kościoła.
Nat z powodu męczącego kaszlu wolał zostać w domu, z czterema młodszymi chłopczykami, i przyjemnie spędził poranek w pokoju pani Bhaer, która czytała mu powieści, uczyła go hymnu, a potem dała mu obrazki do oglądania.
– To mój niedzielny gabinet – rzekła, pokazując mu półki, na których leżały książki z rycinami, pudełka pełne farb, łamigłówki architektoniczne i materiały do pisania listów. – Chcę, żeby moi chłopcy lubili niedziele i żeby to był cichy, przyjemny dzień, w którym wypoczywając po zwykłych pracach i głośnych zabawach, mogli jednak używać spokojnych rozrywek i w prosty sposób uczyć się daleko ważniejszych rzeczy od tych, jakie bywają wykładane w szkole. Rozumiesz mnie? – zapytała, śledząc uważną twarz Nata.
– To zapewne znaczy, że uczą się być dobrymi – rzekł po chwilce namysłu.
– Tak, i mieć w tym zamiłowanie. Przyznaję, że czasami bywa to ciężką pracą, ale wzajemnie dopomagamy i radzimy sobie. Oto jeden z moich sposobów – rzekła, pokazując mu grubą księgę na wpół zapisaną i otworzyła na stronicy, gdzie u góry był jeden wyraz tylko.
– Jak to, moje imię? – zawołał Nat ze zdumieniem i z ciekawością.
– Tak, dla każdego z chłopców mam stronicę, zapisuję cały tydzień, jak postępował, a w niedzielę wieczorem pokazuję mu sprawozdanie. Jeżeli złe, jestem smutna i zawiedziona; jeżeli dobre, to jestem uradowana i dumna; ale w każdym razie chłopcy wiedzą, że pragnę im dopomóc, i usiłują jak najlepiej zachowywać się przez wzgląd na mnie i na ojca Bhaera.
– Spodziewam się! – zawołał Nat i zdjęty ciekawością, rzucił okiem na imię Tommy’ego, naprzeciwko swego i zastanawiając się, co też może być zapisane pod nim. Pani Bhaer dostrzegła jego spojrzenie i powiedziała, przekładając stronę:
– Pokazuję te zapisy tylko tym, których dotyczą. Nazywam to księgą sumienia. I tylko ty i ja będziemy wiedzieli, co jest napisane pod twoim imieniem. Czy będziesz dumny, czy zawstydzony, czytając to za tydzień w niedzielę, zależy tylko od ciebie. Mnie wydaje się, że będzie to dobry raport, ja przynajmniej zrobię wszystko, żebyś poczuł się dobrze w nowym miejscu, jeśli tylko będziesz przestrzegał kilku zasad, żył w zgodzie z chłopcami i uczył się.
– Postaram się, proszę pani. – Twarzyczka Nata aż poczerwieniała z chęci, by uczynić panią Bhaer „zadowoloną i dumną”, a nie „smutną i zawiedzioną”.
– To musi być niełatwe pisać tak dużo – dodał, kiedy zamknęła księgę i poklepała go zachęcająco po ramieniu.
– Nie dla mnie, bo tak naprawdę nie wiem, co lubię bardziej: pisanie czy chłopców – roześmiała się na widok zdziwionej miny Nata. – Tak, wiem, że wiele osób uważa, że chłopcy to sam kłopot, ale to dlatego, że ich wcale nie rozumieją. Ja rozumiem. I nie spotkałam jeszcze chłopca, którego nie poznałabym gruntownie, kiedy już odnalazłam najczulsze miejsce w jego sercu. Na Boga, w ogóle nie dałabym rady bez tej mojej trzódki, tych hałaśliwych, niegrzecznych chłopców. Czy mogę, mój Teddy – i pani Bhaer przytuliła małego łobuza w samą porę, by uratować duży kałamarz mający trafić do jego kieszeni.
Nat, który nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszał, nie potrafił powiedzieć, czy matka Bhaer jest nieco zwariowana, czy raczej jest najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Raczej skłaniał się ku tej drugiej opcji, mimo jej dziwnych zachowań, jak na przykład nakładanie komuś jedzenia na talerz, zanim jeszcze zdążył poprosić, śmiania się głośno z jego dowcipów, pociągania go delikatnie za ucho czy klepania po ramieniu, co wydało mu się najbardziej ujmujące.
– A teraz myślę, że chciałbyś pójść do pokoju szkolnego, żeby poćwiczyć hymny, które będziemy wieczorem śpiewać – powiedziała, trafiając dokładnie w to, czego pragnął w tej chwili najbardziej.
Samotny z ukochanymi skrzypcami i zeszytem nut rozłożonym przed nim na parapecie okna, za którym wiosna upiększała cały zewnętrzny świat, w królującej ciszy niedzielnego dnia Nat przeżył godzinę czy dwie prawdziwego szczęścia, ucząc się słodkich starych pieśni. Nieszczęścia, które przeżył, zakrywała szczęśliwa teraźniejszość.
Kiedy chłopcy wrócili już z kościoła i zjedli posiłek, każdy mógł się zająć tym, na co miał ochotę. Czytali książki, pisali listy do domów, niektórzy wracali do lekcji lub rozmawiali cicho ze sobą, siedząc, gdzie im przyszła chęć. O godzinie trzeciej cała szkolna rodzina wybrała się na spacer, bo aktywne młode ciała wymagają ćwiczeń. W tym też czasie aktywne młode umysły poznawały cuda natury roztaczające się przed ich oczami.
Pan Bhaer zawsze szedł razem z nimi i w prosty ojcowski sposób głosił swojej trzódce kazania na temat kamieni, strumyków i wszelkiego dobra, które znajduje się we wszystkim, co nas otacza.
Pani Bhaer wraz z Daisy i dwoma swymi syneczkami pojechała do miasta złożyć cotygodniową wizytę swojej mamie, co było jej świątecznym obowiązkiem, ale też największą przyjemnością.
Nat nie miał dość siły na długą przechadzkę, więc poprosił o możliwość pozostania w domu z Tommym, który zaoferował się czynić honory domu Plumfield.
– Znasz już dom, więc teraz wyjdźmy, żebyś mógł zobaczyć ogród, stodołę i menażerię – powiedział, kiedy zostali sami, tylko z Asią, która miała przypilnować, żeby nie wyprawili jakiejś psoty, bo choć Tommy miał zawsze dobre intencje, ale to jemu zawsze przydarzały się najokropniejsze wypadki, nie wiadomo właściwie z jakiej przyczyny.
– Jaką