Sprzedawca. Krzysztof DomaradzkiЧитать онлайн книгу.
strzegli łysi faceci w czarnych koszulkach opinających nienaturalnie spuchnięte bicepsy; często tak naspidowani, że strach było koło nich przejść, żeby nie załapać się na niekontrolowaną erupcję agresji. Teraz zastąpili ich łysi faceci w garniturach. Znający podstawy angielskiego. Względnie kulturalni. Względnie uprzejmi. I względnie wyluzowani, co zawdzięczali głównie temu, że byli względnie mniej naćpani. A na pewno inaczej.
Maria i Oleg przyglądali się takiemu elegantowi, który zdrapywał pęcherze z nasterydowanego łapska, popijając napój białkowy i cierpliwie czekając na wieczorną szychtę. Chwilę wcześniej powiedział policjantom, aby usiedli w loży, a on zadzwoni po menedżera. Klub nazywał się Promenada (czyli tak jak wszystkie tego typu lokale) i mieścił się na Poznańskiej (czyli tam gdzie wszystkie lokale o podobnych nazwach). Składał się z kilku poziomów połączonych ze sobą wąskimi schodami, trzech sal tanecznych i kilkunastu lóż – zakątków, które z reguły zajmują chłopcy bawiący się na kawalerskim, dziewczyny świętujące panieński albo chłopcy i dziewczyny niemający lepszego pomysłu na przepuszczenie pieniędzy w weekend.
– Mogę cię o coś zapytać? – odezwał się Oleg.
– Śmiało.
Maria siedziała przy barierkach, spoglądając z góry na kwadratowego ochroniarza i kwadratową salę taneczną, wyobrażając sobie, jak wypełnia ją pijana młodzież. Nie mogła dostrzec zakłopotania na twarzy Olega, próbującego wykrztusić pytanie, które od dawna chodziło mu po głowie.
– Jesteś lesbijką?
Odwróciła się w jego stronę.
– Sam na to wpadłeś czy ktoś ci powiedział?
– Wydedukowałem to.
– Z czego?
– No wiesz. Z twojego sposobu bycia. Z tego, że pracujesz w policji. Poza tym nosisz się dość… męsko.
Zaśmiała się.
– Nie jestem.
– Serio?
– Mam męża. Od dwudziestu lat. Nazywa się Piotr Łatwy. To dlatego nie przyjęłam jego nazwiska.
– Nie nosisz obrączki.
– Ostrożność zawodowa.
Oleg wyjątkowo wolno procesował te informacje. Musiał być mocno przekonany do swojej teorii.
– Macie dzieci? – zapytał. I żeby usprawiedliwić wścibstwo, dodał: – Ja mam dwoje. Igora i Darię. Trzynaście i jedenaście lat. Straszne urwisy.
– Nie mamy – powiedziała Maria. – Próbowaliśmy. Ale okazało się, że nie mogę mieć dzieci. Słyszałeś o zespole policystycznych jajników? PCOS?
Oleg pokręcił głową.
– To rodzaj zaburzeń hormonalnych. Kobiety mają problemy z miesiączkowaniem, przybierają na wadze i obsypuje je trądzik. A przede wszystkim często nie są w stanie zajść w ciążę. Po długotrwałej terapii udało mi się wygrać z PCOS, ale nie zdołałam pozbyć się wszystkich kłopotów. W tym tego najważniejszego.
– Przykro mi.
– Rozważaliśmy adopcję, ale w końcu uznaliśmy, że jest nam dobrze tak, jak jest.
Przyglądając się Marii, Oleg zrozumiał, że nie powiedziała mu całej prawdy. I wcale nie miał jej tego za złe.
– Rzadko zdarzają nam się klienci o tej porze.
Ich rozważania przerwał rozweselony, mniej więcej trzydziestopięcioletni facet, który błyskawicznie wdrapywał się po schodach.
