Cyberpunk Odrodzenie. Andrzej ZiemiańskiЧитать онлайн книгу.
bój się – pocieszył ją technik. – Wojskowe technologie projektuje się z ogromnym zapasem. Teraz już nie robi się tak fajnych rzeczy. Nigdzie ich nie ma.
– Chyba że w muzeum? – warknęła.
Roześmiał się, po czym objął ją i delikatnie podniósł do pozycji siedzącej.
– Uruchomię ostatnią warstwę procesora – powiedział. – Wtedy się przekonasz, jakie to fajne.
Oddychała ciężko.
– On ma jakieś imię? Tak jak domowy asystent?
– Kit13A.
Potrząsnęła głową.
– Kit to imię czy określenie takie jak zestaw, ekwipunek albo przybornik?
– Nie wiem – przyznał szczerze. – Wtedy jeszcze nie pracowałem w branży.
No pewnie, że nie. Musieliby tu przysłać jego ojca. Nagle spłynęło na nią olśnienie:
– Słuchaj, skoro zdjąłeś mi te opatrunkowe żele…
– Bandaż został.
– Jasne. Ale możesz już ocenić, ile włosów mi zgolili do operacji. Uda mi się ukryć blizny pod fryzurą?
Nawet nie zerknął, tylko powiedział:
– Wiesz, jakie fantastyczne peruki teraz produkują? Nie do odróżnienia od prawdziwych włosów!
Więzienie wcale nie było tak ponure, jak można by przypuszczać na podstawie filmów. Nie budziło grozy, nie przypominało gotyckich budowli, nie kojarzyło się z uciskiem i opresją. Ot, kilkadziesiąt parterowych baraków rozsianych na sporym obszarze pozbawionym drzew czy czegokolwiek, co umożliwiałoby ukrycie się albo utrudniałoby obserwację. Ktoś niezorientowany mógłby łatwo uznać, że to baza naukowa umieszczona na odludziu ze względu na tajność prowadzonych w niej badań. Dopiero świadomość, że można było utkwić tam na całe życie, bez choćby iluzorycznej możliwości wyjścia na wolność, przyprawiała o ciarki na plecach. Osadzeni stanowili chyba najlepiej odizolowaną grupę ludzi na Ziemi. Przypominali trochę astronautów na stacji kosmicznej. Tyle że z zapewnionym dożywotnim pobytem i bez kapsuły ratunkowej do ewakuacji, gdyby coś poszło nie tak. Ktoś w końcu dotrzymał wyborczej obietnicy i stworzył miejsce, w którym, parafrazując Dantego, wszelką nadzieję należało pozostawić w szatni na zawsze.
Scott i Landon mieli spory problem. Co można dać człowiekowi, któremu nic już nie można dać? Używek nie przemycą. Pieniądze nic tu nie znaczyły, bo nie było możliwości ich wydania, a informacje stawały się bezużyteczne, bo nie było możliwości ich zweryfikowania. W końcu jednak znaleźli sposób.
Załatwianie formalności przy wejściu trwało zadziwiająco krótko. Mieli wszystkie pozwolenia, przygotowane przez policję dokumenty opatrzono klauzulą natychmiastowej wykonalności. Weszli szybciej niż na stację metra w godzinie szczytu.
Strażnik wprowadził ich do rzęsiście oświetlonego pomieszczenia przedzielonego szybą pancerną takiej grubości, że z pewnością zatrzymałaby nawet pocisk kumulacyjny wystrzelony z granatnika wielkiego kalibru.
– Życzę powodzenia – rzucił na odchodnym. – Chociaż wam go nie wróżę.
– Jaki miły!
Landon zajął miejsce w fotelu po lewej i zaczął rozkładać na kolanach swoje urządzenia.
– Coś chyba przesiąka przez te nieprzepuszczalne zapory – mruknął Scott.
– Nastrój fatalizmu?
