Kajś. Zbigniew RokitaЧитать онлайн книгу.
na zawsze. Ja kilka pokoleń później będę miał to samo poczucie: to, co dla nich było już nowe i nieciekawe, dla mnie jest stare i konieczne do zachowania.
Gleiwitz. Pocztówka z widokiem na rynek, lata 20.
Źródło: fotopolska.eu
Przez kilkadziesiąt lat odsetek gliwiczan posługujących się językiem „polskim” (w cudzysłowie, gdyż tak byli oficjalnie klasyfikowani, ale posługiwali się raczej śląszczyzną) spadnie niemal o połowę – Bogusław Tracz w książce Gliwice. Biografia miasta podaje, że z sześćdziesięciu–siedemdziesięciu procent w latach sześćdziesiątych XIX wieku do dwudziestu siedmiu procent w przededniu I wojny światowej1. Sprzyja temu napływ nowych mieszkańców, w ogromnej większości z głębi Cesarstwa, ale i to, że niemiecki staje się językiem obowiązującym w przemyśle, biznesie, życiu szkolnym, kulturalnym i publicznym, a redutą polszczyzny jest głównie Kościół. Cesarstwo Niemieckie chce być państwem jednolitym językowo i narodowo, stąd uderza w katolicyzm i mniejszości, a że Polacy (w tej grupie znajdą się Ślązacy) są jedyną liczną mniejszością narodową – siłą rzeczy Cesarstwo uderza w rdzennych gliwiczan. Choć wówczas dalece nie wszyscy widzą asymilację jako coś złego. Dla wielu to po prostu szansa na lepsze życie.
Trudno powiedzieć, czy donioślejsze skutki przynosi germanizacja odgórna i systemowa, czy atrakcyjność Niemiec. Rzesze Ślązaków do niemieckości aspirują, niemieckość jest cool, wielu z nich germanizuje się dobrowolnie, przejście na niemieckość jest na ogół warunkiem awansu społecznego. Zachowanie swoich tradycji i języka przez setki lat wymuszało na Ślązakach izolowanie się od państw, w których żyli, a to skutkowało ich marginalizacją. Śląskość sprowadzała się przede wszystkim do plebejskości. Awans oznaczał zaś wyjście poza swoją konserwatywną społeczność i przejście na niemieckość.
W XIX wieku w wyniku industrializacji zarówno w Gleiwitz, jak i na całym Górnym Śląsku wykształca się podział: kadry techniczne są na ogół niemieckojęzyczną inteligencją, a duża część robotników to polskojęzyczni chłopi. W rezultacie podział klasowy nakłada się na językowy, konfesyjny i coraz istotniejszy – narodowy. Na początku XX wieku ten ostatni jeszcze nie dominuje.
Gleiwitz – obecnie ulica Siemińskiego. Pocztówka, 1910–1920
Źródło: fotopolska.eu
Przez stulecia państwo było dla Ślązaka ledwie zauważalne, im dalej zaś w XIX wiek, tym bardziej wdziera się w jego życie wraz ze wszystkimi tymi urzędnikami, majstrami i oficerami. Pojawia się obowiązek szkolny, a szkoła to najlepsze narzędzie propagandy aż do czasów radia i telewizji. Wcześniej chłopskie życie ograniczało się do kościoła, pola, karczmy, targu, teraz Ślązacy po raz pierwszy w historii tak masowo przenoszą się do miast. Wyrwani z habitatu, szukają nowych wspólnot.
Ale to już inne wspólnoty. Dotychczas na wsi Ślązak żył w konkretnej ojczyźnie, która zawsze miała ojca. Kiedyś był to człowiek z krwi i kości, później przez wieki pojęcie ojczyzny puchło. Objęło większe wspólnoty – religijną czy państwową – ale nigdy nie zatracił się „ojciec”, nieważne, czy był nim Bóg, król czy cesarz. Teraz różni rywalizujący o Ślązaków budziciele proponują im dołączenie do wspólnoty narodowej, ojczyzny bez ojca. Polscy budziciele roztaczają wizję nowej wspólnoty, do której należeć mają też Polacy z Poznania, Leszna, Gniezna. Tylko czy Polak z Leszna jest bliższy Ślązakowi niż Niemiec z Opola czy nawet Bremy?