Menedżerowie klubów także się zmienili. Dawniej wyglądali tak, jakby się wyrwali z wiejskiej potupai albo z Kac Vegas. Razili pstrokacizną, złotymi bransoletkami i żelem, który litrami wylewali na łeb. Teraz niewiele się różnią od pracowników banków czy firm doradczych. Białe koszule, mokasyny, niezłe, a przynajmniej nieźle wyglądające zegarki. Pozwalają sobie tylko na ciut większą ekstrawagancję: kolorowe buty i rozpięty górny guzik koszuli. I na ciut więcej żelu.
– Pewnie rzadko zdarzają się też tacy klienci – rzuciła Maria, witając się z menedżerem. – Komisarz Maria Falk, a to starszy aspirant Oleg Gusiew.
– Ksawery Grochowski. Wcale nie tak rzadko. – Facet posłał policjantom szeroki uśmiech, klasnął w dłonie i przysiadł się do nich w loży. – W czym mogę pomóc?
– Szukamy tej dziewczyny. – Maria położyła zdjęcie na szklanym stoliku. – Nazywa się Renata Jaroszewicz. Wiemy, że często bywała w pańskim klubie.
Ksawery popatrzył na zdjęcie. Potrząsnął głową.
– Mamy tu takich na pęczki. Każdego dnia przychodzi inny pakiet. Przyjeżdżają spod Warszawy, ze wsi, z innych miast. To popularny lokal.
– Czyli nie kojarzy pan tej dziewczyny?
– Możliwe, że ją widziałem, ale absolutnie nie zapadła mi w pamięć. Zapamiętuję tylko ładniejsze od niej. Albo skąpiej ubrane.
Spojrzał na Olega, licząc na jego aprobatę, ale jej nie znalazł. Seksizm najwyraźniej nie był ulubionym hobby Ukraińca.
– Przypuszczamy, że była tu kilka dni temu – powiedziała Maria. – W piątek albo sobotę. Zauważyliśmy, że ma pan tu niezły monitoring. Możemy obejrzeć nagrania z weekendu?
– Pewnie. Z reguły trzymamy je do dwóch tygodni. To kulturalny klub, ale niektórym zdarza się przesadzić z alkoholem, a wtedy musimy skrócić im zabawę. Potem mają pretensje, grożą sądami i domagają się dowodów, a wtedy chętnie im pokazujemy, jak się zbydlęcili. Może to ich czegoś nauczy. A może nie. – Wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, poproszę szefa ochrony, żeby zebrał dla was nagrania.
– Będziemy zobowiązani.
Ksawery postukał palcem w zdjęcie.
– Co jej się stało?
– Od kilku dni nie ma z nią kontaktu. Próbujemy ją odnaleźć.
– Co podejrzewacie? Że ktoś ją przydybał w Promenadzie, a potem porwał?
– To jedna z hipotez, które sprawdzamy.
– W takim razie możecie ją wykluczyć. Uczuliłem moich chłopców – skinął brodą na mięśniaka na dole – żeby zwracali szczególną uwagę na typów wyprowadzających stąd nawalone panny. Nie zgłosili żadnego incydentu, więc zakładam, że do niczego takiego nie doszło.
– Może coś przeoczyli.
– Może. Sami to ocenicie.
– Jeśli Renata lubiła przychodzić do Promenady, to jakie jeszcze lokale mogła odwiedzać?
– Pyta pani o naszą konkurencję?
Maria skinęła głową.
– W zasadzie jest nią cała Poznańska. Nie jesteśmy ani najdroższym, ani najtańszym klubem w okolicy. Gramy dość urozmaiconą muzykę, więc przyciągamy różnych klientów. Trudno wskazać jedno miejsce, które mogłaby wybrać zamiast Promenady. Zresztą i tak latem naszym głównym rywalem jest Wisła.
– Wisła?
– Bulwary, barki, lokale przy plażach, miejscówki obok mostów. Ludzie robią tam bifory, a potem wbijają na Poznańską. Upijają się w plenerze, żeby nie musieć wydawać kasy u nas. Często są już tak zabetonowani, że nawet tu nie docierają. Na waszym miejscu zacząłbym poszukiwania właśnie tam. Od tygodnia mamy koło trzydziestu stopni, więc nad rzekę walą tłumy. Poza tym… – zawahał się. – Zresztą nieważne. Nie powinienem tego mówić.
–