O krasnoludkach i sierotce Marysi. Maria KonopnickaЧитать онлайн книгу.
wrony, w kotlinach bieliły się jeszcze niestopione śniegi, mokre igliwie wyściełało brunatnym pokładem ziemię, a od ciemnej ściany głucho szumiących drzew bił dech wilgotny, przejmujący, ostry.
– Brrr! Zima! – mruknął Podziomek i spojrzał na prawo.
Na prawo rozciągała się ku rzece wesoła dolina, po której z brzękiem leciały z gór potoki, a kępki traw świeżych gwałtem wyrywały się spod ziemi do światła. Nad doliną ugasała zorza.
Klasnął się dłonią w czoło Podziomek i zawoła:
– Toć to przecie wiosna!
A wtem od boru powiał wiatr lodowy.
Zafrasował się Podziomek i rzecze:
– Bądźże tu mądry, czy zima, czy wiosna! W lewo tak, w prawo siak! I sam król Salomon224 nie dojdzie do ładu.
Załopotało nad nim coś w powietrzu.
– Oho! – myśli Podziomek – teraz się prawdy dowiem! Albo to kruk jest, albo gołąb! Jeśli kruk – to zima, a jeśli gołąb – wiosna.
Ledwie to pomyślał, patrzy, a tu spada wprost przed nim – nietoperz.
– Bądźże tu mądry! – mruknie znów Podziomek i głową kręcić zaczął.
Kręci w prawo, kręci w lewo, myśli, ale nic wymyślić nie może.
Spojrzy w dolinę, a tam świat cały biały, wprost srebrny jakby.
– Oho! – zakrzyknie Podziomek – teraz się prawdy dowiem! Albo to śnieg, albo rosa! Jeśli śnieg, to jest zima, a jeśli rosa, to wiosna.
I pilnie patrzeć zaczął. Aliści, wytrzeszczywszy dobrze oczy, widzi, że to ani śnieg, ani rosa, tylko mgła.
– Bądźże tu mądry! – burknie tedy pod wąsem i znów się frasować225 i głową kręcić pocznie.
Kręci w prawo, kręci w lewo, myśli i nic wymyślić nie może.
Spojrzy w bór, a tam się coś w zaroślach świeci.
– Oho! – krzyknie Podziomek – teraz się prawdy dowiem! Albo to świetlik, albo ci też próchno226. Jak próchno, to zima, a jak świetlik, to wiosna.
I zaraz się porwał biec do tego światła.
Przybiegł, patrzy, a to wilcze ślepie.
Rozgniewał się srodze Podziomek i rzecze:
– Świecisz ty mnie, zaświecę i ja tobie!
To mówiąc, skrzesał ognia, fajkę zakurzył i wielki kłąb dymu puściwszy, odwrócił głowę, a o tego wilka dbać przestał.
Tymczasem wszakże jeść mu się zachciało okrutnie. Patrzy, upatruje, czym by się posilił, aż widzi: leży coś we mchu. A była to ta sama górka, na której Koszałek-Opałek kraje świata rysował i drogę wiosny mierzył.
Patrzy Podziomek – a tu coś okrągłego leży.
Myśli: „Jaje227!”.
A była to owa kula ziemska, z wapna przez męża uczonego sporządzona.
„Osobliwsze jakoweś jaje! – myśli Podziomek – krety poryły, czy co?”
Tłucze: wapno! Tego już mu było zanadto, więc z gniewu na mchu się wyciągnął, głowę ręką podparł i zasnął.
Daleko jeszcze było do dnia i brzask ledwie że wschód nieba srebrzył, kiedy Podziomek szum znaczny nad sobą posłyszał.
Przecknął się228, siadł, przetarł oczy, patrzy, a to bociany lecą. Zza morza lecą – zza sinego. Skrzydła pokładły na zorzy i na powietrzu cichym, w białości brzasków srebrne, szerokim lotem szumiące, do gniazd dawnych lecą.
– Dobrze mi się trafia! – pomyślał Podziomek. – Jużci i na takiej szkapie sporzej229 niźli pieszo.
A kiedy tak myślał, nadleciały bociany prosto nad ową górkę, gdzie stał, zniżywszy bystrego230 lotu. Podziomek tedy na pierwszego z brzegu skoczył, ręce mu koło szyi założył, piętami boki ścisnął, pochylił mu się na kark jak jeździec, kiedy konia w pęd puszcza, i naprzód przed innymi ruszył.
Aliści ledwie przelecieli dolinę i ową rzekę, która pod zorzę płynąc, zdała się różanych blasków pełna, kiedy Podziomek coś miarkować231 i jakby przypominać sobie zaczął. Wygon232, staw, graniczne kopce233, grusze polne, wieś ciągnąca się daleko dwoma rzędami chat, stodół, obórek, wszystko jakby znajome mu było.
Wtem struchlał. Czy tuman234 padł mu na oczy? Widzi chatę na uboczu wpośród brzeziny235 stojącą, przed chatą rozgrzebane przez kury śmietnisko i nową miotłę przed progiem. Przetarł oczy, splunął – na nic! Chata, brzezina, śmietnisko i miotła nie znikły. Podziomkowi ciarki przeszły po grzbiecie.
Ani wątpić, że to było to samo domostwo, w którym jako podrzutek w kołysce legał236 i babie z garnków strawę237 wyjadał, i to samo śmietnisko, na które zbolały wyrzucony został.
– Prrr… Prrr… – krzyknął Podziomek na bociana, jakby na konia, ale bocian, dojrzawszy na strzesze238 stare swoje gniazdo, wesoło klekotać począł i zostawiając za sobą daleko towarzyszów swoich, prosto na tę chatę się poniósł.
Skulił się tedy biedny Podziomek, jak mógł, do szyi boćka się przycisnął i mniejszym się jeszcze, niźli był, uczynił.
– A czy mnie tu złe przyniosło! – myślał, drżąc cały na wspomnienie baby.
Już się oglądał, czyby nie lepiej było skoczyć, niż się na niebezpieczeństwo powtórnego spotkania z babą narażać; ale oczywistą było rzeczą, iż w takim skoku może kark skręcić; namyślił się tedy i został.
Tymczasem bocian zatoczył szerokie kolisko nad poczerniałą, mchem zarosłą strzechą, zatoczył drugie węższe, coraz się opuszczając niżej, wreszcie połowę trzeciego kręgu zrobiwszy, wyciągnął długą szyję i z głośnym klekotem na stare gniazdo padłszy, chwilę jeszcze bił na nim z radości modre239 i ciche powietrze wielkimi skrzydłami.
Wychyli Podziomek zza bocianiej szyi głowę, spojrzy, wszystko tak jak było: cielę w obórce beczy, siemieniata240 kokosza gdacze, garnek od mleka sterczy dnem do góry na kołku u płota, Kruczek za węgłem241 chrapie.
A wtem skrzypnęły drzwi chaty.
„Ani chybi, baba!” – myśli Podziomek i skóra mu cierpnie na grzbiecie.
Jakoż zaraz rozległo się wołanie:
– Bociek! Bociuś! Boć-boć! A bywajże w dobrą godzinę! A bywaj!…
Chyli się co rychlej Podziomek za bocianią szyję, głos baby poznawszy, ale już dojrzała go jakoś.
– Co za kaduk242 taki? – mówi, patrząc pilno243
224
225
226
227
228
229
230
231
232
233
234
235
236
237
238
239
240
241
242
243