Chłopi. Władysław Stanisław ReymontЧитать онлайн книгу.
teraz gospodarzom za szkodę płaciła!
– Wysadzili się, no, no! – dziwili się ludzie.
– Jakże, z tysiąc złotych kosztuje wesele…
– Opłaciło się niezgorzej, bo to nie zapisał sześciu morgów!
– Za tę dziecińską krzywdę se balują.
– A Jagna siedzi jak ten mruk.
– Maciej za to ślepiami świeci kiej żbik!
– Kiej to próchno, moiściewy, kiej próchno!
– Będzie on jeszcze płakał.
– Nie jest on z tych, co płaczą, do kija prędzej się weźmie…
– To samom mówiła wójtowy, jak o zmówinach powiedziała.
– Czemu to ona dzisiaj nie przyszła?
– Jakże, leda dzień zlegnie…
– Rękę bym sobie dała uciąć, że niedługo, niech ino muzyki zaczną w karczmie, to Jagna ganiać będzie za parobkami.
– Mateusz ino czeka tego!
– Hale, hale?
– Przeciech! Wawrzonowa słyszała, co wygadywał w karczmie.
– Że go to nie prosili do muzyki?
– Stary chciał, ino Dominikowa się przeciwiła, wszyscy wiedzą, co było, to jakże?…
– Przykłada każdy, a widział kto?
– To niby po próżnicy pogadują!
– A Bartek Kozieł wypatrzył ich na zwiesnę w boru…
– Kozieł jest złodziej i cygan, miał z Paczesiową sprawę o świnię i bez złość wygaduje…
– I inni mają oczy widzące, mają…
– I źle się to skończy, obaczycie… juści, mnie to nic do tego, ale tak myślę, że się Antkom krzywda stała i dzieciom, to i kara przyjść przyjdzie za to.
– Pewnie, Pan Jezus nie rychliwy, ale sprawiedliwy…
– O Antku tyż coś niecoś napomykali, że tu i ówdzie widywali ich razem, jak się zmawiali… – przyciszyły głosy i rajcowały coraz złośliwiej, i nicowały nieubłaganie całą rodzinę, nie darowując i starej, a litując się nad chłopakami najbardziej.
– A bo to nie grzech! Parobki pod wąsem, Szymek ma już dobrze na trzydzieści i żenić mu się nie da, z domu nie popuści i o bele co piekłuje.
– Przecie to i wstyd, chłopy tyle, a wszystkie kobiece roboty robią…
– By sobie ino Jagusia rączków nie powalała74!
– A po pięć morgów mają i żenić by się już mogli!
– Tyle dziewczyn jest we wsi…
– A wasza Marcycha najdawniej czeka i grunt przyległy do Paczesiowego!
– Baczcie na swoją Frankę lepiej, by się czego z Adamem nie doczekała!
– Stara jest piekielnica, to wiadomo, ale chłopaki też niezguły i ciamajdy!
– Tyle paroby, a matczynej kiecki boją się puścić!
– Puszczą się… już dzisiaj Szymek cięgiem chodzi za Nastką Gołębianką.
– Ociec ich był taki sam, dobrze baczę, a stara za młodu nie lepsza od Jagusi!…
– Jaki korzeń, taka nać! – taka córka, jaka mać!
Muzyka przycichła, grajkowie jeść poszli na drugą stronę, bo wieczerza się skończyła.
Cicho się nagle uczyniło niby w kościele podczas Podniesienia – po chwili jednak gwar buchnął jeszcze mocniejszy, aż się zakotłowało, wszyscy naraz mówili, krzyczeli a dowodzili sobie przez stoły, że już jeden drugiego nie słyszał.
Podali na ostatku, dla wybranych, krupnik, miodem i korzeniami zaprawiony, a reszcie szczodrze stawiali tęgą okowitkę i piwo.
Mało kto zważał, co pije, bo już się ze łbów kurzyło niezgorzej i kuntentność rozbierała. Siadali, jak było poręczniej, kapoty rozpinali z gorąca, pokładali się na stołach. Walili pięściami, aż miski podskakiwały, chwytali się wpół, to za orzydla, to ułapiali za szyję a raili, wyżalali się – jak brat przed bratem, kiej ten krześcijan prawy przed krześcijanem i somsiadem.
– Źle jest na świecie! Juści! Marnacja człowiekowi a to biedowanie jeno…
– Poszły, psiekrwie… – Pod stołami psy gryzły się o kości.
…A pociecha ino w tym, kiej somsiad z somsiadem się zejdzie i przy tym kieliszku poredzą, wyżalą się i odpuszczą sobie, co tam jeden drugiemu winowaty – juści, nie to wypasione zboże ni przeoranie granicy, bo to już sądy wiedzą i świadkowie przytwierdzą, komu krzywda i komu sprawiedliwość, ale to, co tam po sąsiedzku przytrafić się przytrafi – czy kiej gadzina spyszcze w sadzie, czy baby się poswarzą abo dzieciaki się pobiją, jak to różnie się zdarzy… Dyć wesele od tego, bych zawziętość stajała i braterstwo a zgoda rosły między ludźmi!
– Choćby jeno na ten czas weselny, na dzień jeden!
– A jutro samo przyjdzie! Hej! Nie uciekniesz przed dolą, chyba pod tę świętą ziemię; przyjdzie, za łeb ułapi, jarzmo na kark włoży, biedą popędzi i ciągnij, narodzie, a potem i krwią się oblewaj, swego bacz, z garści nie popuszczaj ni na to oczymgnienie, byś się pod koła nie zaplątał!
– Na braci Pan Jezus stworzył ludzi, a wilkami są la siebie!
– Nie wilkami, nie, to jeno bieda podjudza, kłyźni i jednych na drugich rzuca, że gryzą się jak te psy o gnat objedzony!
– Nie sama bieda, nie, zły to ćmę na naród rzuca, że nie rozeznają, co dobre, a złe!
– Prawda, prawda, i dmucha w duszę kiej w to zarzewie przygasłe, aż chciwość i złość, i wszystkie grzechy rozdmucha!
– Juści, któren głuchy jest na przykazania, ten ochotniej słucha piekielnej muzyki!
– Drzewiej nie tak bywało! Posłuch był, poszanowanie starszych i zgoda!
– I grontu każden miał, co ino mógł obrobić, a pastwisk, a łąk, a boru.
– A o podatkach kto kiedy słyszał?
– Abo drzewo kupował kto?… Jechał do boru i brał, ile komu było potrza, a choćby i tę najlepszą sosnę czy dęba!… Co było dziedzicowe, było i chłopskie.
– A teraz ni dziedzicowe, ni chłopskie – żydoskie jest abo i kogo gorszego.
– Ścierwy! Piłem do was, pijcie do mnie! Usadziły się jakby na swojem – pijcie no, dobre twoje, dobre i moje, bych sprawiedliwość we wszystkim była…
– Dziedzice parszywe! W wasze ręce! Gorzałka nie grzech, byle jeno przy godnym sposobie i z bratami, to na zdrowie idzie, krew czyści i choróbska odciąga!
– Jak pić, to już całą kwartą, jak się weselić, to już całą niedzielę. A masz, człowieku, robotę? – pilno rób, kulasów nie żałuj i szczerze się przykładaj! A zdarzy się na ten przykład okazja – wesele, chrzciny abo i zamrze się komu – pofolguj sobie, odpoczywaj, obserwuj i uciechę miej! – A źle wypadnie – kobieta się zmarnuje, bydle ci zdechnie, pogorzel przyjdzie – wola boska, nie przeciw się, bo i cóż, chudziaku, poredzisz krzykaniem a płaczem? –
74