Polska i Polacy kojarzą się wówczas wielu Ślązakom źle: z biedą i zacofaniem. Widać to w pamiętnikach urodzonego w 1899 roku pod Raciborzem Arki Bożka, późniejszego polskiego działacza w międzywojennych Niemczech. Pisał: „Mówiłem sobie – nie możesz być Polakiem, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Nie jesteś człowiekiem w rodzaju tych, którzy przychodzili z Małopolski na roboty do dworów. Nie ma również więzów pomiędzy tobą a biedakami z Częstochowy”2. W innym miejscu pisze o polskich robotnikach z Galicji: „Najlepszych z nich przetransportowano w głąb Niemiec, resztę, samą biedotę, bez jakichkolwiek dokumentów pozostawiono na Górnym Śląsku. Zachowanie się ich w niektórych miejscowościach było tak rażące, że policja zabroniła im wstępu do wsi. Żaden chłop nie chciał, żeby go porównywano z tymi przybyszami, choć byli to przecież tacy sami Polacy. Było to wprost obraźliwe. Nie koniec na tym. Krzywiono się wreszcie na tego, kto w rozmowie posłużył się czystym rodzimym językiem. Była to bowiem mowa Galicjan”3. Galicja była czymś w rodzaju „austriackiej Syberii”, która minęła się ze swoją epoką i jako rolnicza kraina, gdzie częstokroć od tysięcy lat niewiele zmieniało się w technikach uprawy roli, stała się symbolem zacofania. Jednocześnie to tam polskojęzyczni cieszyli się największymi prawami, kwitły polska administracja, szkolnictwo. Utożsamiana z polskością austriacka Galicja od polskości wielu odrzucała – podobnie zresztą jak rosyjska Kongresówka.
3
Gdy w 1914 roku wybucha Wielka Wojna, prapradziadek Urban na nią nie idzie. Dobiega pięćdziesiątki, wojna jest dla młodych. Ślązaków nikt nie wzywał na front od pół wieku, teraz nadchodzi czas, by się wykazali. Walka trwa 1567 dni, codziennie ginie około siedmiu tysięcy bohaterów. Ofiary przeliczam na ówczesne Ostropy (można też na podobnej wielkości Nikiszowce) i wychodzi mi przeszło jedna znikająca wioska każdego dnia. Jeśli dodać ofiary cywilne – ponad dwie. A jeśli policzyć wszystkie ofiary wojny, wyjdzie trzy i pół tysiąca Ostrop. W samej niemieckiej armii, gdzie służą ostropianie, zginie co szósty żołnierz. Szanse na przeżycie jak w rosyjskiej ruletce.
Ta wojna miała przynieść pokój i położyć kres walce zbrojnej, a zamiast tego stała się prototypem wojny nowoczesnej. Wcześniej europejskie wojny były przedłużeniem dyplomacji, metodą rozstrzygania konfliktów między imperiami, o ich wyniku decydowała często jedna bitwa. Teraz będą sposobem unicestwiania przeciwników.
Wojna nie trafia na ziemie Ślązaków, ale Ślązacy trafiają na wojnę, dotyka ona niemal wszystkie rodziny. W kamasze idzie blisko co czwarty mieszkaniec okręgu przemysłowego. Wielu ma zaszczyt zginąć za cesarstwo, a ci, którzy tego zaszczytu nie dostępują, widzą cesarstwa upadek.
U górnośląskiego żołnierza może wywołać to zdziwienie. Wszak żaden obcy żołnierz nie wkroczył na Górny Śląsk, Niemcy tej wojny militarnie nie przegrały, a w pierwszej połowie feralnego roku 1918 wydaje się wręcz, że są o krok od jej wygrania: pokonują Rosję, zbliżają się do Paryża. Wojska Wilhelma II są w momencie podpisania rozejmu tak daleko w głębi Rosji, że Górny Śląsk nie leży już na niemieckich kresach wschodnich, ale w centrum, a nawet przesuwa się na zachód kraju. Cesarz obiecuje poddanym, że powstanie germańska Europa, a po przejęciu angielskich i francuskich kolonii – germański świat, nad którym nigdy nie zajdzie słońce. I choć pewnie górnośląski żołnierz, który teraz wraca do domu, o tym nie wie, Niemcy tę wojnę mogły wygrać i zbudować zupełnie inny ład.
W Europie Zachodniej – poza Irlandią – działa milkną pod koniec 1918 roku, a w Europie Wschodniej w kolejnych inkarnacjach wojna trwać będzie jeszcze kilka lat. Ludzie z dnia na dzień przestają się tu bić o monarchie, zaczynają – o państwa narodowe. Giną podobnie, ale już nie są mięsem armatnim, tylko powstańcami i działaczami niepodległościowymi, jedna wojna płynnie przechodzi dla nich w drugą, prolongują ją, walczą piąty, szósty, siódmy rok. Rozpoczyna się walka o sukcesję po mocarstwach, która pod pewnymi względami będzie przypominać wojnę bałkańską z lat dziewięćdziesiątych. Winston Churchill powie: „Skończyła się walka olbrzymów, rozpoczęły się zmagania pigmejów”.
Kolejne miesiące w Niemczech są czasem chaosu.