– Bo ja wiem? Ale gdybyś codziennie patrzył na ludzi, których losu nic już nie odmieni…
Urwał, ponieważ drzwi w ścianie naprzeciwko otworzyły się i więzień wszedł do pomieszczenia. Z akt wynikało, że nazywa się Artur Roberts, ma trzydzieści siedem lat i jest w dobrej formie fizycznej. Jednak człowiek, który zajął miejsce na przyśrubowanym do podłogi krześle po drugiej stronie pancernej szyby, kompletnie nie pasował do tego opisu: był między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką i wyglądał na kogoś, kto nie dość, że nie dbał o kondycję fizyczną, to nawet w ogóle nie wstawał z łóżka. Obaj wiedzieli, że oczywiście w zakładzie karnym coś takiego jest zupełnie niemożliwe, ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć.
– Czego chcecie?
– Pohandlować.
– Ha! Niby czym?
Scott wzruszył ramionami.
– Informacją. Ty nam odpowiesz na kilka pytań, a my ci opowiemy ciekawą historię.
Roberts przesunął dłońmi po krótko obciętych włosach. Wyraz podejrzliwości nie znikał z jego twarzy, ale niecodzienna sytuacja, stanowiąca niespodziewane zakłócenie monotonii więziennego życia, wyraźnie go intrygowała.
– Co to za historia?
– Wiemy, że jeden z twoich wrogów był podejrzany o pedofilię. Co prawda dostał już wyrok za zabójstwo, ale akta przecież nie zniknęły.
Podejrzliwość jeszcze bardziej się nasiliła.
– Skąd mam wiedzieć, że nie wyssałeś tego z palca?
– Ten typ ma tatuaż na tyłku. Dokładnie między pośladkami.
Scott wstał, zrobił krok naprzód i przycisnął dłoń do szyby. Wyświetlił na niej zdjęcie wytatuowanego rysunku.
Roberts przełknął ślinę. Jak zahipnotyzowany patrzył na skomplikowany wzór.
Scott wrócił na swoje miejsce.
– Jak rozumiem, wyrażasz wolę współpracy?
– Może i tak. Ale i tak gówno zrozumiecie!
Widząc wskazania swoich urządzeń, Landon tylko potrząsnął głową. Coś takiego widział pewnie pierwszy raz w życiu. No tak. Ale sprawa lojalności Robertsa była zbyt pokręcona i niezbyt zrozumiała nawet dla niego samego. Na wolności żył dzięki swojemu gangowi, ale gang zmusił go do poświęcenia. Facet zapłacił za to straszliwą cenę, więc czuł się wykorzystany, ale tu znowu żył wyłącznie dzięki gangowi. Ten sam gang był z kolei przyczyną następnych cierpień i coraz większych rozterek. Bez względu na to, co Roberts czuł i myślał, nie mógł go porzucić.
Scott tak naprawdę nigdy nie rozgryzł skomplikowanych wzajemnych zależności, układów i zadziwiających korelacji panujących w przestępczej wspólnocie. I chyba już się z tym pogodził. Wyświetlił na szybie zdjęcie z monitoringu, powiększył fragment.
– To wasz tatuaż? – zapytał.
– Nasz. To ktoś ze Szmat.
– Jesteś pewny?
– Jestem. To Szmata.
Gangsterskie tatuaże były skomplikowane, ale nawet najbardziej skomplikowany wzór dałoby się podrobić. Jednak nie w tym przypadku. Policja wiedziała, że wycyzelowany rysunek w specyficzny sposób współgra z układem żył i mięśni na przedramieniu. Nie wiedziała tylko jak. „Swoi” bez trudu rozpoznawali autentyk, a funkcjonariusze często się mylili.
– Powiedz mi, czy gang realizuje zlecenia z zewnątrz? Coś się zmieniło od dawnych czasów?
– Niby skąd mam wiedzieć?
Scott nie tracił cierpliwości.
– Czy wtedy, kiedy jeszcze byłeś na wolności, zabijaliście na zlecenie z zewnątrz?
– Zwariowałeś? Ktoś miałby rozkazywać braciom?
– Nie rozkazywać, tylko płacić.
Roberts