Na jasnym brzegu. Генрик СенкевичЧитать онлайн книгу.
przeczytać taką Idylle Tragique, a wówczas przekonałby się, że obok ludzi podejrzanych, spotyka się tu i najwyższe „sfery społeczne” – „takie właśnie, jakie spotkamy na Formidablu, który przy tej sposobności ma być oświecony à giorno elektrycznością”.
Porzecki zapomniał widocznie, że wiadomość o oświeceniu Formidabla podał już poprzednio do publicznej wiadomości. Jakoż tym razem nie stała się już ona osią rozmowy, a natomiast poczęto mówić o Idylle Tragique. Młody Kładzki, mówiąc o bohaterze tej powieści, zauważył, iż „takiemu było dobrze” – ale że był głupi, wyrzekając się kobiety dla przyjaciela i że on, Kładzki, nie zrobiłby tego dla dziesięciu przyjaciół, a nawet dla rodzonego brata, „bo to swoją drogą, a to swoją!” Lecz Wiadrowski odebrał mu głos, albowiem powieści francuskie, w których się zaczytywał, był to drugi jego konik, na którym uprawiał szkołę wyższej jazdy po autorach i ich utworach.
– Co mnie do ostatniej pasyi doprowadza – rzekł – to ta sprzedaż farbowanych lisów za prawdziwe. Jeśli ci panowie są realistami, niech piszą prawdę. Czyście państwo zauważyli ich bohaterki? Oto zaczyna się tragedya: dobrze! taka dama walczy ze sobą, »demenuje« się najokropniej przez pół tomu, a ja, dalibóg, od pierwszej stronicy wiem, co się stanie i jak się skończy. Jakie to nudne i ile razy się to już powtarzało! Ja się na lafiryndy zgadzam i na ich prawo do literatury także, tylko niech mi nie sprzedają lafiryndy za tragiczną kapłankę. Co mi za tragedya, skoro wiem, że taka rozdarta dusza miała przed tragedyą kochanków i będzie ich miała po tragedyi… Będzie się znów »demenowała« jak poprzednio i wszystko skończy się znów tak samo. Co to za fałsz, co za zatrata zmysłu moralnego, zmysłu prawdy i co za zawracanie głów. I pomyśleć, że się to u nas czyta, że ten towar przyjmuje się jako dobry, te farsy buduarowe jako dramat – i że bierze się to poważnie. W ten sposób zaciera się różnica między poczciwą kobietą a gamratką i wyrabia się prawo towarzyskiego obywatelstwa kukułkom, które nie mają własnych gniazd. Potem taka pozłota francuska przychodzi na nasze lale i te dopiero sobie pozwalają pod egidą podobnych autorów! Ni zasad, ni charakterów, ni poczucia obowiązku, ni zmysłu moralnego – nic, tylko fałszywe aspiracye i fałszywa poza na psychologiczną zagadkowość!
Wiadrowski nadto był inteligentny, by nie miał rozumieć, że mówiąc w ten sposób rzuca poniekąd kamieniem w panią Elzenową, ale był to człowiek nawskróś złośliwy – mówił więc tak umyślnie. Pani Elzenowa słuchała też słów jego z tem większem niezadowoleniem, im więcej było w nich prawdy. Swirskiego paliła ochota odpowiedzieć szorstko, rozumiał jednak, że nie wypada brać rzeczy tak, jakby słowa Wiadrowskiego mogły mieć jakieś przystosowanie, wolał więc poruszyć rzecz z innej strony.
– Mnie uderzało zawsze we francuskich powieściach co innego – rzekł – a mianowicie, że to jest świat bezpłodnych kobiet. Gdzieindziej, gdy się dwoje ludzi kocha w sposób prawy, czy nie w prawy – następstwem związku bywa dziecko, tu zaś nikt nie ma dzieci. Jakie to dziwne! Bo tym panom, którzy piszą powieści, zdaje się, że nie przychodzi nawet na myśl, że miłość może nie pozostać bezkarną.
– Jakie społeczeństwo, taka literatura – odrzekł stary Kładzki. – Wiadomo przecież, że ludność we Francyi zmniejsza się. W wyższych sferach dziecko – to osobliwość!
– Mais c’est plus commode et plus elégant – wtrącił Sinten.
Lecz Kresowicz, który parskał już poprzednio, rzekł teraz:
– Literatura sytych próżniaków, która musi zginąć wraz z nimi.
– Jak pan powiada? – spytał Sinten.
Student zwrócił ku niemu swą zawziętą twarz:
– Powiadam: literatura sytych próżniaków!
A Porzecki znów odkrył Amerykę:
– Każdy stan ma swoje obowiązki i swoje przyjemności – rzekł. – Ja mam dwie namiętności: politykę i fotografię.
Lecz obiad zbliżał się ku końcowi – i w kwadrans później wszyscy przeszli do przyległego saloniku na kawę. Pani Elzenowa zapaliła cieniuchnego papierosa i wsparłszy się wygodnie o poręcz fotelu, założyła nóżkę na nóżkę. Zdawało się jej, że pewne zaniedbanie powinno podobać się Swirskiemu, jako artyście i trochę cyganowi. Że jednak była stosunkowo nizkiego wzrostu i nieco szeroka w biodrach, przeto przy skrzyżowaniu nóg, suknia jej podnosiła się zbyt wysoko. Młody Kładzki upuścił zaraz zapałkę i począł szukać jej na ziemi, tak długo, że radca stryj trącił go nieznacznie w bok i szepnął z gniewem:
– Jak ci się zdaje? gdzie ty jesteś?
A młody szlachcic wyprostował się i odszepnął:
– Właśnie, że nie wiem.
Pani Elzenowa wiedziała z doświadczenia, że mężczyźni, nawet dobrze wychowani, gdy tylko choć trochę mogą sobie pozwolić, stają się grubianami, zwłaszcza wobec kobiet bez opieki. Teraz nie zauważyła wprawdzie ruchu młodszego Kładzkiego, ale spostrzegłszy jego niedbały i niemal cyniczny uśmiech, z jakim odpowiadał stryjowi była pewną, że mówi o niej. I w sercu uczuła wzgardę dla całego tego towarzystwa, z wyjątkiem Swirskiego i Kresowicza, którego podejrzewała, że przy całej swej nienawiści socyalnej do kobiet jej sfery, kocha się w niej. Ale niemal do ataku nerwowego doprowadził ją tego wieczora Wiadrowski, zdawało się bowiem, iż uwziął się, by za to, co zjadł i wypił, zatruć jej każdą łyżeczkę kawy i każdą chwilę. Mówił ogólnie i niby przedmiotowo o kobietach, nie przekraczając granic przyzwoitości, a jednak na dnie jego słów był nietylko cynizm, ale i pełno aluzyi do charakteru pani Elzen i jej położenia towarzyskiego, wprost obraźliwych i niezmiernie dla niej przykrych, zwłaszcza wobec Swirskiego, który i cierpiał i niecierpliwił się jednocześnie.
To też kamień spadł jej z serca, gdy goście nakoniec rozeszli się i gdy został sam malarz.
– Aa!! – zawołała, oddychając głęboko – mam początki migreny i sama nie wiem, co się ze mną dzieje!
– Zmęczyli panią?
– Tak, tak – i więcej niż zmęczyli!…
– Dlaczego pani ich zaprasza?
Ona zaś, jakby nie panując dłużej nad nerwami, zbliżyła się gorączkowo ku niemu:
– Niech pan siada i niech pan się nie rusza! Nie wiem… może zgubię się w oczach pańskich, ale ja potrzebuję tego, jak lekarstwa… O tak!… Chwilę tak zostać przy uczciwym człowieku… Ot tak!…
To rzekłszy, siadła koło niego i wsparłszy głowę na jego ramieniu, przymknęła oczy…
– Chwilę tak!… chwilę!
I nagle powieki jej zrosiły się obficie, lecz poczęła przykładać raz po raz palce do ust, na znak Swirskiemu, by nic nie mówił i jej pozwolił pozostać w milczeniu.
On zaś wzruszył się, gdyż zawsze na widok łez kobiecych miękł jak wosk. Ufność, jaką mu okazała, ujęła go i napełniła mu serce tkliwem uczuciem. Zrozumiał też, że chwila stanowcza nadeszła, więc otoczywszy ją ramieniem, rzekł:
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard,